Czego nie kupisz za pieniądze?

Czego nie kupisz za pieniądze?

W dzisiejszym świecie kupić można niemal wszystko. Za dopłatą da się nabyć lepszą celę w więzieniu, inwestując ponad pół miliona dolarów, można zalegalizować imigrację do Stanów Zjednoczonych, a gdy piszę te słowa, za około 25 dolarów można zakupić prawo do emisji tony dwutlenku węgla do atmosfery.

Jak wskazuje filozof z Harvardu Michael Sandel w doskonałej książce, dziś można kupić nawet miejsce w kolejce na publiczne przesłuchania w amerykańskim Kongresie. Z takiej możliwości chętnie korzystają lobbyści, płacąc – za pośrednictwem firm działających w tym sektorze – bezdomnym, którzy czekają przed urzędami czy sądami. Jak możemy przeczytać na stronie jednej z największych tego typu firm, „linestanding.com jest liderem w sektorze stania w kolejkach od 1985 roku. Dostarczamy usługi najwyższej jakości w zakresie stania w kolejkach do przesłuchań odbywających się w Kongresie, a także innych wydarzeń”. Choć strona od kilku lat nie była aktualizowana, możemy wyczytać z niej, że godzina stania w kolejce na publiczne przesłuchanie w Kongresie kosztuje 48 dolarów, ale rezerwacji dokonać należy na co najmniej dwie godziny. Jeżeli rezerwuje się na mniej niż 12 godzin przed przesłuchaniem, trzeba uiścić dodatkową opłatę w wysokości 72 dolarów. Firmy oferujące stanie w kolejkach za pieniądze to jednak nie tylko kuriozalny przykład patologii amerykańskiego turbokapitalizmu, lecz także objaw procesu ekspansji rynku, który postępuje od stuleci. Historia kapitalizmu to historia rosnącej siły pieniądza – a co za tym idzie, rosnącego zakresu dóbr i usług, które stają się towarami i które można za pieniądze kupić. Zauważmy, że XVIII i XIX wiek to era grodzenia pastwisk, które wcześniej należały do wspólnot – były darmowe i dostępne dla wszystkich. Kolejnymi aktami prawnymi prywatyzowano lasy i zakazywano zbierania w nich chrustu, który dla wielu był jedynym sposobem ogrzania domów. Ostatecznie skończyło się to znacznym obniżeniem poziomu życia ludności i zmuszenia znacznej jej części do migracji do miast. Ekspansja rynku, której doświadczamy w ostatnich dekadach, jest tylko kontynuacją tego historycznego trendu.

Transakcje rynkowe często postrzega się jako swobodne umowy dwóch stron, w których obie wolą to, co oferuje strona przeciwna, niż to, co same mają do zaoferowania. Gdy idę do fryzjera, to znaczy, że cenię nową fryzurę bardziej niż kwotę, którą płacę za strzyżenia, a fryzjer woli otrzymać tę kwotę, niż mieć pół godziny wolnego czasu. Rzeczywistość rzadko bywa jednak tak prosta jak transakcja fryzjera z klientem. Pieniądz, gdy wkracza na terytoria, które przedtem nie rządziły się logiką rynkową, diametralnie zmienia charakter dóbr, usług i relacji społecznych.

Trzy grzechy pieniądza

Po pierwsze, pieniądz uwalnia nas od poczucia współzależności i wzajemności. Jak ujęła to niemiecka pisarka Karen Duve „terapeucie możemy przez 45 minut opowiadać o własnych problemach, ani razu nie pytając, co słychać u niego, a prostytutka dzielnie zniesie nie tylko nasze żenujące zachcianki, nie zgłaszając własnych, lecz na dodatek uda, że wprawiają ją one w prawdziwą ekstazę. W obu przypadkach słono płacimy za uwolnienie się od odpowiedzialności charakterystycznej dla stosunków opartych na wzajemności”.

Po drugie, pieniądz wypłukuje rzeczywistość społeczną z wartości. Jak wskazuje David Graeber, wszystko zaczyna się w momencie, w którym pieniądz daje nam możliwość dokonywania precyzyjnych ilościowych porównań. Sprawia to, że rzeczy niewspółmierne uzyskują wspólny mianownik – godzina pracy nauczyciela może być dzięki temu porównana z pewną liczbą kilogramów cementu, a piwo w barze z bukietem kwiatów. Tym z definicji są towary – dobrami, które da się porównać za pomocą pieniądza. Z wartościami jest jednak odwrotnie. Jak pisze Graeber: „o ile czasem można się kłócić, że jakieś dzieło sztuki jest piękniejsze niż inne, albo jeden religijny dewota bardziej pobożny od drugiego, o tyle absurdem byłoby spytać: O ile?, twierdzić, że ten mnich jest pięciokrotnie bardziej bogobojny niż tamten, a obraz Rembrandta dwukrotnie lepszy niż Moneta. A jeszcze bardziej absurdalna byłaby próba skonstruowania serii równań matematycznych, aby obliczyć, w jakim stopniu byłoby zasadne zaniedbywanie rodziny w imię sztuki albo łamanie prawa w imię sprawiedliwości społecznej. Jasne, podejmujemy takie decyzje każdego dnia, ale z definicji są one nieprzeliczalne”. Na tej nieprzeliczalności zasadza się cała idea wartości – są wartościami właśnie dlatego, że nie da się ich wyrazić w pieniądzu. Niedorzeczność średniowiecznego procederu sprzedawania odpustów polegała na tym, że pobożność można było kupić za gotówkę. Nadawano jej cenę, a tym samym pozbawiano ją wartości. Co ciekawe, można te niuanse zobaczyć w języku polskim – na przykład w słowie „kupny”. Kupne może być ciasto, uszka na Wigilię albo pierogi z garmażerii. Od „kupione” odróżnia je odrobina wzgardy – to, co można było zrobić samodzielnie na własne potrzeby (czy też po to, żeby podzielić się z innymi), zostało nabyte za pieniądze. Straciło część wartości, bo zostało zapośredniczone przez transakcję rynkową.

Prowadzi to do trzeciego problemu związanego z urynkowieniem relacji społecznych – pieniądz pozbawia nas moralnych zobowiązań. Sprawia, że to, co było rozpatrywane w kategoriach etycznych, staje się moralnie przezroczyste, skryte za zasłoną pozornie równej transakcji finansowej.

Doskonale widać ten proces na przykładzie eksperymentu przeprowadzonego w przedszkolach w Haifie w Izraelu, które miały problem z rodzicami spóźniającymi się po swoje dzieci. Uri Gneezy i Aldo Rustichini postanowili zbadać wpływ, jaki na spóźnienia będzie miało wprowadzenie kar pieniężnych dla każdego rodzica, który pojawiał się 10 minut lub więcej po godzinie szesnastej, kiedy to zamykano przedszkole. Badanie prowadzono przez 20 tygodni w 10 różnych przedszkolach znajdujących się w jednej dzielnicy. Ku zaskoczeniu badaczy, po wprowadzeniu kar finansowych odsetek spóźniających się rodziców nie zmalał, ale wzrósł. I sukcesywnie rósł w czasie – początkowo spóźniało się tylko kilko rodziców, a już po 10 tygodniach była to połowa.

Jak wskazują eksperymentatorzy, pieniądz zmienił charakter tego, czym dla rodziców było spóźnienie. Dotychczas rozpatrywano je w kategoriach moralnych – spóźniać się nie wypada, przeze mnie ktoś zostaje po godzinach i nie może wrócić do domu. Gdy w grę weszły pieniądze, spóźnienie stało się elementem transakcji rynkowej. Płacę, więc mogę przyjść po czasie. Nie ma w tym nic złego ani dobrego, bo relacje rynkowe – pozornie – są wolne od wartości. Można oczywiście odpowiedzieć, że wystarczyłoby pomnożyć wysokość kar dziesięciokrotnie, a odsetek spóźnionych z pewnością by spadł – i być może rzeczywiście tak by było. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy tu do czynienia z modelowym przykładem tego, co się  dzieje, gdy relację opartą na wzajemności i moralnym zobowiązaniu wpiszemy w model transakcji finansowej. W izraelskich przedszkolach w końcu zniesiono kary za spóźnienie, ale odsetek rodziców pojawiających się po czasie nie spadł. Relacja, która raz zatraciła swój moralny wymiar, nie odzyskuje go tak łatwo. Jak konkludują badacze „co raz stanie się towarem, pozostaje nim na zawsze”.

Terror nierówności

Wszystkie te rozważania mają bardzo przyziemne skutki w dobie rosnących nierówności społecznych. Osiągnęliśmy dziś poziom koncentracji majątku porównywalny z tym w przededniu pierwszej wojny światowej. Każdego kolejnego roku Oxfam donosi, że coraz drobniejsza garstka najbogatszych posiada tyle, ile uboższa połowa ludzkości – tak było w 2017 roku. Jak wskazuje regularnie aktualizowany raport Billionaire Bonanza, amerykańscy miliarderzy od początku pandemii wzbogacili się o bilion dolarów (i potrzeba specjalnych animacji, żeby zrozumieć, jak astronomiczna jest to kwota). Wszystko to w okresie, w którym 67 milionów amerykanów straciło pracę, 27 milionów przyznaje, że w ich gospodarstwach domowych często brakuje jedzenia, a 86% z nich wskazuje, że głównym powodem jest brak pieniędzy. Jeżeli gospodarka się kurczy, a najbogatsi się bogacą, to znaczy, że bogacą się kosztem wszystkich pozostałych.

O rosnących nierównościach społecznych mówi się coraz częściej. Rzadko wspomina się jednak o tym, że równolegle postępuje drugi proces – utowarowienia i urynkowienia wszystkiego. W świecie zdominowanym przez rynek pieniądze dają niespotykane możliwości. Możesz być w dowolnym miejscu na świecie i niemal wszędzie, jeżeli masz odpowiednio dużo gotówki, możesz czuć się bezpiecznie, zaspokoić swoje potrzeby i nie bać się o to, co przyniesie jutro. Ale ta moneta ma też drugą stronę – gdy żyjesz w ubóstwie, nigdy nie będziesz bezpieczny. Na każdym kroku możesz natrafić na problem, którego bez pieniędzy nie rozwiążesz, a wypadek samochodowy, próchnica czy nagła choroba mogą zrujnować twoje życie. Wchodzimy w trzecią dekadę XXI wieku, czas zbudować nowy świat – skończyć z terrorem miliarderów, którzy mnożą majątek, a pracownikom płacą grosze, jak również z terrorem rynku, który niszczy więzi społeczne, wartości i sprawia, że życie na dole drabiny społecznej jest nie do zniesienia.

Hubert Walczyński – nauczyciel ekonomii w liceum, publicysta, redaktor Magazynu Kontakt. Interesuje się socjologią nauk społecznych.

KOMENTUJ: