Rozwój cywilizacyjny niewątpliwie przyczynił się do poprawy jakości życia ludzkości, ale jednocześnie wywarł bardzo wielki negatywny wpływ na środowisko naturalne. Czy szansą na odwrócenie tej tendencji jest powrót do pierwotnych, prymitywniejszych form produkcji, upraw czy nawet zachowań indywidualnych?
W Polsce głośno było o rolniku roku 2021 WWF, Patryku Kokocińskim, który – dzięki korzystaniu ze starych, sprawdzonych przed laty metod – poradził sobie z problemem suszy. Postanowiliśmy przyjrzeć się trendom związanych z powrotem do starych metod.
Rolnik roku
Patryk Kokociński, właściciel 100-hektarowego gospodarstwa w Wielkopolsce, zmagał się z problemem suszy, która ograniczała jego możliwości produkcyjne (np. po suszy w 2018 r. plony kukurydzy spadły o 70 procent). Zamiast sięgnąć po nowoczesne, kosztowne i mające negatywny wpływ na środowisko metody nawadniania, postanowił wrócić do sposobów stosowanych przez naszych przodków. W celu zapobiegania skutkom suszy postawił na retencję wód opadowych w rowach melioracyjnych, próbując w ten sposób integrować swoje działania ze środowiskiem naturalnym, zamiast z nim walczyć. Wykorzystując istniejące, choć niewykorzystywane rowy melioracyjne, zbudował system zastawek, dzięki którym woda opadowa mogła być zatrzymana i użyta do uprawy roślin. O skali tego marnotrawstwa mogą świadczyć liczby – w Polsce wykorzystujemy tylko około 6 procent wody opadowej, tymczasem np. w Hiszpanii jest to ponad 45 procent.
Patryk, Rolnik ze Snowidowa stosuje zarówno zastawki metalowe, jak i ziemne – w pełni naturalne, zintegrowane z przyrodą, zbudowane z ziemi i gałęzi, które szybko wtapiają się w krajobraz. Ponadto tworzy oczka wodne, a jego działania rozwiązały problem z nawadnianiem upraw w całej okolicy. Dodatkowo Patryk Kokociński, wbrew wieloletnim trendom, związanym z wycinką drzew, obsadza nimi gęsto swoje pola. Do tej pory posadził ich ponad 700. Wbrew panującej opinii, że drzewa są wrogiem upraw, udowadnia że – przy spełnieniu odpowiednich warunków – są dla nich wsparciem.
Sadzi przede wszystkim drzewa o głębokim systemie korzeniowym, nie konkurujące o wodę z roślinami uprawnymi (jak i lipy i klony), zamiast topoli, drzew bardzo popularnych, które przez swój rozległy i płytki system korzeniowy odpowiadają za rozpowszechnione mniemanie o szkodliwości drzew dla działalności rolniczej. Nasadzone w pobliżu pól uprawnych drzewa, jak przed wiekami, dają szereg korzyści zwiększających plony, wśród których należy wymienić ochronę przed skutkami silnych wiatrów, czy pożytek dla owadów zapylających, nie wspominając o przywracaniu dawnego, naturalnego krajobrazu.
Walka z powodziami jak przed tysiącem lat
Z odwrotnym problemem niż wielkopolski rolnik zmagają się mieszkańcy “mokrych “ terenów w Belgii i Holandii, zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy powodzie stały się tam częstsze i bardziej intensywne. Skłoniło to władze i mieszkańców tych terenów do przyłożenia większej wagi do metod stosowanych od prawie tysiąca lat, a ich śladem poszły kolejne zagrożone tereny, jak na przykład okolice rolne wzdłuż Dunaju, czy na etiopskich wyżynach.
Chodzi o sięgającą XII w. tradycję Rad Wodnych (holenderskie waterschap lub heemraadschap), które – uważane wręcz za zręby niderlandzkiej demokracji – zarządzają gospodarką wodną na swoim terenie. Członkowie tych rad są wybierani w wyborach równoległych do parlamentarnych i samorządowych, a rolą tych instytucji jest szeroko rozumiane dbanie o bezpieczeństwo wodne. Ich kompetencje są bardzo szerokie, od zapewnienia czystej wody, zarybiania i pielęgnacji okołowodnej przyrody przez budowę infrastruktury (tamy, groble, śluzy), po zapewnienie zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Bez ich analizy i zgody nie ma możliwości prowadzenia żadnych działań infrastrukturalnych czy gospodarczych, związanych bezpośrednio z ciekami wodnymi, ale również dotyczących ich okolic. Biorąc pod uwagę, że na terenie Niderlandów trudno o okolice bez wody, zgoda rad jest wymagana niemal przy każdej decyzji administracyjnej lub budowlanej.
Instytucja rad wodnych pełniła kiedyś bardzo ważną rolę lokalną, w połowie XIX w. było ich w Holandii około 3500. W kolejnych dziesięcioleciach ich liczba zmniejszała się, aby w 1950 r. dojść do liczby 2600. To nadal ogromna liczba, ale dość spokojne ekologicznie lata powojenne sprzyjało obniżaniu ich rangi i mocy lokalnego oddziaływania, co doprowadziło do ograniczenia ich liczby do zaledwie 25 w 2001 r., a 2019 – do 21. Jednak ich siła sprawcza w zakresie realizacji proekologicznej gospodarki wodnej jest wciąż bardzo mocna, a działania finansowane są z bardzo wysokiego podatku wodnego (kilkaset euro rocznie od gospodarstwa domowego), który w ostatnich latach bywał często podnoszony, wzmacniając znaczenie Rad Wodnych w zakresie ochrony środowiska naturalnego.
Zrównoważone rolnictwo dzięki azteckiemu wynalazkowi
Pływające ogrody (chinampas) sięgają swoją tradycją IX w., a ich rozkwit przypada na XIV w., kiedy powstająca wokół wysp na jeziorze Texcoco stolica państwa Azteków, Mexico-Tenochtitlan, została prawie w całości oparta na chinampas.
Konstrukcja pływających ogrodów opierała się na wbijanych w dno palach z drzewa ahuejote (Wierzba Bonpland), na których zawieszano worki wypełniane mułem, aż do wyjścia ponad poziom wody. Na tym gruncie sadzono rośliny, zaś same pale, wraz z upływem czasu, wypuszczały pędy i korzenie, wzmacniając całą konstrukcję i tworząc docelowe wyspy. Dzięki tej formie uprawy zbiory z jednego poletka możliwe były nawet siedem razy w roku, trzynastokrotnie przewyższając możliwości produkcyjne tradycyjnych upraw.
Kres pływających ogrodów na jeziorze Texcoco przyniosły podboje konkwistadorów, a tradycja była podtrzymywana lokalnie, na małą skalę, stopniowo zanikając, stając się anachronizmem i atrakcją turystyczną. Pozostałości tego pierwotnego systemu są do dziś atrakcją turystyczną Meksyku.
W 1987 r. przyjęto Plan Ekologiczny Xochimilco, w ramach którego wywłaszczono ponad 2500 akrów ziemi rolnej, z przeznaczeniem na zabudowę urbanistyczną, co oznaczało praktyczny koniec tej formy uprawy rolnej. Mieszkańcy Meksyku zaopatrywali się w tańszą, produkowaną masowo żywność, produkowaną zwykle poza granicami kraju.
Sytuację zmieniła dopiero pandemia COVID-19, związana z zamknięciem granic i zaburzeniem łańcuchów dostaw. Potrzeby lokalnego rynku wywołały renesans pływających farm, które w trudnych czasach potrafiły sprostać wymogom konsumentów, a ich efektywność i zalety ekologiczne dają nadzieję na rozwój tej formy uprawy w kolejnych latach.
Wiatrołapy na ocieplenie klimatu
Dużo starszym wynalazkiem, który powraca dzisiaj do łask, są specjalne budowle pełniące funkcje klimatyzacyjne, wiatrołapy, których tradycja na terenach pustynnych sięga prawie 3,5 tys. lat wstecz. Ich powstanie wiąże się ze starożytnym Egiptem, ale szybko stały się popularne zarówno w rejonie subsaharyjskim, jak i na Bliskim Wchodzie. Szczególnie popularne były w Imperium Perskim, gdzie przybierały formę przybudówek na dachach (bâdgir), a tamtejsze miasto Jazd jest uznawane za miejsce z największą liczbą wiatrołapów, m.in. dzięki którym zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Działanie wiatrołapów jest banalnie proste, opiera się na podstawowych zasadach fizyki. Wiejący przez wieżyczki wiatr dostarcza chłodniejsze powietrze, które – przechwytywane przez otwory wiatrołapu – jest kierowany w dół budynku. Przepływa przez całe wnętrze (czasem stosowano dodatkowe podziemne zbiorniki wodne w celu dalszego jego schłodzenia), a dzięki różnicy temperatur i sile wyporu, wypycha zastane, cieplejsze powietrze przez inną wieżę wiatrołapu lub przez inne otwory tego, którym wpadło do budynku.
W pełni ekologiczne, zeroemisyjne i bezkosztowe (poza ceną budowy) trwałe konstrukcje chłodzące powróciły do łask w drugiej połowie XX w., wkraczając na tereny nie tak suche, jak te gdzie powstawały pierwotnie. Dużo mniej imponujące, nowoczesne wiatrołapy zaczęły być dobudowywane do budynków zarówno w Europie, jak i Stanach Zjednoczonych. Przykładowo w Wielkiej Brytanii w latach 1979 – 1994 na publicznych budynkach zainstalowano około 7 tys. wiatrołapów (np. kilkanaście na budynku szpitala Royal Chelsea w Londynie).
Zastaliśmy świat murowany, stalowy i szklany…
Skoro jesteśmy przy budownictwie, nie sposób nie pomyśleć o sposobach budowy budynków. Średniowiecze było okresem odejścia od tradycyjnych, opartych o naturalne materiały metod stawiania domów. Nasz Kazimierz Wielki “zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”, a kolejne stulecia wnosiły coraz nowocześniejsze sposoby konstrukcji, ale wszystko to odbywało się kosztem środowiska naturalnego.
Chodzi przede wszystkim o kwestie zanieczyszczania – według danych ONZ, budownictwo jest odpowiedzialne za około 38 procent światowej emisji dwutlenku węgla wśród branż związanych z energią, z produkcją cementu jako największym powodem zanieczyszczeń. Drewno potrafi magazynować dwutlenek węgla i zatrzymywać go..
Świetnym przykładem powrotu do tradycyjnych materiałów budowlanych w celu osiągnięcia korzyści ekologicznych jest otwarte w zeszłym roku szwedzkie Sara Cultural Centre w mieście Skelleftea, mieście które m.in. w taki sposób walczy ze skutkami kryzysu klimatycznego. 75-metrowy, 20-kondygnacyjny wieżowiec wybudowany z 12 tys. m2 drewna posiada własny solarny system energetyczny, ale przede wszystkim dzięki użytemu materiałowi potrafi zatrzymać aż 9 mln kilogramów CO2, które nie przedostanie się do atmosfery.
Oprócz drewna w konstrukcji zastosowano aluminium i szkło. Sara Cultual Centre nie jest ani pierwszym, ani największym budynkiem tego typu – w 2019 r. w Norwegii, w mieście Brumunddal powstał 85-metrowy drewniany wieżowiec, którego powstaniu przyświecały podobne cele. Kolejne tego typu konstrukcje są już planowane w Europie i Ameryce Północnej.
Tradycja szansą dla przyszłych pokoleń?
Jak widać, w wielu dziedzinach działalności człowieka, na wielu szerokościach i długościach geograficznych, wraca się do sprawdzonych w mniej lub bardziej odległej przeszłości metod. Przez setki lat pozwalały one realizować dane zadania, nie mając tak dużego negatywnego wpływu na nasze środowisko, jak metody nowoczesne, przyspieszające rozwój cywilizacyjny i jakość życia wielu ludzi, ale być może znacząco skracające czas trwania tej cywilizacji, przez swój negatywny wpływ na środowisko naturalne.
Konrad Wiśniewski