Dekarbonizacja z sensem

Dekarbonizacja z sensem

 

Cały nasz współczesny świat został ufundowany na konsumpcji ogromnych ilości energii. Korzystamy z niej codziennie, nawet tego nie zauważając. Czytają państwo ten tekst na laptopie albo na telefonie. Ich działanie wymagało dostarczenia energii. Energii wymagało również stworzenie ich poszczególnych podzespołów. Energii – w postaci paliwa do statków, a następnie do tirów i do samochodów dostawczych – wymagał również transport laptopów i telefonów do sklepów, w których je kupiliście. Energii wymagało wyprodukowanie statków, samochodów dostawczych i wybudowanie sklepów. Energia była niezbędna również do oświetlenia i ogrzania tych sklepów. Energia jest wszędzie, a skala jej konsumpcji bardzo silnie wiąże się ze stopniem rozwoju społeczno-gospodarczego państw.

Problem w tym, że gros energii niezbędnej do podtrzymania wysokiej jakości życia pochodzi ze spalania paliw kopalnych. A spalając je, wytwarzamy między innymi dwutlenek węgla, czyli gaz cieplarniany. Na zagrożenia wynikające z ocieplającego się klimatu od lat zwracają uwagę proekologiczne organizacje pozarządowe. To dzięki ich biciu na alarm i eksperckiej działalności tematyka zmian klimatycznych została w końcu zauważona i jest coraz silniej obecna w dzisiejszym dyskursie publicznym.

Energia podnosi komfort

Tymczasem istnieje niezaprzeczalny związek między kumulowaniem się dwutlenku węgla w atmosferze a cywilizacyjnym postępem. Od początku ery przemysłowej wyemitowaliśmy do atmosfery około 1,5 biliona ton dwutlenku węgla. W roku 2019 wygenerowaliśmy około 36 miliardów ton tego gazu cieplarnianego. Dla porównania – w roku 1900 cała ludzkość wyemitowała około 2 miliardów ton CO2. Globalne emisje nieustannie rosną, ponieważ rośnie nasze zapotrzebowanie na energię. A energia podnosi nasz komfort życia, co przekłada się na niemal wszystkie pola naszego funkcjonowania.

Ale czy węgiel zawsze był zły? Czy to porażka cywilizacji, że przez wieki korzystaliśmy z tego naturalnego zasobu? Spójrzmy na problem z perspektywy czasu. Według danych platformy Our World in Data w roku 1900 w absolutnym ubóstwie żyło około 70% ludzkości. Choć oczywiście dysponujemy jedynie pewnymi przybliżonymi danymi, jeśli chodzi o sytuację materialną ludzi sprzed ponad 100 lat, możemy spokojnie zaryzykować tezę, że większość ludzkości żyła w – oceniając to z dzisiejszej perspektywy – skrajnej biedzie. Obecnie skrajne ubóstwo dotyka nieco ponad 9% mieszkańców globu. Eksperci Banku Światowego szacowali, że odsetek osób ubogich skurczyłby się do niecałych 8%, gdyby nie pandemia koronawirusa.

To kwestia nie tylko odsetka ludności, lecz także liczb bezwzględnych. W roku 1900 na świecie żyło około 1,6 mld ludzi, a 70% z tej liczby to 1,12 mld. Natomiast 9% z liczby 7,6 mld ludzi żyjących obecnie na świecie to 700 milionów. To oczywiście ogromna, skandaliczna wręcz liczba ludzi skrajnie ubogich, ale widać, że liczba osób najbiedniejszych zmniejszyła się mimo kilkukrotnego wzrostu światowej populacji.

Rugowanie ubóstwa było związane między innymi właśnie ze wzrostem ilości dostępnej energii (a więc i z wytwarzaniem gazów cieplarnianych). Energia była potrzebna do zasilania sieci wodociągowych, do dostarczania prądu, do budowy lepszej infrastruktury i rozwoju cyfryzacji. To wszystko z kolei przekładało się na tworzenie miejsc pracy, rozwój przemysłu, transportu, technologii, a w efekcie na dłuższe i wygodniejsze życie. To, że liczba ludności na świecie tak wzrosła w ostatnim wieku, wiąże się właśnie z tym, że jesteśmy coraz bogatsi i mamy do dyspozycji więcej energii.

Związek między wzrostem emisji dwutlenku węgla i spadkiem ubóstwa widać również w poszczególnych krajach. Dla przykładu, w 1993 roku w Chinach poniżej granicy ubóstwa wyznaczonego na poziomie 3,1 dolara dziennie według cen z 2011 roku żyło 80% mieszkańców kraju. W tym samym czasie emisje dwutlenku węgla na głowę w tym olbrzymim państwie wynosiły 2,3 tony. Do 2014 roku odsetek osób żyjących w ubóstwie spadł do 11%! To ogromny, niewyobrażalny wręcz postęp. Chiny w ciągu nieco ponad dwóch dekad wyciągnęły ze skrajnej biedy setki milionów ludzi! Spadkowi ubóstwa towarzyszył również wzrost emisji do ponad 7 ton per capita.

Emisyjność per capita jest również silnie związana z dochodem na głowę. W pewnym uproszczeniu (do tej sprawy jeszcze wrócę): im kraj jest zamożniejszy, tym wyższe ma emisje dwutlenku węgla na głowę. Na samym dole listy, jeśli chodzi o emisyjność per capita, znajdują się kraje najbiedniejsze. W 2015 były to między innymi: Demokratyczna Republika Konga, Erytrea, Etiopia, Malawi, Mali, Niger, Somalia, Uganda, Burina Faso, Gwinea Bissau, Liberia. Część z nich to państwa upadłe. Na górze natomiast, poza krajami-eksporterami ropy naftowej są z reguły kraje zamożne: Kanada, Stany Zjednoczone, Australia, Luksemburg, Korea Południowa. Nic dziwnego – dobrobyt opiera się na wysokiej konsumpcji energii. A energia to (w uproszczeniu) emisje.

W dzisiejszych gorących debatach zbyt często zapomina się o tym, że paliwa kopalne umożliwiły naszej cywilizacji postęp i dobrobyt niespotykany w trwającej około 200 tysięcy lat historii naszego gatunku. Umożliwiły wyciągnięcie miliardów ludzi z biedy i podniesienie globalnej oczekiwanej długości życia z około 30 lat (sic!) na początku rewolucji przemysłowej do około 70 lat obecnie.

Problemem jest jednak to, że wraz ze wzrostem zapotrzebowania na energię, a więc i wzrostem emisji, pogłębia się ocieplenie klimatu, które obecnie pośrednio – poprzez związane z nim zwiększenie liczby ekstremalnych zjawisk pogodowych – zagraża życiu setek tysięcy ludzi. W przyszłości będzie zagrażało milionom. Ten sam proces, który od początku ery przemysłowej umożliwił wyciągnięcie miliardów ludzi ze skrajnej biedy, ma potencjał brutalnego zanegowania owoców postępu.

Na platformie Our World in Data możemy prześledzić, jak wyglądała koncentracja dwutlenku węgla na przestrzeni ostatnich 800 tysięcy lat. Do ery przemysłowej wahała się od 180 do około 330 ppm (liczba części na milion). Po drodze było około 10 „górek i dołków” na wykresie koncentracji tego gazu.

Gwałtowny wzrost koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze zaczął się w połowie XIX wieku, czyli w czasie, kiedy rewolucja przemysłowa szła już – nomen omen – pełną parą. W momencie rozpoczynania bezpośrednich pomiarów (o historycznych wartościach wiemy między innymi z badania lodowych odwiertów czy też badania dna oceanicznego), co miało miejsce w latach 50. XX wieku, koncentracja CO2 w atmosferze wynosiła około 310–320 ppm. Obecnie, po zaledwie kilku dekadach, wartość ta wzrosła do około 410 ppm. Takie zmiany stężenia dwutlenku w atmosferze w warunkach naturalnych trwają nie dekady, a całe millenia! Doktor Aleksandra Kardaś, profesor Szymon Malinowski i Marcin Popkiewicz w książce Nauka o klimacie stwierdzają, że tak wysokiej zawartości CO2 w powietrzu nie było co najmniej od trzech, a być może nawet od kilkunastu milionów lat!

Nic dziwnego więc, że dziś jednym z najważniejszych wyzwań cywilizacyjnych stojących przed ludzkością jest ograniczenie emisji dwutlenku do atmosfery.

Biedni i słabsi

Jednak istnieją sposoby na powstrzymanie generowania gazu cieplarnianego. Pierwszą grupą czynników obniżających emisje są: wojny, kryzysy gospodarcze i pandemie. Patrząc z perspektywy globalnych emisji, właśnie tym zdarzeniom udało się nie tylko powstrzymać wzrost wypuszczania dwutlenku węgla do atmosfery, lecz także go obniżyć. Dla przykładu poprzedni spadek emisji był związany z głębokim kryzysem gospodarczym 2008 roku. Jeszcze wcześniejsze to początek lat 90. i rozpad bloku sowieckiego. Wcześniej emisje spadały podczas dwóch kryzysów paliwowych z lat 70., a poprzednie ograniczenie emisji przypada na II wojnę światową.

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ wszystkie te zdarzenia mają pewną wspólną cechę: ograniczają dochody ludzi i wstrzymują inwestycje. A ograniczenia dochodów i inwestycji to również mniejszy popyt na energię.

To oczywiście droga wysoce wątpliwa. Za każdym z tych procesów stoją śmierci milionów osób i tragedie dziesiątek, jeśli nie setek milionów kolejnych. Dziś także obserwujemy spadek emisji. Pandemia koronawirusa spowodowała obniżenie emisji w 2020 roku względem 2019 o rekordowe 7%.

Według oficjalnych danych koronawirus zabił na świecie około 2 milionów ludzi. Do tego dochodzą śmierci nadliczbowe, niezwiązane bezpośrednio z koronawirusem, a spowodowane zapchaniem się systemów ochrony zdrowia.

Koronawirus to jednak nie tylko dolegliwości zdrowotne. To również perturbacje ekonomiczne. Bank Światowy szacuje, że w wyniku pandemii liczba osób skrajnie ubogich w 2021 roku wzrośnie o ponad 100 milionów względem scenariusza „bezkoronawirusowego”.

Niestety wraz z pandemicznym obniżeniem emisji nie spadło stężenie dwutlenku węgla w atmosferze. Dlaczego? Ponieważ to stężenie jest wynikiem kumulowania się gazu cieplarnianego „ponad” to, co natura może w naturalnych procesach usunąć z atmosfery. Mimo że obniżamy emisje, to wciąż emitujemy. Dlatego tak ważne jest, abyśmy jak najszybciej ścięli nasze emisje do zera.

W dzisiejszym reżimie wytwarzania energii nie warto więc cieszyć się ze spadku globalnych emisji, chyba że naprawdę nie zależy nam na losie ludzi biednych i słabszych (zazwyczaj oni na kryzysach tracą najbardziej).

No właśnie: biedni i słabsi. Zarysowany w poprzednich akapitach świat jest światem uśrednionym. A – jak mawiają statystycy – najtrudniej w społeczeństwie znaleźć przeciętnego człowieka. Uśredniając pewne trendy, gubimy niezwykle istotne szczegóły. Kiedy dysponujemy obrazem ze zbyt wielkimi pikselami, wiele istotnych rzeczy może nam umknąć.

Postęp, o którym pisałem, nie jest rozłożony równo. Choć w ostatnich 20–30 latach wiele się zmieniło na lepsze, również dla najbiedniejszych mieszkańców globu, między innymi wydłużyła się przewidywalna długość życia, wzrosły dochody najbiedniejszych, wzrosła dostępność czystej wody, toalet, opieki medycznej i edukacji, to miliardy ludzi wciąż żyją w warunkach, które w zachodnim świecie uznajemy za skandaliczne. Postęp się dokonuje, ale osoby najbiedniejsze, będące jego beneficjentami, są na poziomie, na którym państwa bogatego świata były niemal 100 lat temu.

Globalnym wyzwaniem jest więc nie tylko jak najszybsze zredukowanie emisji do zera, lecz także dostarczenie ogromnych ilości energii dla tych, którzy jeszcze nie doświadczyli wygód i praw zapewnianych przez „energetyczny dobrobyt”.

Dekarbonizacja tylko systemowa

No dobrze, ale jak pogodzić jedno z drugim, skoro – jak pisałem wyżej – dobrobyt oznacza emisję gazów cieplarnianych? No cóż, jest to zgrubne przybliżenie. Takie, które opiera się na założeniu, że energię możemy produkować tylko przez spalanie paliw kopalnych.

To prawda, że nie ma dobrobytu bez dużej ilości energii. Co do tego możemy mieć pewność. Jednak istnieje energia (prawie) bezemisyjna w postaci odnawialnych źródeł energii albo energii jądrowej.

I tu dochodzimy do spadku emisyjności, któremu należy kibicować, i jednocześnie do drugiej grupy sposobów na obniżenie generowania gazów cieplarnianych. Bo choć pisałem, że globalnie spadki emisji dwutlenku węgla do atmosfery łączyły się tylko i wyłącznie z kryzysami, wojnami albo pandemią, to mamy do czynienia również z regionalnymi spadkami emisji. I spadki te były (i są) związane z politykami klimatycznymi lub ze zmianami sposobów, w jaki była wytwarzana energia w danym kraju (np. jaki był udział w produkcji energii źródeł odnawialnych, energetyki jądrowej bądź energetyki węglowej) wynikającymi z innych niż proklimatyczne powodów.

Emisje w Unii Europejskiej od roku 1990 do 2018 roku spadły o 24%. Część tego procesu była związana z tak zwanym eksportem emisji do krajów rozwijających się, czyli z przeniesieniem energochłonnych branż na przykład do Chin. Jednak to nie jedyny powód spadku emisji. A nawet nie najważniejszy.

Jak zaznaczają badacze i badaczki, którzy przyjrzeli się 18 rozwiniętym państwom, gdzie emisje dwutlenku węgla do atmosfery w latach 2005–2015 spadały, najważniejszym czynnikiem redukującym generowanie tego gazu cieplarnianego było zmniejszenie udziału paliw kopalnych w miksie energetycznym (czyli w sposobie, w jaki w danym kraju wytwarza się energię). Działo się to głównie przez porzucenie węgla jako paliwa i przechodzenie na źródła odnawialne. W przypadku Stanów Zjednoczonych spadek emisyjności był związany ze zwiększeniem udziału w miksie energetycznym mniej emisyjnego gazu ziemnego.

Jednak jednym z najbardziej spektakularnych przykładów obniżenia emisji jest Szwecja, która zmniejszyła całkowitą emisję dwutlenku węgla na osobę o 60%, zachowując przy tym wzrost gospodarczy. I spadek ten miał miejsce jeszcze przed silnym trendem „eksportu” emisji, który na dobre rozkwitł w latach 90. W jaki sposób ten kraj dokonał takiej zmiany?

Poprzez inwestycje w energetykę jądrową. Wygląda na to, że to ona jest największą nadzieją, jeśli chodzi o powstrzymanie katastrofy klimatycznej.

Wszędzie tam, gdzie zanotowano spadki emisyjności, wynikały one nie tyle z indywidualnych decyzji poszczególnych mieszkańców krajów, ile były wynikiem energetycznych transformacji, które dokonywały się ponad indywidualną sprawczością poszczególnych jednostek.

Płynie z tego wniosek, że jeśli chodzi o dekarbonizację, powinniśmy robić to, co najlepiej działa: podejmować rozwiązania systemowe na najwyższych szczeblach, zamiast skupiać się na detalach, prywatyzując problem wysokich emisji i wywołując poczucie winy w ludziach za to, że zjedli rosół na kurzym mięsie czy że mają za ciepło w domach w zimę. Poza tym niskoemisyjna energia jądrowa i odnawialne źródła energii mogą być przepustką do lepszego świata dla miliardów ludzi, którzy tłoczą się w poczekalni po wygody, które my uważamy za coś oczywistego.

Kamil Fejfer – analityk rynku pracy i nierówności społecznych, dziennikarz piszący o ekonomii i gospodarce. Współpracuje z Krytyką Polityczną, Newsweekiem, NOIZZem, WP Opinie, Pismem, Dwutygodnikiem. Jego teksty ukazywały się również w Gazecie.pl, OKO.press, Vice, F5. Autor książek „O kobiecie pracującej. Dlaczego mniej zarabia chociaż więcej pracuje” oraz „Zawód. Opowieści o pracy w Polsce”.

 


Autor zdjęcia tytułowego: Fox (Canva.com)
Autor zdjęcia Kamila Fejfera: Tom Bronowski

KOMENTUJ: