Polityka  w trampkach

Polityka w trampkach

Kamala Harris nie jest drugim Barackiem Obamą. Przynajmniej na razie. Tych dwoje zdaje się łączyć jednak tak wiele, na czele z człowiekiem, który właśnie został prezydentem, że idealną pointą jej historii byłoby zwycięstwo w wyścigu po prezydenturę. Do tego jednak daleka droga. Z drugiej strony, żadna kobieta jeszcze nigdy nie była tak blisko tego celu.

Przykuwają wzrok. Nie da się ich nie zauważyć. To jej znak rozpoznawczy. Wielu spekulowało, czy odważy się założyć trampki na  inaugurację zaprzysiężenia prezydenta USA. Czemu nie? Skoro uznała, że na okładkę „Vogue’a” do garnituru pasują jak ulał…

W jednym z kampanijnych klipów Kamali Harris trampki zakładają kolejni jej wyborcy: biali, kolorowi, kobiety, mężczyźni, starzy i młodzi. Detal – buty – są odbiciem jej samej – kobiety, która nie boi się stanąć naprzeciw trudnych wyzwań, która się nie wywyższa, a zamiast tego chce być „równa”. To one ubierają też jej równościową polityczną agendę. Trampki są spoza establishmentu, bo ona uchodzi za bliską ludzkim troskom, a nie wielkim politycznym rozgrywkom. Żadnej pracy się nie boję – pewnie tak o sobie myśli i chce, by również inni tak ją odbierali.

Justice for all

„Justice for all” – „Sprawiedliwość dla wszystkich” – ten krótki cytat z przysięgi na amerykańską flagę może posłużyć za motto wiceprezydentki. Dzień po szturmie zwolenników Donalda Trumpa na Senat Kamala Harris tłumaczyła: – To, co zobaczyliśmy wczoraj, nie było wyzwaniem rzuconym przez tych, którzy wdarli się na Kapitol. Wyzwanie, przed którym stoimy, dotyczy reformy, zmiany sytemu wymiaru sprawiedliwości. Systemu, wobec którego obywatele nie są dziś równi. To system, który inaczej traktuje białych i czarnych. System, który inaczej traktuje bogatych i biednych. Wie, co mówi. Zanim weszła do wielkiej polityki, zaledwie cztery lata temu, przez wiele lat była prokuratorką.

W tym kontekście szczególnego znaczenia nabierają słowa, które w czasie prezydenckiej inauguracji padły z ust piosenkarki Jennifer Lopez: „Una nacion, bajo Dios, indivisible, con libertad y justicia para todos”(„Jeden naród, a nad nim Bóg, naród niepodzielny, oferujący wolność i sprawiedliwość dla wszystkich”) – wykrzyczała po hiszpańsku gwiazda, córka imigrantów z Portoryko. Fakt, że drugi najpopularniejszy w Stanach Zjednoczonych język zagościł dzięki niej w czasie tej ceremonii, samo w sobie może być jednym z symboli nadchodzącej prezydentury. Może i Ameryka ma być wielka, jak mówił Donald Trump, ale przede wszystkim ma być tolerancyjna i równo traktować wszystkich obywateli.

Idealna dla Bidena

Ameryka pierwszych dni Bidena i Harris jest innym krajem niż ten, w którym wybory cztery lata wcześniej wygrał Donald Trump. Podziały, które już wtedy były jaskrawe, teraz przybierają postać gigantycznych demonstracji w obronie praw mniejszości rasowych pod hasłem „Black Lives Matter”. Demonstracje te stopniowo przeradzały się w zamieszki, napady i plądrowanie sklepów, a ostatecznie przybrały postać haniebnego, wręcz barbarzyńskiego ataku na Kapitol. Stany Zjednoczone nie były tak podzielone od czasu, gdy biali i czarni chodzili do osobnych szkół, korzystali z oddzielnych toalet, mieli osobne ławki w parkach i siedzenia w autobusach. Wtedy podział był zinstytucjonalizowany, teraz dokonał się na poziomie społecznym.

„E pluribus unum”, czyli „Z wielu, jeden” – głosi motto USA i kto miałby ucieleśniać je lepiej niż Harris? Jej pochodzenie wywiera ogromny wpływ nie tylko na charakter, lecz także – co w tym miejscu najważniejsze – na jej polityczną agendę. Matka Kamali, Shyamala Gopalan, w wieku 19 lat przeprowadziła się z Indii do Stanów Zjednoczonych, gdzie przyjęto ją na studia medyczne na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, jednej z najlepszych uczelni w kraju. – By przelecieć pół świata, aby rozwijać siebie i pasję, jaką była medycyna, wykazała się niezwykłą odwagą i determinacją. I te cechy wpoiła córce – opowiada Dan Morain, kalifornijski dziennikarz, autor pierwszej biografii Kamali Harris Kamala’s Way: An American Life („Droga Kamali: amerykańskie życie”). Dzięki pieniądzom, które jej rodzice odkładali na emeryturę, Shyamala mogła opłacić czesne. W 1964 roku obroniła doktorat. W Berkeley poznała przyszłego ojca Kamali, imigranta z Jamajki, Donalda Harrisa. Był wybitnym studentem, który w USA postanowił rozpocząć karierę naukową. Z powodzeniem został później profesorem ekonomii. Co więcej, był także pierwszym czarnoskórym na swoim wydziale, na elitarnym Uniwersytecie Stanforda. To stało się już po tym, jak rozpadło się ich małżeństwo. W wieku 12 lat Kamala przeprowadziła się z matką do Kanady, w Montrealu uczyła się we francuskojęzycznych szkołach. 

– Miałam tam najlepszą przyjaciółkę – opowiada w jednym z wielu zamieszczonych w internecie nagrań. – Podejrzewałam, że dzieje się u niej coś złego. W szkole bywała… po prostu smutna. Gdy zapytałam, czy wszystko u niej w porządku, odpowiedziała, że ojciec molestuje ją seksualnie. Odparłam więc: musisz wprowadzić się do nas. I tak faktycznie się stało.

Nie ma wątpliwości, ze to zdarzenie w dużej mierze obudziło w Kamali potencjał przyszłej prawniczki i polityczki. Mawiała później: chcę ratować takich jak ona. Jako prokuratorka Harris zajmowała się sprawami rodzinnymi. Najpierw w biurze prokuratora okręgowego, a potem jako pierwsza – pierwsza kobieta i pierwsza „niebiała” osoba – na stanowisku prokuratorki generalnej stanu Kalifornia. Prawa kobiet i mniejszości to dziś jedna z najczęściej podnoszonych przez nią kwestii.

– Gdy myślimy o liderach, chcemy, by byli kimś, kto wyprzedza swoje czasy. Kto antycypuje problemy i zadania wcześniej niż inni – uważa David Faigman, dziekan College’u Hastings na Uniwersytecie Kalifornijskim, gdzie Harris nie tylko studiowała, lecz także była szefową Stowarzyszenia Czarnoskórych Studentów Prawa. – Kamala Harris już w czasie studiów na Uniwersytecie Howarda w Waszyngtonie i później tu, w Hastings, widziała, jaką wagę będą miały w przyszłości kwestie rasowe i sprawiedliwość społeczna.

Świat jest większy niż podwórko

Joe Biden – biały katolik w sile wieku – nie mógłby sobie prawdopodobnie wymyślić lepszej kandydatki na zastępczynię. Dzięki Harris ten tandem zyskał różnorodność, tak potrzebną kandydatowi mówiącemu o jedności ponad podziałami. Wiceprezydentka łączy w sobie wpływy etniczne i kulturowe rozmaitych grup, tak ważne w podzielonych Stanach. Matka wysyłała ją i do kościoła, i do hinduistycznej świątyni. Z mężem Dougiem Harris pielęgnuje jego żydowskie tradycje.

– Z ojcem odwiedzała Jamajkę. Z matką podróżowała do dziadków w Indiach. Już gdy dorastała, zdawała sobie sprawę z tego, że świat to o wiele więcej niż własne podwórko. Z pewnością tę międzynarodową perspektywę wniesie do wiceprezydenckiego gabinetu – nie ma wątpliwości Morain.

Idealiści

Porównywana jest regularnie, czemu trudno się dziwić, do Baracka Obamy. Podobieństwa nasuwają się same i wydają się aż jaskrawe. On – pierwszy czarnoskóry prezydent Stanów Zjednoczonych. Ona – pierwsza kobieta na stanowisku wiceprezydenta, przy tym także o innym niż biały kolorze skóry. On – syn Amerykanki i imigranta z Kenii. Ona – córka imigrantów z Indii i Jamajki. Oboje prawnicy, choć gdyby przyszło im się spotkać na sali sądowej, pewnie stanęliby po przeciwnych jej stronach: on jako prawnik z prywatnej kancelarii, ona w roli oskarżyciela publicznego. Oboje na szczeblu federalnym robili błyskawiczne kariery. O ile dla Joe Bidena prezydentura jest zwieńczeniem niemal 50-letniej, nieprzerwanej kariery w polityce (w Senacie od 1973 do 2009 roku, a na stanowisku wiceprezydenta w latach 2009–2017), o tyle jego niedawny szef Barack Obama osiągnął szczyt już po jednej kadencji w Senacie. Zupełnie tak jak dzisiejsza zastępczyni Bidena, choć w jej przypadku szczyt może być jeszcze do zdobycia. Wreszcie, wydają się do siebie niezwykle podobni w sposobie uprawiania polityki i mówienia o niej. Roześmiani, otwarci, bardzo energiczni, z – niczym wyjętą wprost z komedii romantycznych – skłonnością do płynnego przechodzenia od żartu do spraw poważnych. Jak w rozmowie z czasu kampanii, w której Harris prosi Obamę:

– Opowiedz mi o Joe. Jaki on jest, jak wam się współpracowało? I co chodzi z lodami, kocha lody, tak?

– Tak, lody to poważna sprawa – z udawaną powagą odpowiada były prezydent. – I makaron, makaron z sosem pomidorowym to temat, który też traktuje bardzo poważnie… Oboje się śmieją, trochę sobie pożartowali z przyszłego najpotężniejszego człowieka na świecie, ale tak przecież skończyć się to nie może:

– W Joe najważniejsze jest jednak to, że on nie zapomina, po co wykonujemy naszą pracę. Dla kogo to robimy – wyjaśnia Obama. – Zawsze pamięta o swojej rodzinie w Scranton, o wyborcach z Delaware, których reprezentował, o ludziach, których spotykał w pociągu (Biden znany jest z zamiłowania do podróży koleją – przyp. red.). W każdej ważnej sprawie zapyta: A co to da ludziom, którzy nas wybrali?

Efekciarskie? Pewnie tak. Udawane? Raczej nie. I Harris, i Obama wydają się doskonale czuć w takiej poetyce. Choć zdarzyło się, że Obama musiał kiedyś przepraszać Harris. Komplementując ją na wiecu Demokratów w San Francisco w 2013 roku, pozwolił sobie na stwierdzenie, że jest najlepiej wyglądającą stanową prokuratorką generalną w kraju. Wielu uznało tę uwagę za seksistowską. Ówczesny prezydent zadzwonił więc kilka godzin później do koleżanki, żeby się wytłumaczyć.

– Oboje są w jakimś sensie idealistami. Oboje wierzą, że społeczeństwo da się naprawić – uważa Faigman. – Ale są też realistami. I jedno, i drugie wie, że by było to możliwe, trzeba zakasać rękawy i ubrudzić nieco ręce. I że tylko tak da się coś osiągnąć.

Z drugiej strony, przeciwnicy Harris zarzucali jej nie nadmierny idealizm, a wręcz przeciwnie – skrajny polityczny pragmatyzm, by nie powiedzieć – cynizm. Tak stało się wtedy, gdy jako prokuratorka generalna Kalifornii podjęła kampanię przeciw karze śmierci. Zobowiązała się przy tym, że sama nigdy nie będzie o nią wnioskować. Temat miał być dla niej ważny i nośny tak długo, jak długo sprzyjały temu sondaże. Gdy przestał dobrze się sprzedawać, zniknął z jej agendy. Zwrócono jej też uwagę, że jej działania na rzecz ograniczenia dostępu do broni nijak się mają do faktu, że sama ma pistolet. „To dyskwalifikujące dla Demokraty w 2020 roku” – napisano w jednym z komentarzy popularnej w całym kraju gazety „USA Today”. Harris broni się jednak, tłumacząc, że nie widzi niczego złego w posiadaniu broni dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa , bo nie chodzi jej o zniesienie praw wynikających z drugiej poprawki do amerykańskiej konstytucji (mówiącej o dostępie do broni), ale o kontrolę nad tym kto, gdzie i kiedy kupuje pistolet czy karabin i czy na pewno jest osobą, która powinna takiego zakupu dokonać.

Nie wychodź przed szereg

– Przyszłe sukcesy lub porażki Kamali Harris, jej ewentualny start w wyborach prezydenckich w przyszłości, zależą od tego, jak oceniona będzie prezydentura Joe Bidena. Jego zastępczyni doskonale to rozumie – komentuje Dan Morain. Harris wie, że nie może grać pierwszych skrzypiec. Jako wiceprezydentka musi być najlepszym doradcą swojego szefa. Jadą na tym samym wózku, a ona zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli zbyt szybko będzie chciała chwycić za ster, oboje wylądują za burtą.

Kierunki działania nowej amerykańskiej administracji widać w pierwszych decyzjach podjętych przez Joe Bidena. To między innymi cofnięcie wydanego przez Donalda Trumpa ograniczenia podróży z części krajów muzułmańskich, to także zawieszenie deportacji niektórych spośród nielegalnych imigrantów. Ten drugi ruch został zresztą zablokowany przez sąd w Teksasie, co pokazuje, że forsowanie własnych rozwiązań może Bidenowi i Harris nie przyjść łatwo, a znaczna część Amerykanów długo, a być może już zawsze, będzie wobec nich co najmniej sceptyczna. Tym bardziej że przed Stanami proces w sprawie impeachmentu Donalda Trumpa. Nawet jeśli Biden i Harris potrafili rozmawiać z oponentami z drugiej strony senackiej sali, w tej sprawie wyciszenie emocji może nie być możliwe, prawdopodobnie bez względu na działania administracji, może nawet bez względu na postawę sądzących byłego prezydenta senatorów obu partii. Po ósmym lutego, gdy prawniczo-polityczna lawina ruszy, nazwisko Donalda Trumpa znów znajdzie się w czołówkach gazet, a on ponownie stanie w blasku reflektorów. I, choć z pozycji oskarżonego, znów będzie dzierżył rząd dusz, wprawdzie niezadowolonych z jego przegranej. Do czego potrafi skłonić swoich zwolenników, senatorowie już się przekonali.

Joe Biden, Kamala Harris i pozostali Demokraci stają też jednak przed szansą: mając Biały Dom i obie Izby Kongresu, mogą realizować plan, który, jak przekonują, ma uzdrowić amerykańską gospodarkę: 1,9 biliona dolarów, które zgodnie z ich zapowiedzią ma trafić bezpośrednio do amerykańskich domów, może im zapewnić sondażową przewagę nad przeciwnikami. A powodzenie tych działań to także kwestia politycznej przyszłości pierwszej amerykańskiej wiceprezydentki. Zwłaszcza jeśli prawdziwa okaże się krążąca po Waszyngtonie plotka, że Joe Biden nie będzie się ubiegał o drugą kadencję.

Nie jestem tego taki pewien – kontruje Dan Morain. – Biden to polityk, który chciał zostać prezydentem od bardzo dawna. Jeśli zdrowie mu na to pozwoli, nie widzę powodu, dla którego nie miałby wystartować w wyborach w 2024 roku. Bez względu jednak na to, czy miałaby się ubiegać o prezydencką nominację za cztery lata czy za osiem lat, Kamala Harris będzie faworytem w prawyborach w Partii Demokratycznej.

Droga nie będzie jednak ani krótka, ani usłana różami. Jako wiceprezydentka Harris będzie musiała walczyć z partyjnymi kolegami o nominację. Co to oznacza w praktyce, przekonała się w ubiegłym roku, kiedy po nieudanej kampanii kasa jej komitetu opustoszała, a ona sama musiała wycofać się z wyścigu.

Jak bezwzględna jest wewnątrzpartyjna konkurencja, udowodniła sama, gdy zaatakowała… Joe Bidena, zarzucając mu, że w latach 70. nie wspierał wystarczająco polityki wyrównywania szans i dogadywał się w Senacie z zagorzałymi segregacjonistami. Choć był to jeden z najważniejszych momentów partyjnej kampanii, dla tych dwojga ten spór to już przeszłość.

– Kamala Harris doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego miejsca w historii, lepiej niż ktokolwiek inny – przekonuje Dan Morain. – Wielokrotnie w ostatnich tygodniach powtarzała mądrość, którą wpoiła jej matka: może być pierwszą taką osobą na tym stanowisku, ale na pewno nie będzie ostatnią.

Michał Giersz
 
Dziennikarz telewizji Polsat, gospodarz programu Nowy Dzień z Polsat News, reporter. Skoncentrowany na sprawach politycznych, gospodarczych, społecznych i zagadnieniach międzynarodowych.
Po godzinach maratończyk i miłośnik podróży do Azji Południowo-Wschodniej.
 
 
 

KOMENTUJ: