Stary człowiek i covid

Stary człowiek i covid

Politykom i części mediów udało się zbudować atmosferę paraliżującego strachu u osób starszych. Wielu seniorów żyje dziś w poczuciu, że spacer po parku może sprowadzić na nich nieuleczalną chorobę, że jak tylko wystawią nogę za bramę domu, zaraz umrą.

Tomasz, emerytowany inżynier i wdowiec z Tarnowa, tegoroczną Wigilię spędzi w towarzystwie siwego Sznurka. Bezzębny, dziesięcioletni jamnik to dziś jedyny przyjaciel emeryta i domownik. – Tylko pies trzyma mnie jeszcze w ryzach – zapewnia starszy, samotny pan. Od wielu miesięcy Tomasz nie wychodzi z domu, poza małymi zakupami i spacerami z pupilem. Dokąd miałby iść? Ma problemy z sercem, drobnym krokiem nie przejdzie więcej niż dwa kilometry. Kiedyś, to znaczy w czasach, gdy nie było jeszcze pandemii, spotykał się w parku z Markiem, kolegą z sąsiedztwa, też po siedemdziesiątce. Grali na ławce w szachy, nawet w zimie, rozgrzewając się piersióweczką z czymś mocniejszym. Ale odkąd ogłoszono pandemię, Marek potwornie boi się jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Nie wpuszcza do siebie rodziny ani znajomych. Żyje w takim lęku i zastraszeniu, że przestał nawet odbierać telefon stacjonarny. – Nie pytałem go, czy naprawdę obawia się zakażenia się przez kabel, jeszcze by się obraził  – próbuje żartować Tomasz. Ale nie jest mu do śmiechu. Jego zdaniem za paniczny lęk przed światem, który czują dziś seniorzy, odpowiedzialni są „ci na górze”. – Pod słowami o trosce, które nieustannie słyszymy, za nakazami i zakazami kryje się pogarda wobec starców, których traktuje się jak małe, nierozumne dzieci – uważa Tomasz.  

Jeszcze latem i wczesną jesienią, po pierwszej fali pandemii, po zakończeniu lockdownu emerytowi zdarzały się spacery i wizyty w ogrodzie osiedlowego klubie seniora, gdzie brylował w towarzystwie jako znawca góralskich, nie zawsze eleganckich dowcipów. 

– Latem, gdy pandemia osłabła, cieszyliśmy się ze znajomymi jak dzieci, że znów możemy uczestniczyć w najciekawszych wydarzeniach Krakowa – wspomina z kolei emerytowana dziennikarka Danuta Górszczyk. Nie przegapiła żadnej interesującej wystawy, przedstawienia czy premiery filmowej. – Uwielbiam włóczyć się po mieście, zaglądać w mało znane zakątki. Każda otwarta w centrum brama jest dla mnie wyzwaniem. Ileż cudownych ogrodów dzięki temu poznałam! Codzienne spacery działają na mnie lepiej niż lekarstwa, dzięki nim jestem naprawdę w niezłej formie.

Troska, czyli nakaz

Drugi, nieformalny jesienny lockdown Danuta przyjęła ze zrozumieniem. Liczba osób zarażanych codziennie covidem była dowodem na powagę sytuacji. Trudno. Zamiast przedstawienia w Teatrze Starym oglądała teatr w telewizji. Zirytowało ją tylko to, że zamknięto biblioteki. – Skoro sklepy i zakłady fryzjerskie są czynne, dlaczego zamknięto wypożyczalnie książek? – zastanawia się głośno. Tak naprawdę wkurzyła się jednak, gdy usłyszała, że premier Mateusz Morawiecki pod koniec października „w trosce o naszych seniorów”, najpierw prosił, a potem grzecznie zachęcał, by starsi ludzie zostali na dobre w domach. Dopóki to były zachęty, Danuta uprzejmie słuchała. 

