Wciąż nie mamy twardych danych gospodarczych na temat wzrostu bezrobocia. Wciąż poruszamy się w sferze domysłów i fragmentarycznych danych odnoszących się głównie do nastrojów przedsiębiorców i pracowników.
Dla przykładu, Wojewódzki Urząd Pracy w Szczecinie przepytał firmy z regionu, czy zamierzają zwalniać pracowników. Blisko 70% spośród 168 ankietowanych podmiotów bierze pod uwagę możliwość zwolnień w ciągu najbliższych trzech miesięcy. Niemal 40% zachodniopomorskich firm spodziewa się „umiarkowanie pesymistycznego” scenariusza. Został on zdefiniowany jako spadek popytu na usługi i produkty, ale nie jest to stan zagrażający trwaniu organizacji. Kolejne 30% przedsiębiorców uważa, że w ciągu najbliższych miesięcy odczują oni redukcję popytu, która może sprawić, że wypadną z rynku. Jedynie 24% spośród badanych firm spodziewa się tylko niewielkiego spadku popytu.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na istotny fakt: kryzys, który przetacza się przez gospodarkę, został wywołany „sztucznie” przez rządy w celu zminimalizowania liczby ofiar śmiertelnych Covid-19. To rządy zdecydowały się na lockdowny całych sektorów gospodarki, aby nie doprowadzić do rozprzestrzenienia się wirusa. Można to porównać do kontrolowanego wywoływania lawin śnieżnych po to, aby minimalizować szkody, które bez tego kroku byłyby znacznie bardziej dotkliwe. Jeżeli rządy by nie reagowały, niekontrolowany wolny rynek doprowadziłby do masowych zachorowań w społeczeństwach, co nie tylko sparaliżowałoby kompletnie służby zdrowia, ale również zachwiało w posadach całą strukturą społeczną.
Taki „kontrolowany kryzys” obecnie przetacza się przez gospodarkę na trzech płaszczyznach. Po pierwsze, jest to kryzys podaży. Pourywały się łańcuchy dostaw (zarówno te globalne, jak i te lokalne), część firm zatrzymała działalność na skutek braku elementów potrzebnych do produkcji, część zamknięto z powodów bezpieczeństwa, tak jak restauracje, puby, kina i teatry.
Po drugie mamy kryzys popytowy: część osób już straciła pracę, części z nas zostały obcięte pensje, część pracę straci. Wszyscy w tych niepewnych czasach staramy się oszczędzać. Wszystko to razem wzięte: obniżki wynagrodzeń, zwolnienia i oszczędności, powoduje, że wydajemy mniej. A jeśli wydajemy mniej, to mniej pieniędzy trafia do firm. Te z kolei zwalniają pracowników albo chomikują pieniądze. Często robią to i to.
Po trzecie w końcu mamy do czynienia z zatorami płatniczymi, co zostało już zasygnalizowane w akapicie wyżej. Według badania Krajowego Rejestru Długów aż 63% przedsiębiorstw z sektora małych i średnich przedsiębiorstw (MŚP) deklaruje, że w wyniku koronakryzysu zwiększyły się ich problemy z płatnościami od kontrahentów. Co ważne, jest to – przynajmniej w części – problem psychologiczny: 27% respondentów przyznało, że pieniądze ma, ale nie płaci, ponieważ trzyma je „na czarną godzinę”. Sektor mikro- i małych przedsiębiorstw robi dokładnie to samo, co część gospodarstw domowych, które, choć bezpośrednio nie odczuły ucięcia dochodów z powodu pandemii, chomikują pieniądze, aby mieć na wszelki wypadek poduszkę bezpieczeństwa. Warto dodać, że – jak wynika z badań przeprowadzonych jeszcze przed wybuchem epidemii – kontrahenci są na trzecim miejscu, jeśli chodzi o „priorytet płatności” dla firm. Wyżej znajdują się wynagrodzenia dla pracowników oraz podatki i składki ZUS. Wypłaty dla pracowników są priorytetem niemal dla 75% mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw, przynajmniej w sferze deklaratywnej.
Te wszystkie negatywne zjawiska dotykają zwłaszcza wspomnianego wyżej sektora MŚP: mikro- (zatrudniających 1–9 pracowników), małych (10–49 pracowników) i średnich (20–49 pracowników) przedsiębiorstw. Problemy związane z kryzysem są szczególnie groźne dla pierwszych dwóch grup firm. Dlaczego? Ponieważ mikro- i małe przedsiębiorstwa zazwyczaj są organizacjami nisko wydajnymi, nie są więc w stanie zbudować sobie finansowej poduszki bezpieczeństwa, która pozwalałaby przetrwać najtrudniejszy czas. Między innymi stąd wynika dość przygnębiający obraz sytuacji pracowników w tych podmiotach.
Według cytowanego przez PAP sondażu aż 78% pracowników mikro- i małych przedsiębiorstw dostaje sygnały od swoich szefów, że ci rozważają zwolnienia. Co dziesiąty pracownik mikrofirmy uważa, że zwolnieni mogą być wszyscy koledzy i koleżanki z jego przedsiębiorstwa. Mało tego, w marcu br. 48 tys. jednoosobowych działalności gospodarczych złożyło wnioski o zawieszenie działalności. Sytuacja sektora jest więc, delikatnie mówiąc, nieciekawa.
Według raportu Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości w naszym kraju działa około 2 mln mikroprzedsiębiorstw (przypomnijmy – tych, które zatrudniają do 9 osób), co stanowi 96% całej grupy polskich firm. Największa część firm działa w usługach i handlu, a więc w tych sektorach, które kryzys związany z pandemią dotknął najbardziej. Choć mikrofirmy stanowią przytłaczającą większość wszystkich przedsiębiorstw w Polsce, to generują jedynie 41% wytwarzanego przez wszystkie przedsiębiorstwa PKB. Dla porównania, duzi gracze (czyli ci zatrudniający powyżej 250 pracowników) choć jest ich 3,6 tys. – 550 razy mniej niż mikrofirm – generują 33% PKB, na który pracują wszystkie firmy w Polsce. Jak zaznaczają autorzy raportu, mikrofirmy cechują się również najniższą płynnością finansową we wszystkich grupach przedsiębiorstw.
Małych przedsiębiorstw, a więc zatrudniających od 10 do 49 pracowników, jest 57 tys., co stanowi 2,8% sektora przedsiębiorstw. W przeciętnej małej firmie w 2016 roku pracowało 21 osób. Co ważne z punktu widzenia niniejszej analizy – tego typu firmy charakteryzuje również najmniejsza przeżywalność.
To właśnie mikro- i małe przedsiębiorstwa są najlepszą grupą odniesienia w stosunku do podmiotów ekonomii społecznej. Dlaczego? Ponieważ – poza oczywistymi różnicami – cechują się wieloma podobieństwami: podmioty ekonomii społecznej bardzo rzadko są organizacjami zatrudniającymi powyżej 50 osób. Sektor ekonomii społecznej cierpi również z powodów płynnościowych. Do tego spora jego część również działa w usługach.
Według raportu Ekonomia społeczna w Polsce w nowej perspektywie finansowej 2020+ w 2016 roku na sektor ekonomii społecznej składało się nieco ponad 90 tys. organizacji. W tym samym roku podmioty ekonomii społecznej tworzyły 133 tys. miejsc pracy pełnoetatowej. Dodatkowe 50 tys. osób było zatrudnionych na śmieciówkach. Jeżeli weźmiemy pod uwagę wszystkich pracujących w sektorze, odsetek osób zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych wynosi ponad 26%. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że w całej polskiej gospodarce – uznawanej za bardzo „uśmieciowioną” na tle Europy – odsetek ten wynosi 8–9%.
Co to oznacza w kontekście kryzysu gospodarczego? Mówiąc wprost: bardzo duże kłopoty. Osoby pracujące w elastycznych formach zatrudnienia jako pierwsze tracą prace, ponieważ pracodawca może się z nimi najłatwiej rozstać z powodów formalno-prawnych. Obecnie w Stanach Zjednoczonych w ciągu zaledwie trzech tygodni w kolejkach po zasiłki dla bezrobotnych stanęło 15 mln osób. Biorąc pod uwagę fakt, że nie wszyscy pracujący w USA mają prawo do zasiłku, można szacować, że pracę w ciągu trzech tygodni straciło nawet 20 mln osób. Zdając sobie sprawę z dysproporcji rozmiaru krajów (w Stanach Zjednoczonych mieszka prawie 330 mln ludzi) to tak, jakby w ciągu trzech tygodni zwolnić wszystkich pracowników z Polski i Czech.
Nietrudno też policzyć, że podmioty ekonomii społecznej nie są wielkimi pracodawcami. Jeżeli wyłączymy spółdzielnie (których jest około 1,5 tys.), okaże się, że przeciętne zatrudnienie w jednej organizacji wynosi… 2 osoby. Choć zdarzają się duże i prężnie działające podmioty ekonomii społecznej, w przeważającej większości liczbą pracujących odpowiadają one mikrofirmom. Dodatkowo, podobnie jak mikrofirmy, w ogromnej części działają w sektorze usług. A to właśnie ten sektor jest szczególnie narażony na koronakryzys. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego kryzys najsilniej uderza w branże takie, jak handel, transport, zakwaterowanie i gastronomia oraz rozrywka i rekreacja. Są to również obszary, na których ekonomia społeczna jest nadprzeciętnie aktywna.
Wszystko to razem wzięte, a więc: niewielkie rozmiary podmiotów ekonomii społecznej (a co za tym idzie, również brak poduszki finansowej), działanie w sektorze usług, uśmieciowienie zatrudnienia, bardzo zbliża je do małych i mikroprzedsiębiorstw, w których ogromna większość pracowników dostaje sygnały o szykujących się zwolnieniach.
Czy to znaczy, że podmioty ekonomii społecznej są skazane na zdziesiątkowanie i zwolnienia? Cóż, z pewnością będzie to dla nich wyjątkowo trudny czas. Natomiast wraz z kolejną odsłoną tarczy antykryzysowej pojawia się też pewna nadzieja. Przypomnijmy, że rząd w ramach nowych środków pomocowych proponuje przedsiębiorstwom subwencje, które będą mogły zostać umorzone nawet do 75%. Mikrofirmy będą mogły się ubiegać (w zależności od spadku obrotów) od 12 tys. zł do nawet 36 tys. zł dopłaty na jednego pracownika na okres trzech miesięcy. Małe i średnie firmy z kolei będą mogły skorzystać z subwencji wyliczanej na podstawie wielkości przychodów. Środki będą stanowić od 4 do 8% obrotów z 2019 roku.
Z wiadomości zamieszczonych na stronie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej możemy ostrożnie wnosić, że pomoc obejmie nie tylko przedsiębiorców działających na wolnym rynku, lecz także podmioty ekonomii społecznej (tak jak wcześniejsza wersja tarczy również je obejmowała). Przewidziane jest również zwiększenie dofinansowania z PFRON-u do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych, aby zapewnić ciągłość ich zatrudnienia. Więcej szczegółowych informacji znajduje się na stronie Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Toruniu, skąd można pobrać poradnik dotyczący do tarczy antykryzysowej.
Problemem jest to, że rząd działa w sprawie tarczy opieszale. Kiedy wiele firm i obywateli Europy Zachodniej od tygodni otrzymuje bezpośrednie wsparcie pieniężne od swoich rządów, a tymczasem w Polsce wprowadzane są kolejne przepisy, co tylko utrwala stan niepewności. Niepewności, która jest złą siostrą kryzysu.
Kamil Fejfer – analityk rynku pracy i nierówności społecznych, dziennikarz piszący o ekonomii i gospodarce. Współpracuje z Krytyką Polityczną, Newsweekiem, NOIZZem, WP Opinie, Pismem, Dwutygodnikiem. Jego teksty ukazywały się również w Gazecie.pl, OKO.press, Vice, F5. Autor książek „O kobiecie pracującej. Dlaczego mniej zarabia chociaż więcej pracuje” oraz „Zawód. Opowieści o pracy w Polsce”.
Autor zdjęcia tytułowego: Fox (Canva.com)
Autor zdjęcia Kamila Fejfera: Tom Bronowski