Mieć szefa, którego możesz zwolnić i móc wspólnie z innymi pracownikami decydować o losach firmy? Marzenie? To całkiem możliwe w spółdzielni pracy – znanej od ponad 200 lat formy działalności gospodarczej. Jeśli chcesz się dowiedzieć, co to jest spółdzielnia pracy i czy ten sposób zarządzania ma przed sobą przyszłość, zapraszamy do czytania.
Choć popularne na świecie od XIX wieku, w Polsce do dzisiaj błędnie postrzegane są jako nieudany eksperyment czasów komunistycznych. Zapytałem ekspertki i spółdzielców, jak to właściwie jest: czy spółdzielnie pracy to nieprzystający do dzisiejszych czasów model zarządzania, a może jednak przyszłość rynku pracy w zmiennych i nieprzewidywalnych czasach?
Pozytywne głosy wspiera Joanna Brzozowska-Wabik, członkini zarządu Związku Lustracyjnego Spółdzielni, współautorka obecnie najbardziej aktualnej pracy badawczej na temat kondycji spółdzielni pracy, zatytułowanej Spółdzielczość pracy w Polsce, która ukazała się w 2016 r. pod red. Bronisława Brzozowskiego: – Nie zaryzykowałabym tezy, że spółdzielczość pracy przechodzi do historii. – zaznacza stanowczo. – Wręcz przeciwnie: ten sposób zarządzania jest obecnie promowany i adaptowany także w “zwykłych” firmach. Do głosu dochodzi nowe pokolenie, które chce mieć realny wpływ na to, co dzieje się w ich firmie.
Zwraca także uwagę na inne zalety: – W sytuacjach kryzysowych w firmie właściciel tnie koszty, w tym koszty zatrudnienia. – tłumaczy – A spółdzielcy mogą podjąć decyzję, że przez pewien czas ich przychody będą obniżone, a okresowo zaakceptują nawet straty, bo kluczową sprawą jest dla nich to, aby wszyscy mieli miejsce pracy.Badania, m.in. CECOP (Europejskiej Konfederacji Spółdzielni Przemysłowych i Usługowych) rzeczywiście wspierają tę tezę. Spółdzielnie o wiele lepiej przeszły kryzysy ostatnich lat, w tym pandemiczny, dzięki swoim możliwościom adaptacyjnym i imperatywowi, że to nie zysk, a praca członków jest najważniejsza.
– Członkowie spółdzielni gotowi są do wyrzeczeń w imię utrzymania firmy na rynku, bo to ich firma. – tłumaczy Elżbieta Filipowicz, prezeska lekarskiej spółdzielni pracy “Eskulap” z Białegostoku. – Podejmują działania w celu wyjścia z niekorzystnej sytuacji. Nie są biernymi obserwatorami, nie szukają innej pracy, ale walczą o utrzymanie przedsiębiorstwa, którego są częścią. “Eskulap” pozostaje spółdzielnią pracy od lat 60 XX w.
Mimo wspomnianych przewag spółdzielni pracy w Polsce ubywa. – Spółdzielni powstawałoby więcej, gdyby nie anachroniczne prawo – tłumaczy ten trend Brzozowska-Wabik. – Podstawową barierą, przez którą dzisiaj trudno jest założyć spółdzielnię pracy, jest wymóg posiadania 10 osób i każda z nich musi być zatrudniona w spółdzielni. Znam przypadki, w których trzy osoby chciałyby założyć spółdzielnię pracy, ale prawo żąda od nich, aby znaleźli jeszcze siedem kolejnych, więc zniechęceni wybierają spółkę. Rzeczywiście w ustawie Prawo spółdzielcze istnieje taki zapis. – Zmniejszenie wymaganej liczby członków sprawiłoby, że wiele spółdzielni mogłoby rozwijać się w dalszym ciągu, a nie przechodzić w stan likwidacji. Takie dramaty są udziałem zwłaszcza tych spółdzielni, w których większość członków zbliża się do wieku emerytalnego, i nie ma ich kim zastąpić.
A nabór nowych członków to często być albo nie być spółdzielni. W strzelińskiej spółdzielni pracy “Tęcza”, działającej od początku lat 90. XX wieku, wiedzą to aż za dobrze. Średnia wieku pracowników oscyluje tu w granicach wieku emerytalnego, a nowych członków nie ma. Rozmawiam z prezeską zarządu, Władysławą Andrejczuk. – Jest nas dziesięcioro i pracujemy tu już tyle lat, że pomiędzy nami wytworzyły się bardziej koleżeńskie, aniżeli służbowe relacje. – wyjaśnia prezeska Andrejczuk. – Ale nie przyjmujemy już nowych osób. Większość naszych członków zbliża się do wieku podeszłego i chcą w naszej spółdzielni dotrwać do emerytury. To stabilność tej pracy, gwarancja zatrudnienia, jest tym, co nas łączy od początku istnienia spółdzielni.
“Tęcza” przetrwała burzliwe lata 90. i kilka kryzysów makroekonomicznych, ale daleko jej do dawnej świetności. – Nasza działalność to obecnie niemal wyłącznie handel, choć wcześniej działaliśmy w wielu branżach: meblowej, chemicznej, budowlanej i rolnej; mieliśmy nawet rzeźnię. – wymienia Andrejczuk. – Obecnie posiadamy dwa punkty handlowe: sklep z artykułami metalowymi i punkt spożywczy w przyziemiu dawnego domu handlowego. “Tęcza” utrzymuje się też częściowo z wynajmu powierzchni swoich nieruchomości.
Strzelińska spółdzielnia boryka się z powszechnym wśród wielu spółdzielni pracy problemem, jakim jest chroniczny brak kapitału, potrzebnego do inwestycji i rozwoju. Przy małych przychodach okazuje się to barierą nie do przebycia i w konsekwencji często skutkuje postawieniem spółdzielni w stan likwidacji, co na przestrzeni ostatnich 30 lat stało się udziałem większości spółdzielni pracy w Polsce.
– Brak kapitału zabija małe spółdzielnie – uważa Andrejczuk. – Przez inflację i wojnę [w Ukrainie – red.] notujemy dzisiaj duży spadek przychodów, a że konkurujemy o klienta głównie cenami, nie możemy ich podnosić, co dodatkowo ogranicza nasze przychody.
Nieco inaczej na problemy spółdzielców spogląda Iwona Krysiak, specjalistka Funduszu Regionu Wałbrzyskiego. – Spółdzielnie często przegrywają konkurencję ze zwykłymi firmami z wielu powodów. – wyjaśnia. – Chodzi choćby o niski potencjał kadry czy słabą zdolność inwestycyjną, np. na zakup nowych technologii. Barierą są także zlecenia, zwłaszcza te obarczone karami finansowymi za nieterminowość.
– Dodatkowo w wielu spółdzielniach i innych podmiotach ekonomii społecznej na niskim poziomie jest marketing – zarówno jeśli chodzi o rozpoznawalność marki, możliwości reklamowe czy zdolność zdobywania rynku. Wynika to przede wszystkim z ograniczonych kompetencji biznesowych członków tych podmiotów, w tym zwłaszcza kadry zarządzającej. Między innymi takie wnioski płyną z realizacji naszego projektu “Wskocz do sieci” – dodaje.
Wtóruje jej Janusz Szajta, prezes spółdzielni pracy “Aktywizacja” z Krakowa: – Spółdzielczość jest piękna, pod warunkiem, że wszyscy się w nią angażują. – mówi prezes. – To wybór dla ludzi świadomych odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą ten model działalności gospodarczej.
– Zarządzanie kadrami w zwykłej firmie i spółdzielni w zasadzie się nie różni. – dodaje Elżbieta Filipowicz z “Eskulapu”. – Różnica polega wyłącznie na uczestnictwie członków spółdzielni w podejmowaniu kluczowych decyzji dotyczących kierunków działalności. To demokratyczne zarządzanie sprawia, że pracownicy czują się bardziej odpowiedzialni za firmę i korzystają z prawa decydowania o kierunku rozwoju działalności.
– Trzeba mieć koncepcję, do której należy przekonać zespół i gromadzić wokół siebie zaangażowanych, zdolnych ludzi. – przekonuje prezes Szajta. – Nas dodatkowo wyróżnia to, że nowi pracownicy zostają pełnoprawnymi członkami naszej spółdzielni, bez mamienia ich wiecznym mirażem przyszłego członkostwa. “Aktywizacja” jest jedną z najprężniejszych firm produkujących wyposażenie BHP na polskim rynku, zdobywczynią wielu biznesowych i branżowych wyróżnień. Jest też wyjątkowym przykładem sukcesu rynkowego spółdzielni pracy, która zastosowała powszechnie dostępne narzędzia biznesowe, ale nie jedynym.
Szczególnym rodzajem spółdzielni pracy są spółdzielnie socjalne, zatrudniające osoby zagrożone wykluczeniem na rynku pracy. Są to m.in. osoby z niepełnosprawnościami, czy zaczynające nowe życie po odbyciu kary więzienia. Pomimo faktu, że wiele z nich “wisi” na publicznym wsparciu, są też takie, które mogłyby zawstydzić niejednego przedsiębiorcę. Rozmawiam z Pauliną Ograbisz, prezeską “Panato”, polskiej spółdzielni socjalnej z Wrocławia. – W 2012 roku zarejestrowaliśmy się jako spółdzielnia socjalna. – wspomina. – To był pomysł grupy osób posiadających różne kompetencje kreatywne, które chciały realizować swoje pasje w formie kooperatywy. Początkowo działalność prowadziliśmy w formule wielobranżowej, łącząc usługi pracowni szycia, warsztatów, grafiki i fotografii. Po jakimś czasie, jak opowiada prezeska Panato, ta forma działalności wyczerpała się: – Mieliśmy ambicję być firmą, która prowadzi działalność gospodarczą i posiada wyróżniające się na rynku produkty. To sprzedaż produktów miała zapewnić stabilność finansową, a nie dofinansowania dla podmiotów ekonomii społecznej. – opowiada Ograbisz. – pierwsze 3 lata działalności poświęciliśmy na szeroką analizę rynku i konkurencji w poszukiwaniu pomysłu na unikalną ofertę, która ma szansę znaleźć szerokie grono klientów biznesowych w formule współpracy b2b.
Członkinie i członkowie “Panato” przeszli długą drogę samorozwoju obejmującego szkolenia, studia podyplomowe i kursy biznesowe z zarządzania i marketingu. Dzisiaj działają w formule konsorcjum zrzeszającego 12 podmiotów ekonomii społecznej w całej Polsce i zatrudniającym do 100 osób przy produkcji akcesoriów reklamowych, toreb oraz plecaków.
Przykłady “Eskulapu”, “Panato” i “Aktywizacji” potwierdzają, że idea spółdzielcza może przetrwać w zmieniającej się rzeczywistości przy nowoczesnym podejściu do biznesu. Brak wizji rozwoju i opór wobec zmian – naturalne zjawiska w każdej organizacji – dla spółdzielni mogą okazać się zabójcze, jeżeli ich członkowie w porę nie dostrzegą, skąd wieją rynkowe wiatry zmian.
– Największym wyzwaniem jest edukacja członków i świadomość, że środki zarabiane przez firmę należy przeznaczać także na jej rozwój. – potwierdza Brzozowska-Wabik. W części spółdzielni, wobec niskich przychodów, jest to dramatyczny dylemat. – W praktyce zarobki naszych członków są tylko nieco powyżej minimum płacowego. – wyjaśnia prezeska strzelińskiej “Tęczy”. – Jeżeli więc możemy przeznaczyć jakieś środki na dywidendy, to jest to zaledwie namiastka tego, co powinni otrzymać.
Co zostaje ze spółdzielczych idei, kiedy spółdzielnia rozwija się w dużą firmę?
– Zarządzanie przez aklamację możliwe jest tylko do pewnego etapu rozwoju, kiedy w organizacji jest mało osób. – uważa prezeska “Panato” Paulina Ograbisz.
– Wraz z rozwojem działalności potrzebne są usprawnienia i optymalizacja procesów: jasny podział ról i obowiązków, ustalenie procesu decyzyjnego, podobnie jak w klasycznym biznesie. Dodaje jednak: – Kooperatywność stoi u podstaw naszej kultury organizacyjnej od samego początku i tak jest do dzisiaj.
Podobne przywiązanie do idei spółdzielczych deklaruje prezeska białostockiego Eskulapu: – Transformacja społeczno-gospodarcza sprzyjała przekształcaniu spółdzielni w inne formy prowadzenia działalności. Członkowie Spółdzielni Eskulap nigdy jednak nie podejmowali dyskusji dotyczącej jej przekształcenia, bo taka zmiana nieuchronnie prowadziłaby do maksymalizacji zysków, pozostawiając wartości jakim przyrzekali lekarze na drugim planie.
Malejąca w Polsce liczba spółdzielni rozmija się ze światowymi trendami. Szacuje się, że obecnie spółdzielnie zatrudniają do 10 % światowej populacji pracowników, a w zależności od kraju, wytwarzają od kilku do kilkunastu procent krajowego PKB (w 2014 Nowej Zelandii spółdzielnie wypracowały 20% PKB). Pomimo, że istnieją badania wykazujące, że spółdzielnie pracy są pewniejszymi (trwalszymi) miejscami pracy, aniżeli zwykłe przedsiębiorstwa, w naszym kraju jest ich coraz mniej. W 2016 roku w Polsce było 560 spółdzielni pracy, a pod koniec 2022 – 441 . Jaka więc czeka je przyszłość? – W naszym województwie jest 18 spółdzielni zrzeszonych w związku i będzie nas coraz mniej. – nie kryje obaw prezeska Andrejczuk. – Jesteśmy na etapie sprzedaży majątku, co jest konieczne, abyśmy mogli zmodernizować naszą siedzibę. Spółdzielczość nie ma racji bytu, jeśli nie posiada kapitału do rozwoju. – dodaje.
– Spółdzielnia pracy to specyficzna forma prowadzenia działalności gospodarczej. – stwierdza prezeska “Eskulapu” Filipowicz. – Niektórzy mówią, że to relikt przeszłości, ale ja twierdzę, że to doskonała forma dla osób, które nie chcą samodzielnie prowadzić działalności gospodarczej, ale chcą realizować swoje pomysły wspólnie z innymi.
Iwona Krysiak: – Dobrze zarządzane spółdzielnie będą się rozwijać, dostosowując się do rynku, a te które nie mają skutecznego pomysłu na siebie i osób z potencjałem, przegrają wyścig o klienta.
Optymistycznie na przyszłość spółdzielni spogląda natomiast Brzozowska-Wabik: – Spółdzielcy lubią ze sobą współdziałać i współpracować z innymi spółdzielniami. Łączy ich przywiązanie do idei spółdzielczości. – przekonuje. – Problemem jest natomiast czasami ich rzeczywiste przygotowanie do pracy zespołowej w tym konkretnym i trudnym jednak modelu zarządzania. Dlatego jeśli chcemy, aby demokratycznie zarządzane firmy stanowiły ważny element naszej gospodarki, powinniśmy edukację zacząć już od najmłodszych lat. Tak się zresztą dzieje w tych szkołach, w których działają spółdzielnie uczniowskie.
Jakikolwiek los czeka spółdzielczość pracy w Polsce, jedno jest pewne. Wizja zawodowej stabilności i równości w pracy jest bardzo pociągająca, zwłaszcza w niepewnych czasach. Na statku, który wpada w burzę, o wiele łatwiej przetrwać załodze, która ma pewność, że nikt nie zostanie wyrzucony za burtę. Wszyscy mają interes w tym, aby każdy członek załogi przeszedł bezpiecznie przez sztorm, a świadomość, że reszta ekipy będzie dbała o twoje bezpieczeństwo, dodatkowo motywuje do pracy.
– Tradycyjne spółdzielnie upadają nie dlatego, że ten sposób zarządzania się wyczerpał – konkluduje Brzozowska-Wabik. – Powstają nowe inicjatywy wybierające spółdzielnie jako formę działalności, gdyż jest ona spójna z wartościami wyznawanymi przez coraz więcej osób. Przywództwo opierające się o wspólnotowe wartości będzie się rozwijać. – prognozuje.
Spółdzielnie pracy zostały przeszczepione z zachodu na polski grunt jeszcze w XIX wieku, ponad 70 lat przed nastaniem komunizmu w Polsce. To specyficzny typ spółdzielni. Zapewne pierwszym nasuwającym się pytaniem jest: jak spółdzielnia pracy dzieli się pracą?
Oto przykład: mamy wielousługową spółdzielnię pracy, której właścicielami (i jednocześnie pracownikami) są specjaliści różnych dziedzin, na przykład kucharki i kominiarze. Praca kucharek generuje większe zyski latem, natomiast kominiarze urobieni po łokcie są dopiero zimą. Część pracowników ma więc w pewnym okresie pracę i dużo zleceń, a pozostali mniej, ale razem wspólnie wypracowują zysk spółdzielni, z którego wszystkim opłacane są pensje. Tak więc nawet osoby pozostające okresowo bez zajęcia, albo mające mniej zleceń, wciąż są zatrudnione.
O ewentualnej nadwyżce spółdzielcy decydują wspólnie na Walnym Zgromadzeniu, w trakcie którego każdy decyduje jednym głosem, nawet prezes. Statut ich spółdzielni wyznacza im pewne ramy, co mogą z tą nadwyżką zrobić: czy wypłacić w formie dywidendy (komu i ile określa statut spółdzielni), czy też przeznaczyć na inwestycje i rozwój.