Nieoczekiwanie, 23 października premier podpisał nowe covidowe rozporządzenie, zgodnie z którym „osoby, które ukończyły 70. rok życia, mogą się przemieszczać wyłącznie w celu wykonywania czynności zawodowych lub służbowych i zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego”. Kolejnym, trzecim wyjątkiem, dla którego senior mógł opuścić dom, by udział w uroczystościach religijnych. 

Tym samym prośba stała się nakazem. Na marginesie, zdaniem większości prawników – niekonstytucyjnym. Na przykład doktor Mikołaj Małecki z Katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Krakowskiego Instytutu Prawa Karnego, dowodził, że zapis na temat „zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego” pozwala każdemu z nas, niezależnie od wieku, na poruszanie się ze względu na to, co akurat uzna za „niezbędną potrzebę”.

Danuta Górszczyk za taką niezbędną potrzebę uznała swoje ulubione miejskie „włóczęgostwo”. Nadal odkrywa tajemne bramy i niczym się nie przejmuje. Może tylko młodszymi ludźmi, którzy klną w żywy kamień, bo pilnie muszą wykupić lekarstwo w aptece, ale w godzinach od 10 do 12 wejść do apteki, podobnie jak do sklepu, nie mogą, to czas wyłącznie dla seniorów. 

Dziad znowu siedzi

– Wprowadzając godziny dla seniorów, władza doprowadziła właśnie do eskalacji tego konfliktu, do stygmatyzacji części osób. Nie byłabym w stanie policzyć, ile razy ostatnio usłyszałam przed drzwiami sklepu prychania młodych: „znowu te staruchy wlazły”, albo „dziad znowu siedzi i marnuje mi czas” – opowiada Małgorzata Stanowska, Członkini Komisji Ekspertów ds. Osób Starszych przy Rzeczniku Praw Obywatelskich, koordynatorka licznych projektów z zakresu edukacji i aktywizacji osób starszych. Rozporządzenie rządu nazywa wprost: nieodpowiedzialne. – Politykom i część mediów udało się zbudować atmosferę paraliżującego strachu u osób starszych. Wielu seniorów żyje dziś w poczuciu, że zwykły spacer po parku może sprowadzić na nich nieuleczalną chorobę, że jak tylko wystawią nogę za bramę domu, zaraz umrą – wylicza. Jej zdaniem publiczne nawoływanie do pełnej izolacji przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. – Zamknięci w domach, przerażeni sytuacją ludzie, którzy często przed pandemią byli aktywni i w miarę zdrowi, marnieją, wręcz usychają. Zabrano im dosłownie wszystko.

Począwszy od wizyt w przychodniach, z których często nabijali się młodsi. – Tymczasem wizyta u lekarza była dla starszej osoby nie tylko sposobem na leczenie, lecz także szansą na intymną rozmowę z zaprzyjaźnionym internistą, na pogaduszki, na ploteczki w poczekalniach, na prowadzenie czegoś, co można nazwać małym życiem towarzyskim. Teraz tego nie ma. Seniorzy spędzają cały dzień, przechodząc od okna do okna, bo życie istnieje już tylko po drugiej stronie szyby – mówi Małgorzata Stanowska. Jej zdaniem najgorsze jest to, że seniorów się infantylizuje. – Czy ludzie, którzy wprowadzają te nieżyciowe przepisy, naprawdę nie wiedzą, że osoby w starszym wieku, z których część przeżyła wojnę, potrafią z reguły o siebie zadbać, ocenić ryzyko, nie szarżować? Czy naprawdę ktoś myśli, że seniorzy nie potrafią się odpowiednio zachować w sklepie? Że krótki popołudniowy spacer skończy się dla nich jakąś tragedią? Do tego dochodzi często ogromna tęsknota za rodziną. 

A niech już zarażą

– To nieludzkie – wzdycha Tadeusz Janik, rozwodnik, emerytowany nauczyciel z Warszawy, dziadek trójki wnuków, których nie widział od maja. Chętnie zaprosiłby całą gromadkę do siebie, ale przecież nie wolno, zewsząd słyszy, że małe dzieci mogą zarazić go koronawirusem. – A niech już zarażą! – denerwuje się starszy pan. – Co mi z takiego życia, gdy nie mogę widzieć, jak moi wnukowie rosną, rozwijają się, zmieniają? Smartfon nie zastąpi normalnego kontaktu z bliskimi. 

Nie chce nawet myśleć, jak będzie wyglądała Wigilia. Jeśli rodzina nie zgodzi się odwiedzić Tadeusza, on wymyślił już plan B. – Pójdę do sąsiada, też samego jak palec. Ugotujemy razem barszcz, ulepimy pierwsze w życiu pierogi. Pośpiewamy sobie kolędy. Popłaczemy w końcu, bo jesteśmy już zbyt starzy, by wstydzić się łez, tego, jak beznadziejnie się dziś czujemy. Może nauczę Włodka obsługiwać telefon. Biedak boi się urządzenia jak diabeł święconej wody. 

Wykluczenie cyfrowe wśród osób starszych jest plagą i jednym z bardziej bolesnych skutków pandemii. Jest też dowodem naszego wielkiego zaniechania – przypomina Małgorzata Stanowska. – Było tyle programów aktywizacji seniorów, tyle ogłoszono grantów i projektów na temat relacji międzypokoleniowych, tyle szumnych inicjatyw, a teraz okazało się, że polegliśmy na całej linii. W tej chwili nauczenie czegoś nowego osoby starszej, bez odpowiednich warsztatów stacjonarnych, bez obecności obok niej kogoś, kto ma wiedzę, jest prawie niewykonalne. Co więcej, takich seniorów, którym chciałoby się pomóc, jest dziś bardzo trudno odnaleźć przez brak sieci kontaktów z nimi. Czasem słyszę od wolontariuszy: „Chętnie pomógłbym komuś, przyniósł obiad, przygotował paczkę, ale nie wiem komu. Nie znam starych ludzi. Otaczam się rówieśnikami”.

Resztkami sił

Są jednak tacy, którym udaje się przełamywać międzypokoleniową pustkę. Już na początku pandemii Aleksandra Czarna, młoda specjalistka od zarządzania i marketingu z Warszawy, uruchomiła w mediach społecznościowych grupę „Senior w Koronie”. – To była spontaniczna, oddolna akcja – wspomina specjalistka. – Nie mieliśmy jednego pomysłu na pomoc, chcieliśmy po prostu dotrzeć do ludzi, którzy, w związku z covidem potrzebowali konkretnego wsparcia. Staraliśmy się odnaleźć osoby w najcięższej sytuacji, także psychicznej.  Szybko nawiązaliśmy współpracę z Centrum Pomocy Społecznej Dzielnicy Śródmieście, które zna potrzeby ludzi wykluczonych, jak też z Fundacją Warsaw Legend. Pod skrzydłami fundacji zorganizowaliśmy legalną, sprawdzoną grupę wolontariuszy. Zaczęliśmy roznosić ciepłe posiłki i paczki. I przeraziliśmy się… skalą biedy, o jakiej nie mieliśmy pojęcia.  

Aleksandra Czarna nigdy nie zapomni starszego mężczyzny, do którego wolontariusze dotarli dzięki spostrzegawczej sąsiadce. Zauważyli, że za pomocą miotły, która zastępuje mu laskę, wybiera resztki ze śmietnika. – Okazało się, że pan jest po operacji biodra, niedawno został odesłany przez szpital do pustego domu. Nikt nie zaoferował mu pomocy, nie spotkaliśmy nikogo z rodziny, tymczasem ten człowiek był zupełnie niesprawny. Do śmietnika schodził już ostatkiem sił.  On umierał z głodu, w warunkach urągających człowiekowi, w fekaliach, bo najbliżsi sąsiedzi zabrali mu klucz do toalety. – Gdy ogłosiliśmy, że robimy panu remont, taki generalny, z dezynsekcją, wymianą podłóg i mebli, reakcje internautów przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Tylko do malowania ścian zgłosiło się aż dwudziestu ochotników z Mokotowa! Udało nam się też organizować dla pana pomoc systemową, dwa razy w tygodniu przychodzi do niego ktoś z pomocy społecznej, jest zaopiekowany i zadbany. Potrzeb jest mnóstwo, dotarliśmy też do starszej osoby, która przez kilkanaście lat nie miała wody w kuchni. Odnaleźliśmy też seniorkę, która pięknie maluje, ale od miesięcy, od momentu, gdy przepaliła się żarówka, siedziała w ciemności. Przy okazji takich zdarzeń cisną się na usta pytania, jak mogliśmy, jak możemy doprowadzać do sytuacji, w której starsi ludzie zostawieni są zupełnie bez pomocy. Gdzie zawaliliśmy jako Polacy, jako ludzie?  

– Samotność to drugie imię seniorów – ze smutkiem przyznaje Violetta Lubacz, najstarsza wolontariuszka wśród Seniorów w Koronie.

Opowiada o pani Henryce, która bez względu na porę roku, w zimnie i deszczu, siada na ławeczce w najbardziej hipsterskim miejscu na Placu Zbawiciela w Warszawie i sprzedaje stare książki. Tak dorabia do emerytury. W domu jest sama. Straciła męża i syna. Ma protezę nogi, i aby zgasić światło, musi czołgać się po podłodze.

Czy starość musi być pozbawiona godności?

89 letnia Hanna, łączniczka w Powstaniu Warszawskim od dawna śpi na łóżku polowym przykrytym twardą, starą deską. Marzy, żeby wyspać się w normalnym łóżku. Ale czy zdąży? Jej koleżanki tak szybko odchodzą. – Zdąży. Zamówiliśmy łóżko, będzie jeszcze przed świętami – obiecuje Lubacz.

Aleksandrę Czarną, podobnie jak Małgorzatę Stanowską, oburza podsycana publicznie psychoza wobec starszych. – Popadają przez to w apatię, marazm, a nawet rozpacz. Kiedy przychodziliśmy z pierwszą wizytą, wielu seniorów chciało nas całować po rękach za to, że się zjawiliśmy. Bardzo często wzruszenie było tak silne, że płakaliśmy jak bobry. 

Przed świętami grupa „Senior w Koronie” przygotowuje paczki dla swoich podopiecznych. – Niestety, postawimy je przed drzwiami, mam nadzieję, że półotwartymi, że będzie choć chwila na to, by wymienić kilka zdań, złożyć sobie życzenia – Aleksandra Czarna nie kryje, że obawia się, jak spędzą święta ci najbardziej samotni. – Będziemy do nich dzwonić, cały czas dzwonimy – zapewnia. – Starsi ludzie też do nas, z własnej woli, dzwonią często, rozmawiają czasem tak długo, aż im  bateria nie padnie. 

Nie byle jakie skrzaty

Swojego anioła mają seniorzy w Mławie i w Płocku. To młody przedsiębiorca, z zawodu politolog Rafał Chmielewski, który kilka lat temu założył jedną z najbardziej prężnych organizacji poświęconych wsparciu i aktywizacji seniorów w Polsce. – Zrobiłem to dla swojej ukochanej babci, która po wypadku nie doszła już do siebie, przestała być aktywna, umarła – tłumaczy Chmielewski. Od kilku lat prowadzi Stowarzyszenie Aktywny Senior (AS), codziennie aż do świąt przygotowuje aż 340 posiłków dla seniorów. 

– Posiłki to jedno, ale największą bolączką starszych osób jest przymusowa bezczynność – twierdzi przedsiębiorca.  Kilka lat temu jego stowarzyszenie wpadło na pomysł, by w ramach warsztatów zajęciowych namówić seniorów do szycia… skrzatów. – To nie byle jakie skrzaty – zapewnia Chmielowski. – Nazywamy ich Helpikami, bo przychodzą do domów nowych właścicieli z pomocą, stają się ich dobrymi duszkami. Bo są szyte przez ludzi, którzy przekazują maskotkom swoją najlepszą energię, prawdziwą moc życzliwości. Stowarzyszeniu udało się już sprzedać ponad sto tysięcy skrzatów na całym świecie (dochód z nich przeznaczony jest na pomoc potrzebującym). 

Przed covidem seniorzy szyli maskotki w szwalni, po sąsiedzku z jadłodajnią zwaną „Garami Pani Krysi”, kucharki, która z AS-em związana jest prawie od początku.  I której gołąbki i kotlety słynęły w centralnej Polsce. 

– To były dwa mieszkania, przed covidem codziennie tętniące życiem. Robiliśmy tam warsztaty malarskie, literackie, komputerowe i szalone potańcówki. Ile ludzi, dzięki aktywności, udało się wyciągnąć z depresji! Kiedyś seniorki przyprowadziły do nas prawie siłą panią Bożenkę. Samotna, po zawale, całkowicie odizolowała się od świata, była w tak złym stanie psychicznym, że nawet nie czesała się, nie myła, cały dzień chodziła w szlafroku. Po kilku tygodniach spędzonych aktywnie w towarzystwie innych seniorów, pani Bożena pojawiła się z nową fryzurą, wymalowanym okiem, z zupełnie innym nastawieniem do życia. 

Przy Helpikach ogromną pomocą służyła nam przed covidem 86-letnia pani Hania, którą kiedyś potrącił na pasach tir. Straciła rękę. Trzeba było widzieć, jak profesjonalnie i z pasją, podpierając biustem materiał, jedną ręką wycinała łatki do naszego skrzata. Ciągle powtarzając przy tym: „Co ja będę w domu robiła? Muszę tu przychodzić, bo tu właśnie odnalazłam sens życia”. I co ja mam teraz powiedzieć ludziom takim, jak pani Hania? Że wszystko się skończyło? Że nie wiem, co będzie? Niektórym seniorom dowozimy jeszcze elementy maskotek do domów, by mieli zajęcie. Ale wielu nam odmawia, boi się, że zarazi się przez nas koronawirusem. – Proszę do nas nie przychodzić, bo my nie chcemy umrzeć – tłumaczą nam grzecznie, ale stanowczo. Chmielewski też nie rozumie, dlaczego starszych ludzi tak bardzo się dziś straszy, wręcz zastrasza. Nie rozumiem, dlaczego polityką senioralną zajmują się dyletanci, dlaczego ze starszymi ludźmi nikt godnie i poważnie nie rozmawia, nie wysłuchuje ich potrzeb. Nie tłumaczy, że przy zachowaniu odpowiednich środków i dystansu mogą się czuć bezpieczni, nawet gdy odwiedzi ich ktoś bliski. A co z lekarzami? Przecież większość starszych ludzi jest schorowana. Dlaczego nikt z rządzących nie pomyślał o tym, by znaleźć nową, łatwiejszą ścieżkę dotarcia seniora do specjalisty?

Nieuzasadniony paternalizm

Chmielewskiego najbardziej martwi to, co stanie się ze starszymi ludźmi po covidzie. Dlatego jego stowarzyszenie przygotowuje się do nowego programu, do stworzenia grupy asystentów seniora. – Przypuszczam, że wiosną większość seniorów będzie w tak opłakanym stanie, w tak silnych stanach depresyjnych, że problemem może być nawiązanie bliższego kontaktu, namowa na spacer. 

Podczas ubiegłego Bożego Narodzenia stowarzyszenie AS świętowało Wigilię w gronie aż 700 osób. W tym roku część samotnych seniorów spędzi święta u swoich wolontariuszy. – Nie możemy zostawić ludzi samym sobie w takiej chwili jak Boże Narodzenie, czyli najbardziej rodzinne święta w roku. Przecież ci, którzy zostaną sami, nie będą świętować, będą cierpieć – zauważa Chmielewski. Marzy mu się, żeby Polacy przed świętami sprawdzili w swoich kamienicach i blokach, czy nie mieszka w nich jakiś sędziwy samotnik. Może zgodzi się przyjąć zaproszenie na świąteczną kolację?

Małgorzata Stanowska zauważa, że rodziny starszych osób nie powinny z góry zakładać, że nie pojawią się u dziadka na Wigilii. – Może warto starszego człowieka zapytać, co on o tym myśli? Może wystarczy pojawić się na chwilę, bez dzieci? Nawet krótka rozmowa może być równie cenna jak przełamanie się opłatkiem.

A co z limitem osób, które mogą usiąść przy wigilijnym stole? Jak czytamy w rządowym rozporządzeniu, do 27 grudnia 2020 roku zakazane jest organizowanie „zgromadzeń, w tym imprez, spotkań i zebrań niezależnie od ich rodzaju, z wyłączeniem spotkań do 5 osób, które odbywają się w lokalu lub budynku wskazanym jako adres miejsca zamieszkania lub pobytu osoby, która organizuje imprezę lub spotkanie”. 

Tymczasem zdaniem karnisty z Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktora  Mikołaja Małeckiego, rozporządzenie jest… bublem prawnym. – Przepis przedstawiany przez rządzących jako ograniczenie osób w czasie wigilijnej kolacji i w czasie świąt godzi w prawa osobiste i życie prywatne obywateli, w tym seniorów. Nie ma w ustawie o chorobach zakaźnych przepisu pozwalającego tak daleko ingerować w przestrzeń prywatną. Rozporządzenie jest więc niekonstytucyjne, próba ograniczenia liczby osób gromadzących się w prywatnym domu jest nielegalna. Podobne zdanie doktor Małecki ma zresztą na temat godzin dla seniorów. – To przejaw nieuzasadnionego paternalizmu. Powiększa konflikty społeczne, może generować sytuacje stresujące seniorów. Realnie nie polepsza sytuacji epidemicznej. Prowadzi niekiedy do wręcz odwrotnego efektu. W godzinach dla seniorów sklepy są puste, a przed godziną 12 i po niej w sklepach i przed sklepami robi się tłoczno.

Tkwić jak więzień

– Seniorzy zostali przez państwo potraktowani jak przedmioty, które można przesuwać wedle uznania – podsumowuje Małgorzata Stanowska, zauważając jednocześnie, że covid przyniósł młodszym Polakom jeden pozytywny skutek.

– Podczas lockdownu młodzi na własnej skórze mogli poczuć, jak to jest tkwić niczym więzień we własnym domu. Tyle że seniorzy są uwięzieni nie tygodniami, lecz latami i często pies z kulawą nogą nie zainteresuje się ich losem. Znam przypadek, gdy niepełnosprawny starszy pan po śmierci żony nie był w stanie ruszyć się z domu, jeździł na wózku, ale w bloku nie było windy. Pan usiadł więc w fotelu i nie wstał z niego do dnia swojej śmierci. Ktoś zapyta, gdzie wtedy była pomoc społeczna. Robiła w tym czasie wywiad środowiskowy. Trwał on półtora roku. Potem przyszedł w tej sprawie oficjalny list do seniora za potwierdzeniem odbioru. Pan już od dwóch miesięcy nie żył.

Tomasz, emeryt i wdowiec z Tarnowa, wciąż myśli o tym, czy tegoroczną Wigilię spędzi tylko ze swoim siwym, wyleniałym Sznurkiem. Czyżby? Może jednak przejdzie się na spacer do sąsiedniego bloku, gdzie mieszka Marek,  kompan od szachów, ten, który tak bardzo boi się pandemii, że przestał już nawet odbierać telefony. Może zapuka do niego głośno, opowie przez drzwi najbardziej świński z góralskich kawałów, jakie zna. Może Marek rozchmurzy się, roześmieje. Może da się namówić na wspólnego karpika. Może nawet na coś pod karpika, mocniejszego? 

Anna Szulc – reportażystka, laureatka nagrody Grand Press w kategorii reportaż prasowy i Europejskiej Nagrody Dziennikarskiej. Dwukrotnie wyróżniana przez Amnesty International. Autorka dwóch książek “Stacja Kraków” i “Krakowscy Czarodzieje”. 


KOMENTUJ: