4 pytania do… dr. ekonomii Pawła Bukowskiego, wykładowcy w London School of Economics

4 pytania do… dr. ekonomii Pawła Bukowskiego, wykładowcy w London School of Economics

Ubiegłoroczne badania przeprowadzone przez francuskich ekonomistów z World Inequality Lab pokazują, że w Polsce mamy do czynienia z dużym rozwarstwieniem w zarobkach. Zachodzi wyraźna różnica między dochodami najbogatszych a średnią pensją i osobami najbiedniejszymi. Polskie dane, publikowane przez GUS, na to nie wskazują. Skąd, Pana zdaniem, bierze się ta odmienna ocena sytuacji?

Ma Pani na myśli artykuł Thomasa Blancheta, Lucasa Chancela i Amory Gethina z WIL, przywołujący wyniki badania, które prowadziłem z Filipem Novokmetem. Pokazujemy w nim, że tradycyjne szacunki publikowane przez GUS bardzo zaniżają poziom nierówności w Polsce. Dzieje się tak dlatego, ponieważ bazują one wyłącznie na danych sondażowych, które zdecydowanie zaniżają dochód najbogatszych. Tacy ludzie rzadko trafiają do próby i często podają nieprawdziwy dochód. My korygujemy te informacje, korzystając z danych o dochodzie najbogatszych, które pochodzą z raportów PIT Ministerstwa Finansów. Dzięki połączeniu danych sondażowych z podatkowymi udało nam się uzyskać bardziej kompletny obraz nierówności. Co więcej, jak pokazuje niedawne badanie Michała Brzezińskiego, Michała Najsztuba i Michała Mycka, skupienie się na dochodzie po opodatkowaniu i transferach nie zmienia wniosku, że oficjalne dane GUS w sposób znaczący nie doszacowują nierówności. 

W ocenie francuskich ekspertów, którzy w swoim zestawieniu korzystają z oszacowań Pana i Filipa Novokmeta, w Europie pogłębiają się nierówności dochodowe, przynajmniej w 39 krajach, które uwzględnili w badaniu. W 1980 roku średnio 10% najlepiej zarabiających osób odpowiadało za 29% dochodu narodowego, a w 2017 roku było to już 34%. W krajach Europy Wschodniej wzrost nierówności widać najbardziej. Czy główna przyczyna to przejście na gospodarkę wolnorynkową?

Tak. Żeby zrozumieć skalę zmian, należy sobie uświadomić, że w czasach komunistycznych płace były w dużej mierze regulowane odgórnie, a także, co najważniejsze, nie było de facto dochodu z prywatnego kapitału, pochodzącego np. z działalności gospodarczej. Transformacja do gospodarki wolnorynkowej oznaczała decentralizację płac, prywatyzację firm państwowych i pojawienie się nowych, prywatnych przedsiębiorstw. Tak więc, z jednej strony wzrosło zróżnicowanie dochodów z pracy, a z drugiej pojawił się dochód z kapitału, który jest bardzo silnie skoncentrowany u osób najbogatszych.

Należy przy tym dodać, że nie ma i nie było jednej ścieżki transformacji. Nierówności w Polsce wzrosły znacznie bardziej niż w Czechach czy na Węgrzech, ale znacznie mniej niż w Rosji. To, że wybraliśmy taki model transformacji, było decyzją społeczeństwa i polityków wspomaganych poradami ekonomistów z krajów anglosaskich, a nie np. z państw skandynawskich.

W Polsce sytuacja jest dramatyczna, bowiem 10% najlepiej zarabiających odpowiada za prawie 40% dochodu narodowego. To najwięcej wśród wszystkich krajów europejskich wziętych pod uwagę w badaniu. Pod względem rozwarstwienia dochodowego Polska przypomina USA. Tam różnica między bogatymi a biednymi jest jedną z największych na świecie. Jak to się dzieje, że w małej Polsce dzieje się podobnie jak w ogromnych Stanach Zjednoczonych?

Wielkość kraju nie ma tu znaczenia. Jednym z krajów prezentujących największy stopień nierówności na świecie jest obecnie malusieńki Katar. Z drugiej strony, Francja jest jednym z największych krajów w Unii Europejskiej i ma dość niski poziom rozwarstwienia, który, co więcej, nie rósł tak bardzo w ostatnich dekadach. Na dodatek, nie ma żadnych naturalnych czy deterministycznych praw, które implikowałyby duży wzrost nierówności. Historia Polski i całej Europy od momentu transformacji pokazuje, że kluczowe są wybory polityczne i rodzaj instytucji. To, że rozwarstwienie w Polsce nie eksplodowało po 1989 roku tak, jak to się stało w Rosji, można częściowo łączyć z dość wczesnym wprowadzeniem wielu sensownych polityk socjalnych, jak np. dość wysokiej płacy minimalnej, emerytur indeksowanych o stopień inflacji czy kuroniówki. Z drugiej strony to, że obecnie jesteśmy jednym z najbardziej nierównych krajów w UE, można łączyć ze słabą pozycją pracowników w relacjach z pracodawcami oraz regresywnym systemem podatkowym. Oczywiście, to wszystko wciąż są tylko hipotezy. Na razie jeszcze bardzo mało wiemy na temat przyczyn wzrostu rozwarstwienia w Polsce. Do tego potrzeba dobrej jakości danych i wielu badań.

Jakie działania mogą zahamować postępujący z roku na rok wzrost nierówności dochodowych w Polsce, a w perspektywie może nawet je zmniejszyć?

Walka z nierównościami wymaga działań zarówno u źródła, – czego przykładem jest np. równość szans, jak również redystrybucji już osiągniętego dochodu. Te polityki się dopełniają. Przykładem może być sytuacja pracowników w Polsce, która, moim zdaniem, jest kluczowym obszarem wymagającym zmian. Obecnie wśród najbiedniejszych w Polsce znajdziemy nie emerytów, ale osoby pracujące na umowach cywilnoprawnych, tzw. śmieciowych. Wynika to z dość liberalnego prawa pracy i bardzo słabej kontroli warunków zatrudnienia. Co gorsza, jak niedawno pokazał Jakub Sawulski i Ministerstwo Finansów, te osoby mają najwyższą efektywną stopę opodatkowania!

W tym wypadku walka z nierównościami wymaga więc zarówno zmian w ustawodawstwie i wykonawstwie prawa pracy, jak i likwidacji patologii podatkowych. Moim zdaniem powinniśmy uregulować nietradycyjne formy zatrudnienia oraz radykalnie poprawić działania Państwowej Inspekcji Pracy. Silne i zreformowane związki zawodowe mogą również przywrócić balans pomiędzy kapitałem a pracą. Zwłaszcza w świecie, w którym międzynarodowe korporacje mają nie tylko coraz większą siłę negocjacyjną w stosunku do pracowników, lecz także w relacjach z rządami państw. Ważna jest również walka z dyskryminacją kobiet, rozumianą nie tylko jako luka płacowa, lecz także jako luka w możliwości awansu na pozycje menedżerskie i liderskie. 

Jednak w długiej perspektywie najważniejszy jest równy dostęp do edukacji dla wszystkich bez względu na zamożność rodziny. Według danych OECD z 2015 roku, dzieci rodziców nieposiadających wykształcenia średniego, urodzone w latach 1971–1990, miały aż 2,5 razy mniejszą szansę na ukończenie studiów niż statystyczny Polak. Dla porównania, w Finlandii ten współczynnik wynosi zaledwie 1, 23; w USA, kraju o wysokich nierównościach dochodowych, to aż 5,3. Polska jest wysoko powyżej średniej OECD (1, 8), co już oznacza wysoką nierówność szans na dobrą edukację. Wedle tych samych danych, dzieci w rodzinach z wyższym wykształceniem – u przynajmniej jednego rodzica – mają ponad 2 razy większą szansę ukończenia studiów niż statystyczny Polak, przy średniej dla OECD wynoszącej 1,7. Jest to poważny problem, bo jak pokazują wyniki wielu badań, osoby bez wyższego wykształcenia nie tylko zarabiają mniej, lecz także częściej cierpią na depresję i popełniają samobójstwo, w większym stopniu doświadczają bólu fizycznego, mają też mniejszą szansę na założenie rodziny.

 

Pytała: Jolanta Zientek-Varga
Dziennikarka z zamiłowania i zawodu. Pisze na tematy społeczne, w tym o przedsiębiorczości społecznej; ochronie środowiska i klimatu. Animatorka aktywna w środowisku lokalnym w Warszawie. Organizatorka i współorganizatorka licznych imprez dla mieszkańców. Pasjonatka jazdy na rowerze, weganka.

KOMENTUJ: