Mamy dziś do czynienia z sytuacją, którą moglibyśmy nazwać szabasem całego świata. Zostaliśmy zmuszeni do tego, by się zatrzymać. To dobre dla planety, a także dla naszej psychiki, daje nam czas na refleksję – uważa profesor Tomáš Sedláček, czeski filozof i ekonomista, były doradca ekonomiczny prezydenta Václava Havla. Autor książek Ekonomia dobra i zła. W poszukiwaniu istoty ekonomii od Gilgamesza do Wall Street oraz Zmierzch homo economicus.
Świat nieustannie się rozwija. Jeśli spojrzymy na to, co mówi nam współczynnik Giniego mierzący poziom nierówności społecznych, zauważymy, że wcześniejsza gigantyczna różnica między biednymi a bogatymi zmniejszyła się w ciągu ostatnich 20–30 lat. Byliśmy świadkami wychodzenia coraz większych grup z biedy. Ponad połowa populacji żyje już powyżej swoistego minimum egzystencji, a to znaczy, że ma więcej niż 1,25 dolara na dzień. Daleko tu oczywiście do jakiegokolwiek luksusu, ale da się dzięki takiej kwocie przeżyć. Tak było przynajmniej do początków pandemii koronawirusa. Czy doszliśmy do tego dzięki globalnej dobroczynności, czy dzięki globalnemu kapitalizmowi? A może to zazdrość, duma, próżność i łakomstwo jako dążenie do nadmiaru przyniosły światu więcej pożytku niż dobrowolna pomoc, taka jak jałmużna? – stawiał pytania profesor Tomáš Sedláček podczas VIII Konferencji Nienieodpowiedzialni „Zazdrość, nierówność, polaryzacja… Przyszłość?”.
Covid to sprawa wyjątkowo interesująca, bo czegoś takiego do tej pory nie widzieliśmy. Świat swoistego fetyszu gospodarczego nagle stanął przed znakiem STOP i niczego nie możemy z tym zrobić. Nigdy w historii cała energia ludzkości nie została w ten sposób zatrzymana. Wprawdzie przeżyliśmy sytuacje, w których ta energia musiała ustąpić celom ważniejszym, takim jak wygranie wojny czy choćby walki z kataklizmami, suszą, powodzią. Gospodarka się wtedy zatrzymuje, a potencjał mieszkańców kierowany jest gdzie indziej. Tym razem jednak nic się z nim nie dzieje, a energia ludzi stoi w miejscu. Nie umiemy znaleźć odpowiedzi na pytanie: Was soll man tun? Co mamy zrobić?
Byliśmy próżni
Dziś zostaliśmy zmuszeni do tego, by się zatrzymać. To dobre dla planety, a także dla naszej psychiki, daje nam czas na refleksję. Zdaniem ekonomisty to właśnie pandemia pozwoliła nam zdać sobie sprawę z tego, że chęć pokonania innych nie jest tym, co pomoże nam zbudować lepszą przyszłość.
– Szczęśliwi dziś będziemy, jeśli nie stracimy. Produkt krajowy brutto w wielu krajach spadnie, a jednocześnie na poziomie całej zachodniej cywilizacji jesteśmy tak bogaci, że nas na to stać. Nie będziemy przez to gryźli ziemi, poradzimy sobie – tłumaczy ekonomista. I zapewnia, że dziś zmieniły się priorytety. W pandemii nie produkujemy przedmiotów, ale myśli i koncepcje. Edukacja coraz częściej wymaga pomocy intelektualnych, nie zaś fizycznych pomocy naukowych. Nauka, w tym zwłaszcza dziedziny humanistyczne, także samo czytanie czy poznawanie języków to przede wszystkim materia intelektualna, nie zaś fizyczna, dlatego może stanowić pozamaterialny obszar produkcji.
Ponadto gospodarka jako taka, w jej klasycznym rozumieniu, sprowadza nas dziś do jednego punktu, do jednego celu – przymusowego lenistwa.
– Lenistwo to swego rodzaju nieróbstwo, takiego synonimu moglibyśmy użyć. Duża część ludzkości została zmuszona do wstrzymania swojej aktywności, przynajmniej w fizycznym sensie, i do przeniesienia jej do przestrzeni cyfrowej. Budujemy więc sobie nowy, nieco mityczny świat internetu. Nawet ta konferencja jest takim mitem, swego rodzaju ułudą: wygląda to tak, jakbyśmy rzeczywiście się spotykali, jakbyśmy się widzieli, ale w rzeczywistości spotykamy się ze sobą w tej mitycznej przestrzeni płaskich ekranów – Sedláček ocenia jeden z siedmiu grzechów głównych. Jego zdaniem covid zmienił też poczucie próżności.
– By nie szukać daleko, my, Czesi, byliśmy dotąd dość dumni, wręcz próżni, bo wiosną, jak może pamiętacie, szło nam w walce z covidem całkiem nieźle. Zachorowań było u nas niewiele, a nasi politycy – moim zdaniem bardzo głupio – przechwalali się: jesteśmy najlepsi, radzimy sobie lepiej niż inne kraje. Ostatnio natomiast idzie nam najgorzej, choć niestety, liczba chorych rośnie także w innych państwach. Tam także poziom tej swoistej dumy spada. Teraz raczej będziemy ostrożniejsi w przechwałkach. Powiedzenie o tym, że duma kroczy przed upadkiem, ma dziś szczególny wymiar.
Przed pandemią łakomstwo było grzechem Europejczyków. Mówimy o nim wtedy, gdy jemy więcej, niż nam potrzeba, a to bez wątpienia cecha naszych czasów.
– Więcej osób umiera dziś z powodu otyłości niż z głodu. Czy to dobrze? Trudno powiedzieć, ale wolę żyć w świecie, w którym ludzie umierają z otyłości, bo nad tym można pracować, niż w takim, w którym zabija ich bieda, w którym nie mają czego włożyć do garnka – ocenia ekonomista. Dziś nasze łakomstwo także się zmieniło. Nie możemy wybrać się do tych wszystkich wspaniałych restauracji, jesteśmy zmuszeni jeść rzeczy mniej wyszukane, gotować we własnej kuchni.
– Nasze poczucie globalnej potęgi, tego, że wszystko jest w naszym zasięgu, musiało się znacznie skurczyć. Musieliśmy, by tak to ująć, wrócić do własnego ciała. To dla nas czas na spotkanie z samymi sobą, a nie korzystanie z dotychczasowych, gigantycznych możliwości.
Zło musi istnieć
Wróćmy jednak do tematu przewodnego tegorocznej konferencji, który brzmiał: „Zazdrość, nierówność, polaryzacja … Przyszłość?”. Jak wobec tego jest z ową zazdrością w czasach pandemii?
Tomáš Sedláček zaczyna od historii.
– Adam Smith czy Tomasz z Akwinu dowodzą, że te grzechy można wykorzystać jako siłę napędową. Choć używanie w ten sposób rzeczy złych może być przydatne, może też być jednak trudne i prowadzić na manowce. Diabeł, jak w wielu mitach czy przypowieściach, może być zwodniczy, to jedna z jego najważniejszych cech. Znamy to przecież z Edenu, gdzie Szatan nie jest demonem, czy rogatym stworem rodem z horroru, ale wężem. A wąż to takie zwierzę, którego długo nie widać, ale w pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie, kąsa. W tym kontekście to najbardziej przebiegłe ze zwierząt. Mamy też bardzo istotną, z jednej strony chrześcijańską, z drugiej – ekonomiczną, tradycję związaną z wchodzeniem z diabłem w porozumienie. Mówi o tym choćby Tomasz z Akwinu. Według niego zło, na pewnym poziomie, musi istnieć. Tylko dzięki temu możemy uniknąć nadejścia znacznie potężniejszego zła. W swojej Summa theologiae Akwinata tłumaczy, że Bóg musiał dopuścić istnienie zła pewnych rozmiarów, ponieważ gdyby zostało ono zniszczone całkowicie, razem z nim zniszczone zostałoby do pewnego stopnia dobro.
Są także legendy wywodzące się z kultury ludowej, choćby ta o Świętym Prokopie. Opowiada ona o mężczyźnie, który orał swoje pole. W czasie pracy przyszedł do niego Szatan i zabił jego muła. Zamiast złości i próby odesłania Szatana do piekła, święty kazał mu wpełznąć w koła wozu i napędzić jego pojazd. Dzięki temu to sam diabeł posłużył mu do zaorania pola.
Bóg zabił mu kozę
Wszyscy wiemy, że zazdrość może być zarówno dobra, jak i zła.
– Dobra jest wtedy, gdy powiem na przykład: „Zazdroszczę ci wykształcenia albo spokoju ducha”. Mówię wtedy: „Chciałbym być tak kompetentny jak ty, chciałbym z takim spokojem podchodzić do rozmaitych spraw”. To pozytywna, motywująca strona zazdrości. Pozwala myśleć: będę dążył do tego, by być tak dobrym jak ty. Dla mojego dobra, a może także dla dobra innych – tłumaczy Sedláček.
Jak się zdaje, w naszej tradycji częściej spotykamy się jednak ze złą stroną zazdrości. Widać ją w kulturze, w bajkach, nawet w żartach. Zamyka się w stwierdzeniu: nie chodzi o to, byś ty był dobry, ani o to, żebym próbował cię prześcignąć, ale o to, byś ty był gorszy, żebym ja mógł być lepszy od ciebie, nawet się nie starając.
– W wielu krajach krąży taka historyjka. Bóg zstąpił na ziemię i spotkał się z pewnym mężczyzną. Zapytał: „Czego sobie życzysz? Możesz poprosić, o co tylko zechcesz. Dostaniesz to, a twój sąsiad dostanie dwukrotność tego, czego zażądasz”. Mężczyzna poprosił, żeby Bóg zabił mu kozę.
Pragnienie, by inni mieli gorzej niż ja, to zdaniem Sedláčka przekroczenie pewnej granicy. Właśnie to miał na myśli Arystoteles dwa tysiące trzysta lat temu, gdy twierdził, że każda cnota, jeśli jej nadużyć, zamieni się w zepsucie. Nawet matczyna miłość, jeśli jest nadmierna, może przekształcić się w coś złego. Miłość między kobietą a mężczyzną może zamienić się w zazdrość. Chęć zapewnienia dzieciom dobrego, dostatniego życia, może zmarnować ich potencjał, jeśli będą nieustannie dopieszczane i przesadnie chronione przed światem.
Dziś obserwujemy, że w pewnym sensie prawdziwe chrześcijańskie wartości, znane już dwa tysiące lat temu, przeniosły się na poziom instytucjonalny.
– Nie troszczymy się już o siebie nawzajem, wiedzeni humanitarnym odruchem. Robimy to na przykład przez system ubezpieczeń emerytalnych. To też ciekawe jako przedmiot badań: czy to lepiej, że moralność w tym sensie jest nam narzucona, bo jako społeczeństwa, Czesi, Polacy, zdecydowaliśmy, że w sposób instytucjonalny będziemy dbali o chorych, ubogich, wdowy czy osierocone dzieci? – pyta mówca. Jako społeczeństwa wspieramy taki układ, jesteśmy z niego zadowoleni, w naszej części świata nie ma krajów, które chciałyby znieść system ubezpieczeń czy zapomóg. Sprawia to między innymi, że jeśli coś pójdzie nie tak, nie winimy siebie, nie winimy swoich niedostatków moralnych, winimy system, który naszą moralność reprezentuje.
Aby zobrazować temat, Sedláček przytacza przypowieść z Nowego Testamentu o sądzie ostatecznym, w której Chrystus sądził owce i kozy. Owce, obrazujące dobrych ludzi, były zaskoczone, mówiły: „Nigdy Cię nie karmiłyśmy, nigdy nie dałyśmy Ci odzienia, nie wiedziałyśmy, że zrobiłyśmy dla Ciebie cokolwiek dobrego”. Chrystus mówił im: „Przyjdźcie do mnie, bo byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem nagi, a ubraliście mnie, byłem chory, a odwiedziliście mnie”. Owce odpowiedziały: „Ale kiedy to się stało, skoro nigdy Cię nie widzieliśmy, nie karmiliśmy, nie pamiętamy takich uczynków!”. Na co pada odpowiedź: „To, co uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnie uczyniliście”. Po drugiej stronie są kozy, reprezentujące nieprawych ludzi, którzy uważali, że robili wszystkie te dobre rzeczy i nawet nie wiedzą, jak byli niemoralni.
Moglibyśmy, pół żartem, taką sytuację przenieść do współczesności. Przeciętny Europejczyk stoi na sądzie ostatecznym, Bóg woła go i mówi: „Wejdź, zrobiłeś te wszystkie dobre rzeczy, ubrałeś mnie, nakarmiłeś…”. Sądzony pyta: „Kiedy? Nigdy tego nie zrobiłem”, a Bóg odpowiada: „No tak, nie zrobiłeś ich osobiście, ale jest system emerytalny, są podatki, które odprowadzałeś, to dzięki nim mnie ubrano, nakarmiono i wyleczono”.
– Nazywam to moralnym egzoszkieletem: nasza moralność nie jest już sprawą indywidualną, została przeniesiona do instytucji tak, że nie mamy wyboru, nie jesteśmy w stanie ignorować potrzeb innych. Pytanie o to, czy moralność instytucjonalna jest lepsza od spontanicznej, zadaje sobie wielu filozofów, nie tylko ja – duma Sedláček. Jego zdaniem jednostka, która czyni dobro automatycznie, nawet się nad tym nie zastanawiając, jest lepsza od tej, która boryka się z moralnym dylematem. Na przykład, gdyby ktoś znalazł leżące na ulicy dziecko, w średniowieczu musiałby się zastanowić, czy się nim zaopiekować, czy ma na to czas, pieniądze i jak sobie z tym poradzi.
– Dziś natomiast, jeśli znajdę dziecko na ulicy, naciskam przycisk w telefonie, aktywuję moralny egzoszkielet w postaci instytucji, które zajmą się tym maluchem w moim imieniu. Na dobrą sprawę nawet nie wolno mi przecież zaopiekować się tym dzieckiem samodzielnie, muszę je przekazać właściwym organom. Koniec końców to właśnie taki system sprawia, że jesteśmy lepsi, bardziej chrześcijańscy, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy – tłumaczy. I odnosi to do obecnych czasów pandemii.
– Ta zmieniona rzeczywistość może uczynić nas lepszymi. Produkujemy choćby mniej zanieczyszczeń. To trochę to, o czym rok temu mówiła Greta Thunberg. Większość dorosłych odpowiadała jej: „Daj spokój, to szaleństwo, to dziecinne, powinnaś się jeszcze pouczyć, nie możemy ograniczyć lotów o 5%, bo to zniszczy gospodarkę”. A dziś? Loty ograniczyliśmy o niemal 100%, ta branża została dotknięta bardzo mocno. Jednak wzrost, w szerokim znaczeniu, postępuje, nie zatrzymaliśmy się. Pracę fizyczną musimy zrzucić na roboty, ten trend, widoczny od dawna, zdecydowanie przyspieszył.
Istnieje jednak ryzyko, że po epidemii staniemy się gorszymi społeczeństwami.
– Jedną z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się Europie w ciągu ostatnich dziesięcioleci, jest powstanie Unii Europejskiej. Tymczasem w pierwszym miesiącu pandemii wydawało się, że Unii w ogóle nie ma. Działaliśmy na własną rękę, każdy kraj starał się ratować w dowolny sposób, współpraca i solidarność międzynarodowa były jak odległe wspomnienie. W pewnym sensie można się z tym pogodzić, to prymitywne, ale ludzkie. Gdy coś nagle atakuje cię w ciemności, reagujesz instynktownie, tak działa tzw. mózg gadzi – ta część mózgu, która odpowiada za podstawowe odruchy. I tak działaliśmy wiosną – ja pierwszy, reszta mnie nie obchodzi, muszę chronić swoich, swoją rodzinę.
Teraz jednak nadszedł czas na refleksję i przesunięcie problemu z mózgu gadziego do przodu, do płata czołowego. Czas pomyśleć – prowadźmy wspólne badania, przygotujmy razem szczepionkę, opracujmy wspólny plan działań ograniczających pandemię. To przecież pierwszy raz, kiedy cały świat się rozchorował.