Zapracowani, zabiegani, zestresowani

Zapracowani, zabiegani, zestresowani

Żyjemy w najszybszych czasach w historii. Pomimo wszystkich wynalazków, które miały ułatwić nam życie – pralki, zmywarki, samochodu, powszechnej elektryfikacji i informatyzacji – wcale nie żyjemy spokojniej. Spieszymy się coraz bardziej i mamy coraz mniej czasu. Jak wylicza Marek Szymaniak w zbiorze reportaży Urobieni, śpimy coraz krócej: „obecnie mieszkaniec Stanów Zjednoczonych przesypia średnio niespełna 6,5 godzin na dobę, pokolenie temu było to 8 godzin. Na początku XX wieku, choć trudno w to uwierzyć – 10 godzin”. Jak do tego doszło i co stało się z czasem, który mieliśmy zaoszczędzić dzięki postępowi technologicznemu?

Gdy redakcja „New York Timesa” w 1964 roku poprosiła Isaaca Asimova – futurystę i pisarza science fiction – o opisanie tego, jak będzie wyglądał świat w 2014 roku, Asimov był przekonany, że fundamentalnym problemem XXI wieku będzie nuda: „ludzkość będzie cierpieć z powodu nudy, choroby rozprzestrzeniającej się z roku na rok i coraz bardziej brzemiennej w skutki. Będzie to miało poważne psychologiczne, emocjonalne i społeczne konsekwencje i nie waham się stwierdzić, że psychiatria stanie się najważniejszą dyscypliną medyczną w 2014 roku. Garstka szczęśliwców, parających się jakąś formą pracy kreatywnej, będzie stanowić prawdziwą elitę ludzkości, bo tylko oni będą zajmować się czymś więcej niż służeniem maszynom.” Asimov nie mylił się co do jednego – psychiatria istotnie staje się coraz ważniejszą dyscypliną. Nie dzieje się tak jednak w wyniku epidemii nudy, ale przepracowania, stresu czy depresji, na którą, jak wskazuje WHO, choruje 40 mln Europejczyków, a liczba ta z każdym rokiem rośnie.

Spojrzenie Asimova na świat przyszłości nie było odosobnione. Trzy dekady wcześniej jeden z najważniejszych ekonomistów XX wieku – John Maynard Keynes – przekonywał, że jego wnuki będą pracować po trzy godziny dziennie, a „pierwszy raz w historii ludzkości staniemy przed palącym problemem – co zrobić z wolnością od przymusu ekonomicznego, jak spożytkować czas wolny”.

Choć z dzisiejszej perspektywy wizje te brzmią kuriozalnie, takie przewidywania były jak najbardziej uzasadnione. Keynes zakładał, że za 100 lat, a więc w okolicach roku 2030, gospodarka będzie w stanie produkować siedmiokrotnie więcej, niż kiedy pisał swój esej – już kilkanaście lat temu przekroczyliśmy ten próg. Miał wszelkie podstawy, by sądzić, że ludzie w XXI wieku nie będą musieli pracować. Keynes urodził się w 1883 roku, kiedy standardem był 12- czy nawet 14-godzinny dzień pracy. Dzięki strajkom, protestom i walkom związków zawodowych został on stopniowo skrócony, najpierw w poszczególnych branżach, a później na poziomie ustawodawstwa krajowego. W większości krajów europejskich ośmiogodzinny dzień pracy obowiązywał już w latach 20. XX wieku, a w Polsce – od 7 listopada 1918 roku.

Minęło 100 lat, a ośmiogodzinny dzień pracy nadal jest standardem w znacznej większości krajów świata. Tak naprawdę pracujemy jeszcze więcej. Jak wskazują badania ADP, aż 43% Polek i Polaków przyznaje, że wyrabia w pracy bezpłatne nadgodziny. Przeciętnie każdego tygodnia pracuje się w Polsce za darmo o 3,5 godziny dłużej, niż wskazywałaby na to umowa. Z kolei badania Kantar Millard Brown przeprowadzone dla Work Service wskazują, że średni tygodniowy czas pracy w Polsce wynosi 45 godzin. We wszystkich grupach dochodowych realnie pracuje się dłużej niż ustawowe 40, a w niektórych nawet 50 godzin tygodniowo. To tylko wierzchołek góry lodowej, bo praca nie kończy się wraz z powrotem do domu. Jak wskazują dane OECD, przeciętna Polka każdego dnia świadczy nieodpłatną pracę w średnim wymiarze pięciu godzin (295 minut), a mężczyzna – niespełna trzech (159 minut). To w pracach domowych – sprzątaniu, gotowaniu, opiece nad dziećmi – najbardziej widoczne są nierówności płciowe. Dlaczego więc pracujemy dziś tyle, ile pracowaliśmy, gdy po ulicach naszych miast jeździły dorożki? Jak to się stało, że obiecany świat nudy i wypoczynku nie nadszedł?

Może po prostu wybraliśmy wzrost poziomu życia zamiast spadku czasu pracy – w końcu nie chcielibyśmy żyć w warunkach, w których żyli nasi pradziadkowie. W małej skali jest to prawda – gdy spojrzymy na wymienione badania, każde z nich mówi o tym, że najwięcej nadgodzin przepracowują najwięcej zarabiający. W szczególności gdy spojrzymy na ostatnie trzy dekady, nie da się też nie zauważyć, że poziom życia Polek i Polaków znacząco wzrósł. Jednak gdy wyjdziemy poza Polskę w szerszej perspektywie całego XX wieku, zobaczymy, że to raczej wyjątek niż reguła. Od zakończenia II wojny światowej do lat 70. rzeczywiście tak było – technologiczny postęp nie prowadził do skrócenia czasu pracy, ale przekładał się na wyższe płace. Jednak od pół wieku sytuacja wygląda diametralnie inaczej – mimo że produktywność pracy rośnie, nie przekłada się to ani na wzrost realnych wynagrodzeń, ani na krótszy czas pracy. Jak wskazuje Economic Policy Institute, od 1979 roku wydajność pracy w Stanach Zjednoczonych rosła sześciokrotnie szybciej niż płace. Poziom życia nadal rósł, lecz nie w wyniku wzrostu płac, ale w związku z hojnie rozdawanymi przez banki kredytami, co zwiększyło możliwości nabywcze obywateli, ale jednocześnie mocniej zacisnęło więzy przymusu, stresu i zależności na szyi pracowników. Znacznie trudniej jest organizować się, strajkować i walczyć o skrócenie czasu pracy, gdy dwie raty kredytu dzielą nas od bezdomności.

Dlaczego technologia nie wyzwoliła nas od pracy?

Wpływ postępu technologicznego na życie społeczne i gospodarcze zajmował wielu myślicieli XX wieku. W 1935 roku brytyjski filozof Bertrand Russell poświęcił mu esej Pochwała lenistwa, w którym rozważał taki oto eksperyment myślowy:

Przypuśćmy, że w danej chwili pewna liczba robotników zajmuje się produkcją szpilek. Ludzie ci wyrabiają wszystkie szpilki, jakich świat potrzebuje, pracując – powiedzmy – osiem godzin dziennie. Pewnego dnia ktoś robi wynalazek, dzięki któremu ta sama liczba ludzi może wyprodukować dwa razy więcej szpilek niż dotychczas. Ale świat nie potrzebuje więcej szpilek; szpilki są już tak tanie, że ich sprzedaż nie powiększy się prawie wcale, jeśli obniży się ich cena. W świecie rozumnym każdy, kto trudni się produkcją szpilek, zacząłby pracować cztery godziny zamiast ośmiu, a wszystko poza tym zostałoby po staremu. Jednak w świecie rzeczywistym uznano by to za demoralizację. Wszyscy pracują nadal osiem godzin, szpilek jest za dużo, część przedsiębiorców bankrutuje i połowa ludzi zatrudnionych przy produkcji szpilek traci pracę. W rezultacie otrzymujemy tę samą ilość wolnego czasu, co w systemie racjonalnym, z tą tylko różnicą, że gdy jedna połowa ludzi nie ma nic do roboty, druga nadal się przepracowuje. W ten sposób staje się pewne, że nieunikniony przyrost wolnego czasu zamiast być źródłem powszechnego szczęścia, spowoduje pomnożenie niedoli. Czy można wyobrazić sobie większy obłęd?

Jak zauważył Russell, w obecnym modelu gospodarczym postęp technologiczny nie ma jak przełożyć się na skrócenie czasu pracy. Gdy w wyniku rozpowszechniania się nowych wynalazków produkcja staje się bardziej wydajna, a pracownicy nie mają siły przetargowej, żeby stawić opór, część z nich po prostu się zwalnia. Nawet gdyby któryś z przedsiębiorców postanowił w odruchu serca skrócić czas pracy w swojej fabryce, realia konkurencji są takie, że ci, którzy zwolnią pracowników, a pozostałym każą pracować tyle co dotychczas, będą produkować taniej – a co za tym idzie, wyprą z rynku pozostałych.

Problemy jednak na tym się nie kończą. Usprawnienia i wynalazki, których świadkami jesteśmy w ciągu ostatniej dekady, sprawiają, że realnie pracujemy więcej. Technologia nie służy wyzwoleniu nas od pracy, tylko zacieśnieniu kontroli nad tym, jak ją wykonujemy. Widać to, gdy spojrzymy na pracowników Amazona, których każdy ruch w hali magazynowej jest monitorowany, a każda sekunda bezczynności liczona. Kurierzy, którzy dostarczają nasze paczki, są nieustannie monitorowani, możemy podglądać ich lokalizację GPS, obserwować, jak poruszają się po mieście, a wszystkie te dane są wykorzystywane do rozliczania i kontrolowania każdej minuty pracy i przerwy pracownika. Technologie oparte na big data pozwalają zredukować puste przebiegi, optymalizują trasy i liczbę przewożonych paczek, sprawiają więc, że cały proces jest bardziej efektywny. Z drugiej strony jednak każda taka optymalizacja to pozbawienie pracownika chwili odpoczynku. Jak zwracała uwagę prof. Monika Kostera w wywiadzie z Adrianą Rozwadowską: „Praca się «amazonizuje» czy też «uberyzuje»: wszystkie zawody podlegają rutynowym procedurom racjonalizacji, specjalizacji i standaryzacji, wprowadza się mechaniczne zarządzanie, dokładnie definiuje czynności i potrzebny na nie czas, liczy nawet liczbę ruchów, kroków, gestów, wysyła kolejne maile z instrukcjami, wprowadza normy i regulaminy. Nasza praca jest fragmentaryczna, wyrwana z kontekstu, nie pozwala na wykorzystanie własnej wiedzy, umiejętności, preferencji estetycznych”.

Znieczulica pośpiechu

Przepracowanie i życie w nieustannym pośpiechu sprawia, że stajemy się zwyczajnie gorszymi ludźmi. Doskonale ilustruje to znany z psychologii społecznej eksperyment „dobry Samarytanin”. W 1973 roku John Darley i Daniel Bateson postanowili zbadać wpływ przekonań religijnych na altruistyczne zachowania. Zebrana grupa studentów wypełniła ankiety, w których deklarowali swoje religijne motywacje, wskazując, czy są one wewnętrzne (np. chciałbym czynić dobro), czy zewnętrzne (np. chciałbym pójść do nieba). Uczestnicy badania zostali poproszeni o przygotowanie krótkiego przemówienia. Część z nich miała za zadanie omówić przypowieść o dobrym Samarytaninie, druga część mówiła na temat niezwiązany z eksperymentem. Studentów podzielono na trzy grupy i kazano im – osobno – iść do drugiego budynku, w którym mieli wygłosić odczyt. Niektórym powiedziano, że nie muszą się spieszyć, bo i tak są przed czasem, innym – że są punktualnie, ale muszą się pospieszyć, żeby się nie spóźnić, a jeszcze innym, że są spóźnieni i muszą biec. Każdy badany, przechodząc między budynkami, napotykał leżącego na ulicy chorego człowieka (w rzeczywistości aktora wynajętego przez badaczy), który prosił o pomoc. Okazało się, że wewnętrzne motywacje religijne badanych nie mają żadnego znaczenia dla gotowości niesienia pomocy, a zmienną, która istotnie korelowała z tym, czy pomogli potrzebującemu, był pośpiech. Kiedy uczestnicy eksperymentu mieli zapas czasu, pomagało 63% z nich, gdy byli na czas – 45%, a gdy byli spóźnieni – zaledwie 10%.

To tylko jeden z bardzo wielu przykładów tego, jakie konsekwencje ma dla naszego życia pośpiech. Gdy nie mamy czasu, pracujemy gorzej, popełniamy więcej błędów, częściej chorujemy, mamy dla samych siebie i innych mniej uwagi, empatii i troski. Stres, niewyspanie i przepracowanie to problemy, których nie rozwiążą trenerzy rozwoju osobistego perorujący o motywacji, nauczyciele medytacji ani psychoterapeuci. Sto lat temu robotnicy wywalczyli ośmiogodzinny dzień pracy na barykadach, bo wiedzieli, że to, ile pracujemy, stanowi problem systemowy i polityczny – i tylko walką polityczną można tę potyczkę wygrać. Historia się nie skończyła. Jeżeli chcemy spokojnego świata dla nas i dla naszych dzieci, jeżeli chcemy, żeby postęp technologiczny zaczął nam służyć, a nie nas kontrolować i poganiać, musimy te barykady postawić jeszcze raz. I wywalczyć sobie czas na życie.

Hubert Walczyński – nauczyciel ekonomii w liceum, publicysta, redaktor Magazynu Kontakt. Interesuje się socjologią nauk społecznych.

KOMENTUJ: