Rewolucja jest kobietą

Rewolucja jest kobietą

To jest moment, w którym do ruchu przyłączają się osoby w różnym wieku i o różnych poglądach. Jeśli jednak nie zostanie wykonana praca łączenia tych osób we wspólnotę trwalszą niż ich gniew, ruch ponownie zmęczy się i zmniejszy, czyli wrócimy do punktu wyjścia – tak Strajk Kobiet ocenia prof. Karolina Wigura, członkini Zarządu Fundacji Kultura Liberalna, absolwentka socjologii, filozofii i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Ludwiga Maximiliana w Monachium, adiunktka na Wydziale Socjologii UW.

Od wielu dni na ulicach polskich miast obserwujemy masowe protesty po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, który uznał aborcję eugeniczną jako niezgodną z konstytucją, zaostrzając tym samym przepisy dotychczasowego kompromisu antyaborcyjnego. Czy to jest triumf społeczeństwa obywatelskiego?

To przede wszystkim emocjonalna i spontaniczna reakcja sprzeciwu społeczeństwa na działanie władzy. To wywołało wielki gniew, granice zostały przekroczone. Nikt nie był świadomy, jak wielką skalę przyjmą protesty. Choć szanuję wszystkich protestujących, zwłaszcza tych, którzy stoją na pierwszej linii frontu, społeczeństwo obywatelskie to coś więcej niż uliczny protest. Triumf będzie wtedy, gdy protesty zakończą się realnym planem działania, programem na przyszłość, a obywatele wypracują narzędzia, żeby ten program zrealizować.

Tymczasem protesty nie mają żadnej konkretnej struktury, żadnego lidera.

Od lat protesty na całym świecie właśnie tak wyglądają. Nie mają struktury, konkretnej twarzy ani przywódcy. Wszystko rodzi się od dołu. Dzieje się tak za sprawą mediów społecznościowych. W internecie nikt w punkcie wyjścia nie dzierży berła przywódcy, tu każdy głos jest równy. Obywatele internetu skrupulatnie dbają o swój wizerunek w sieci, rozważnie budują profile w mediach społecznościowych, dlatego niechętnie oddadzą komuś władzę. Dodatkowo najnowsza historia nauczyła nas nieufności. Niejeden przywódca protestów został przecież skompromitowany i ostatecznie zawiódł tych, którzy za nim poszli. Dziś być przywódcą ruchów społecznych jest bardzo trudno, bo natychmiast zostaje się prześwietlonym i zdyskredytowanym, jeśli wyjdzie na jaw choćby najmniejszy błąd przeszłości.

Ale jeśli nie ma przywódcy, nie ma też nikogo, kto poniesie odpowiedzialność.

O jakiej odpowiedzialności mówimy? Za to, że tłum wyszedł na ulicę, ryzykując zdrowie i życie w czasie szalejącej pandemii odpowiada rząd. Rządzący rozniecili pożar społeczny, zapalili ogień i urządzili populistyczną, perwersyjną wręcz rozrywkę, zasłaniając fakt, że ich kompetencje do zarządzania państwem są niskie. Za to, co wydarzy się na protestach, odpowiada każdy uczestnik. Każdy w tym samym stopniu podlega prawu karnemu i cywilnemu, a więc każdy odpowiada za swoje czyny.

Co te protesty mówią o naszym narodzie?

Polacy potrafią dużo wytrzymać. Tolerujemy łamanie praworządności od kilku lat. Znosiliśmy zarządzanie poprzez strategię dzielenia, polaryzację społeczeństwa, przymusowy lock down. Ale to właśnie podniesienie ręki na tzw. kompromis aborcyjny, który obowiązuje od ponad 20 lat, spowodował, że przelała się czara goryczy. Właśnie ta sprawa, jeden z najbardziej intymnych i delikatnych tematów społecznych, doprowadził Polki i Polaków do ostateczności. Z jednej strony cieszę się, że temat został w końcu ruszony, że jako społeczeństwo stajemy się coraz bardziej wrażliwi i podejmujemy trudne rozmowy. Ale w ten sposób nie załatwia się sprawy. Nie można zmuszać kobiet do heroizmu, to aberracja, skrzywienie rzeczywistości. Mam wrażenie, że obudziła się w nas dotychczas uśpiona cecha narodowa, jedna z najpiękniejszych, jakie mamy jako naród, czyli zamiłowanie do wolności. Wolność jest odpowiedzialnością osoby, której dotyczy wybór, ale też wymaga zaufania ze strony tych, którzy ustanawiają prawo. Nastawienie prowolnościowe oznacza, że ludzi traktujemy jak dorosłych, możemy ich przekonywać, nakłaniać, ale nie możemy oczekiwać od nich posłuszeństwa. Tymczasem rząd wymaga od kobiet bezwzględnego posłuszeństwa. Protesty są skutkiem, a nie przyczyną. To pozytywny objaw nieposłuszeństwa obywatelskiego, a siła sprzeciwu jest imponująca.

Dla wielu język, którym posługują się protestujący, jest zbyt wulgarny.

Główne hasło protestu, które jest wulgaryzmem, wyraża furię, jaka opanowała wiele osób. Amerykański neurobiolog Doug Fields pisał, że ludzie wpadają w furię, kiedy ich mózgi uznają, że jest zagrożony ostatni szczebel bezpiecznej egzystencji. To nie musi być zagrożenie czysto fizyczne, ale też mentalne, moralne. I to właśnie dziś obserwujemy. Główne hasło protestu znaczy tyle samo, co gdyby miliony osób krzyknęło jednocześnie: „To już za dużo. Mamy dość!”. Z tym hasłem związane jest jednak wyzwanie. Są osoby, które potencjalnie zgadzają się z protestującymi, ale dla których główne hasło jest nie do przyjęcia. Trzeba zastanowić się, jak sprawić, aby one również znalazły się na wspólnym pokładzie. Inaczej ten ruch czeka wyczerpanie i radykalizacja, na które nieliberalni populiści tylko czekają.

W końcu widzimy na ulicy młodzież i młodych dorosłych. Dotychczas trudno było ich wyrwać sprzed komputerów.

To jest pokolenie, w którym płynie inna krew polityczna. Oni wychowali się w innym, wolnym, europejskim państwie. Siłą rzeczy mają również inne zainteresowania polityczne. Nie bronią, jak pokolenie ich rodziców i dziadków, prawa do życia w wolnym państwie, bo już je mają. Interesują ich inne przestrzenie wolności.

Zaobserwowałam jeszcze inny przewrót struktur społecznych. Do strajku kobiet dołączyli kibice drużyn piłkarskich, którzy bardziej kojarzą się z agresją wobec mniejszości niż z obroną praw wolności. Czy tłum łatwo im wybaczy, że jeszcze niedawno to oni byli agresorami na protestach osób LGBT+?

Są takie momenty w życiu społecznym, w których nie warto mówić, że jest jakieś „ale”, co wcale nie znaczy, że go nie ma. Może takie wspólne doświadczenie pozwoli w przyszłości, gdy opadnie kurz, załatwić trudne sprawy i wytłumaczyć sobie pewne rzeczy. Taka lekcja empatii dla tej grupy społecznej może być cennym doświadczeniem. Być może skoro dziś występują przeciw cierpieniu kobiet – ich żon, dziewczyn, córek, to w przyszłości zrozumieją, że mniejszości seksualne, narodowe, religijne też cierpią, gdy są szykanowane. To nie stanie się jednak automatycznie. Trzeba tutaj pracy i dialogu.

Postscriptum. Zanim odbyłyśmy rozmowę, kibice warszawskiego klubu piłkarskiego na oficjalnym kanale w mediach społecznościowych deklarowali wsparcie dla kobiet. Niestety w weekend podczas Marszu na Warszawę, dotychczas największego protestu, pseudokibice właśnie tego warszawskiego klubu atakowali i bili protestujących, w tym kobiety, kijami, metalowymi pałkami, rzucali wybuchowe race. Policja zatrzymała ponad 30 pseudokibiców – narodowców.

Czy myślisz, że obecne strajki odczarują negatywny wizerunek feminizmu, który władza budowała po czarnych protestach?

Obozowi Zjednoczonej Prawicy po czarnych protestach zależało na tym, aby przedstawić je jako ruch nielicznych radykałek. W tej chwili mamy moment, w którym do ruchu przyłączają się osoby w różnym wieku i o różnych poglądach. Jeśli jednak nie zostanie wykonana praca łączenia tych osób we wspólnotę trwalszą niż ich gniew, ruch ponownie zmęczy się i zmniejszy, czyli wrócimy do punktu wyjścia.

Czy społeczne pospolite ruszenie to szansa na działanie dla organizacji trzeciego sektora?

NGO-sy już czują, że wszystko w ich rękach. Zauważam wzmożoną aktywność organizacji pozarządowych. Na przykład obserwuję, że organizacje, które zajmowały się problemem dialogu polsko-żydowskiego, niemal automatycznie zaczęły myśleć o dialogu między katolikami a ateistami, bo przecież protest poruszył także kwestie roli i miejsca kościoła w Polsce. Czekam, aż duszpasterze przestaną się barykadować i zaproszą protestujących do kościołów, do rozmowy. I myślę, że byłby to ożywczy dialog. Mam tylko nadzieję, że organizacje NGO nie zniechęcą się i nie osłabną w aktywności. To jest ich czas.

Do głosu doszli także artyści. Przybywa piosenek, obrazów, grafik czy animacji mówiących o tym, co tu i teraz.

Polacy w chwilach walki zawsze dawali artystyczny wyraz emocjom. I dobrze. Uczę swoich synów piosenek Jacka Kaczmarskiego i Tomasza Padury, ale ile pokoleń będzie jeszcze śpiewać Hej, sokoły? Potrzebujemy nowych piosenek na miarę naszych demokratycznych czasów.

Oprócz dumy, że jesteśmy zjednoczeni, protesty wywołują we mnie lęk przed chaosem. Czy podzielasz obawy przed tym, co może się wydarzyć?

Chaos zaczął ogarniać nasz kraj już kilka lat temu. Protesty to skutek tego chaosu, a nie jego przyczyna. Oczywiście, że mam obawy, przede wszystkim o to, że ktoś zrobi coś, co będzie bardzo trudno wybaczyć. Że stanie się tragedia, o której przez wiele, wiele lat nie zapomnimy. Dlatego tak ważne jest, żeby uczestnicy protestów uważali na siebie i na innych, i starali się trzymać emocje na wodzy. Radykalizm zaszkodzi sprawie. Im więcej radykalnych działań, tym mniej ludzi o poglądach umiarkowanych i centrowych dołączy do protestów.

Agata Jankowska – redaktorka prowadząca portal Ekonomiaspoleczna.pl. Dziennikarka specjalizująca się  w tekstach o tematyce społecznej. Wieloletnia autorka tygodnika Wprost, wcześniej związana z Przekrojem, publikowała również w Wysokich Obcasach oraz Elle. 

KOMENTUJ: