Policyjny nos pomaga

Policyjny nos pomaga

– Jesteśmy dzieckiem pandemii. Załamanie ekonomiczne wywołane przez covid stworzyło potrzebę szybkiej, kryzysowej pomocy dla tych, którzy, często z dnia na dzień, stali się ofiarami skutków zarazy. Trzeba było działać tu i teraz, bez marudzenia –w rozmowie z Anną Szulc mówi Alicja Szczepańska, była policjantka, aktywistka społeczna, prezeska Fundacji Twoja Widzialna Ręka z Krakowa. 

Ostatnia historia ze szczęśliwym zakończeniem?

Historia pani Kasi nie ma jeszcze końca, fantastycznie się rozwija, tak, jak urodzony przed kilkoma tygodniami jej zdrowy synek. Wiosną, gdy dopiero zaczynaliśmy naszą działalność w sieci, wtedy jeszcze jako wyłącznie facebookowa grupa pod nazwą „Widzialna Ręka Kraków” ktoś opowiedział nam o młodej artystce, pracującej z braku innych możliwości, jako kelnerka, którą w jednej chwili, zaraz po wprowadzeniu lock down wyrzucono z pracy. Nikt Kaśce nie musiał dawać wypowiedzenia, bo, jak to często bywa w gastronomii, pracowała na śmieciówce. Nikogo nie obchodziło, że jest w ciąży, że ojciec dziecka gdzieś wyparował i zostawił kobietę bez środków do życia i dachu nad głową.

Nikogo poza wolontariuszami…

To było pospolite ruszenie. Nasza grupa zaczęła działać w marcu, przed Wielkanocą, zaczęliśmy od przygotowywania paczek na święta dla potrzebujących, sprawa Kasi była jedyną w swoim rodzaju. Wystarczyło parę naszych apeli, a w ciągu zaledwie kilku dni przyszła mama znalazła dzięki  wolontariuszowi pokój za grosze, w większym mieszkaniu. Jako nieformalna grupa nie mogliśmy wtedy zbierać pieniędzy, ale dary rzeczowe, które spłynęły dla Katarzyny przerosły nasze oczekiwania. Prawie natychmiast pojawiło się łóżeczko, wózek i cała masa innego wyposażenia dla malucha. Przede wszystkim Kasia miała jednak gdzie mieszkać, dostała ubrania, mnóstwo żywności i innych potrzebnych do życia środków i przedmiotów. Razem niedawno świętowaliśmy narodziny jej dziecka. Było pełno kolejnych darów od dobrodziejów, w tym… becik z czarną muszką na pierwsze urodziny chłopca. To pewnie będzie czas, gdy zaczniemy wspierać Kasię w poszukiwaniu pracy, w znalezieniu niedrogiego, przyjaznego żłobka. Na razie to jeszcze melodia przyszłości.

Porozmawiajmy o pani przeszłości. Jeszcze kilka lat temu była pani znana przede wszystkim jako krakowska śledcza, ostra babka od gangów. Ścigała pani najgroźniejszych polskich bandytów.

Rozpracowywałam zorganizowane grupy przestępcze, w tym między innymi podhalańską mafię, która słynęła z obcinania swoim ofiarom palców i uszu. Na co dzień stykałam się z niewiarygodną przemocą. Z przemocą domową również. W zasadzie zostałam policjantką przez niezgodę na to, jak traktowane są ofiary agresji. Miałam dziesięć lat, gdy w moim bloku mąż, właściwie na oczach sąsiadów, zatłukł żonę na śmierć. Bił ją przez wiele lat, nikt nie reagował, ani otoczenie, ani policja, ani służby społeczne. Kiedy jakiś czas temu zakończyłam pracę w policji zatrudniłam się w Miejskim Centrum Informacji Społecznej. Po pomoc, najczęściej prawną, zwracały się do mnie pokrzywdzone kobiety, bezdomni, niepełnosprawni, po prostu ludzie, którzy zostali w jakiś sposób wykluczeni przez system. Szybko uświadomiłam sobie, że ten system ma potężne dziury. Przykład? Pani Maria z cukrzycą ma 1800 złotych emerytury. Ma też tak zwane zajęcie komornicze mieszkania, bo jako dobra mama wzięła dla syna z nałogami, kilka chwilówek. Syn wyprowadził się na drugi koniec Polski, zostawił matkę z długami. Ośrodek pomocy społecznej nie jest w stanie pomóc Marii, bo jej emerytura jest przyzwoita. Tymczasem staruszce, po odliczeniu wszelkich kosztów zostaje na życie 300 złotych na miesiąc. Leki na cukrzyce kosztują więcej. Zatem, nie da się wszystkiego zapewnić ludziom przez ustawy i uchwały, z których wiele, notabene, trzeba by poprawić, a nawet napisać od nowa. Luki prawne musi jednak zastąpić coś znacznie większego, pewniejszego: kapitał społeczny. Ja rozumiem to jako działania samopomocowe. O dziwo, covid obudził w ludziach, po latach letargu, silną potrzebę samopomocy. Gdy powstawała nasza grupa bywały dni, gdy dołączało do nas na Facebooku nawet trzy tysiące osób, tych potrzebujących i tych, którzy chcą pomóc. Dziś nasza lokalna przecież inicjatywa w Internecie liczy prawie 20 tysięcy osób, wielu to wolontariusze i darczyńcy, z czego większość to kobiety. Najczęściej przedsiębiorcze, zaradne i pełne empatii, między 30, a 45 rokiem życia.

Ale też kobiety są, najczęściej, beneficjentkami waszej fundacji.

No tak, tu kłania się między innymi brak ratyfikowania przez Polskę konwencji antyprzemocowej, ale też, niestety, brak sensownych rozwiązań pomocowych. Z prawdziwych życiowych dramatów, jakie przeżywają dziś kobiety, którym pomagamy, mógłby powstać niejeden triller. Wspieramy matkę chłopca z zespołem Downa, która jest w stanie paliatywnym, bez pracy i środków do życia. Wykupujemy jej leki i suplementy. Żeby było mało, chłopiec ma dodatkowo celiaklię, trzeba mu zapewnić specjalną, bardzo drogą żywność. Mamy inną matkę, chorą na nowotwór, która ma syna z remisją nowotworu. Nasi wolontariusze wspierają bezrobotną kobietę, która urodziła dziecko po gwałcie, ją również covid pozbawił pracy. Wspierają panią Ewę, matkę dwójki dzieci, z których jedno ma autyzm, przez lock down straciła zatrudnienie w sklepie. Pracy stałej szybko nie znajdzie, bo odebrano jej świadczenie pielęgnacyjne dla autystycznego syna, uznano, że dziecko nie  wymaga stałej opieki  rodzica. A to nieprawda, chłopiec zupełnie sobie sam nie radzi, wymaga nieustannego wsparcia. Ojciec? Ma wyrok za znęcanie się nad  rodziną. Ewa mieszka z dziećmi w hotelu robotniczym, w pokoju, w którym nie ma umywalki, naczynia myje w brodziku. Kuchnia też nie istnieje. Dlatego największym marzeniem Ewy była mikrofalówka. Kupił ją młody człowiek, pracownik znanej korporacji. Dołożył nam jeszcze gotówkę, mogliśmy ją już przyjąć jako Fundacja. Pojawiło się też wokół Ewy i jej dzieci mnóstwo „wujków” i „cioć”. Ktoś wziął dzieci Ewy do sklepu, bo nie miały nawet butów. Ktoś inny wpadł na pomysł, by zabrać rodzeństwo do parku trampolin. Działo się. Dzieje do dziś.

Na co najczęściej przeznaczacie pieniądze?

Poza paczkami świątecznymi, drugim naszym pomysłem od początku były ciepłe posiłki dla ofiar pandemii. Między innymi dla „honorowych biedaków”. To ci, którym jeszcze w ubiegłym roku powodziło się całkiem nieźle, ale przez epidemię stracili pracę, firmę, czasem popadli w długi. Do przyjrzenia się ludziom, którzy wstydzą się swojej nagłej biedy, a naprawdę nie mają co włożyć do garnka zainspirował nas wybitny aktor Jerzy Trela. Jednej z przyjaciółek naszej fundacji opowiedział o młodym artyście, któremu już któryś miesiąc opłaca czynsz, bo chłopak, odkąd zamknięto teatry, kompletnie nie ma zleceń. Nie ma za co żyć. Naprawdę dla wielu osób, którym proponujemy codziennie obiady, to czasem jedyny posiłek w ciągu dnia. Co ważne, obiady wykupujemy w  knajpkach, oferujących tanie, za to bardzo smaczne jedzenie. Niektóre z nich zatrudniają niepełnosprawnych i, niestety, są w tej chwili na granicy bankructwa. Mam nadzieję, że sobie poradzą, staramy się, jak możemy zapewnić im płynność finansową. To właśnie przykład na samopomoc, która działa w  obie strony. Oni nam smażą pyszne kotlety, cały zestaw obiadowy kosztuje od 11-13 złotych, my im pomagamy przetrwać kryzys. Te restauracyjki prowadzą zazwyczaj nietuzinkowi ludzie. Współpracujemy między innymi z restauracją Wavelove, przekształconą dziś w firmę cateringową, której pracownicy, sami z siebie wsiadają na rower i zawożą obiady na drugi koniec Krakowa, bo osoba, dla której ugotowały właśnie pachnące gołąbki nie jest w stanie ruszyć się z domu. Ostatnio nasi wolontariusze wykupili obiady dla dwóch kolejnych, samotnych matek, wyrzuconych z pracy. W tym jednej młodej cudzoziemki z pięcioletnią córeczką, która pracowała jako menedżer, jest po studiach, zna kilka języków i zaraz będzie musiała opuścić wynajmowane mieszkanie. Już drugi miesiąc nie ma z czego zapłacić czynszu.

Co z nią będzie dalej?

Prowadzimy teraz rozmowy z pewnym hostelem, który prawdopodobnie zapewni nam, dla kilkunastu osób, trzymiesięczny dach nad głową… za złotówkę. Dla naszej cudzoziemki i je córki, mam nadzieję, również. Sprawa jest w toku, więc na razie nie chciałabym mówić o szczegółach.

Czego nie udało wam się zrobić?

Kiedy zakładaliśmy fundację szukaliśmy dla niej wyjątkowych mecenasów. Zaraziliśmy naszymi pomysłami krytyka kulinarnego Roberta Makłowicza i dawnego asystenta Wisławy Szymborskiej, literaturoznawcę, doktora Michała Rusinka. Do naszych przyjaciół dołączył też biznesmen i rajdowiec Rafał Sonik. Mieliśmy plany na wielkie aukcje, ze wspólnym gotowaniem pod dyrygenturą Roberta Makłowicza, z aukcją książek, którą prowadziłby dr Rusinek, ze szkoleniami z rajdów i wycieczką na Pustynię Błędowską pod przewodnictwem Rafała Sonika. Plany wzięły w łeb przez formalny, a teraz nieformalny lockdown. Mam nadzieję, że uda nam się odrobić te wszystkie projekty w przyszłym roku. Teraz skupiamy się na pomocy rzeczowej, na paczkach bożonarodzeniowych. Część z prezentów, jakie przygotowujemy z naszymi wolontariuszami jest celowana. Dla pana Włodka płaszcz na zimę, dla pani Zosi nowa, zgrabna garsonka. Bo prawda jest taka, że w ładnym ubraniu pani Zosia będzie miała większe szanse znaleźć przyzwoitą pracę.

Z czym uporać się najtrudniej?

Z przemocą i samotnością. Wśród naszych wolontariuszy są prawnicy, mediatorzy rodzinni i psycholodzy. Mają dziś pełne ręce roboty, bo ludzie nie dają sobie rady. Zamknięci w domach albo więdną z samotności, mają silne stany lękowe, albo nie wytrzymują ze sobą. Mamy beneficjentkę, którą mąż wyrzucił z domu, kilka nocy przespała w parku na ławce, ze swoim jedynym przyjacielem – psem. Nawet w rodzinach, które się kochają dochodzi dziś do awantur i brutalności. Zdarzają się też ludzie, którzy próbują nas naciągnąć na pomoc. W odróżnieniu prawdziwych ofiar od oszustów pomaga mi wiedza, ale też chyba dawny policyjny nos. Najtrudniej jest nam wtedy, gdy staramy się pomóc, ale ktoś tej pomocy, ostatecznie, nie chce. O wsparcie poprosiła nas kiedyś pani, którą mąż notorycznie bił, tak odreagowywał covid. Przyjechałam do tej kobiety, zaproponowałam wsparcie psychologa i pomoc w znalezieniu lokalu chronionego. Po namyśle stwierdziła, że jednak zostaje w domu, woli męża brutala od samotnego życia. Są też osoby, którym regularnie nasi wolontariusze proponują pracę, niestety, te osoby ciągle odmawiają. Zawsze mają jakiś powód, a to za daleko, a to praca w złym wymiarze godzin. Nie oceniamy ich. Po prostu nie wszyscy potrafią złapać się kurczowo za wyciągniętą do nich rękę. To, oczywiście, garstka ludzi. Dla nich przeciwwagą jest choćby historia pana Sebastiana, któremu na początku tego roku zmarła żona. Zostawiła go z dwójką maleńkich dzieci. Nie był w stanie pracować, nie miał za co zapłacić żłobka. A dziś? Nasi dobrodzieje sprawili, że Sebastian pracuje jako kierowca. Jego maleństwa mają już żłobek, bo zgłosiła się do nas właścicielka prywatnej placówki i zaproponowała opiekę nad dziećmi praktycznie po kosztach. A przecież sama ledwo ciągnie! To wszystko zadziało się w przeciągu dosłownie kilku dni.

Bo chyba jest tak, że ludzie chętnie dzielą się pomocą, także finansową z konkretnymi osobami?

I ja z tym mam pewien problem. Oczywiście, trzeba jak najszybciej pomóc samotnej matce, czy ojcowi w kryzysie. Ale dlaczego wzruszają nas tylko niektóre historie? Mało kto, niestety, lituje się nad samotną staruszką, której nie starcza na pampersy. Osobiście uważam, że samopomoc powinna być sprawiedliwa, dlatego namawiam ludzi teraz na paczki dla wszystkich potrzebujących. Bardzo się cieszymy, że dzieci naszych beneficjentów dostaną śliczne, nowe zabawki. Chciałabym jednak, byśmy pamiętali też o tych, którym, najczęściej, do paczek wkładamy kaszę i ryż. Ja planuję na święta przekazać oprócz ryżu i szynki „naszym” starszym paniom, a może i panom, luksusowe kremy. To dary od jednego z naszych sponsorów, firmy kosmetycznej spod Krakowa. Namawiam wszystkich do tego, by o potrzebujących myśleli nietuzinkowo. Niektórym potrzebna jest szynka, bo jej smak już zapomnieli, inni potrzebują nowej, czystej pościeli, jeszcze inni najbardziej tęsknią za spotkaniem, nawet za krótką rozmową. Dlatego na naszej grupie aktywizujemy też osoby „po przejściach”. Na przykład te, które w tym samym czasie straciły przez covid pracę. Wymiana doświadczeń, pomysłów, jak sobie radzić, gdy, jak się wydaje, wszystko już na nic, jest równie cenna, jak dary rzeczowe. Covid, nie covid, nigdy tak nie jest, że wszystko jest stracone. Tego akurat, odkąd zaczęło się to całe nasze samopomocowe szaleństwo, jestem pewna.

*Wszystkim, którzy chcieliby wesprzeć działalność Fundacji Twoja Widzialna Ręka podajemy nr jej konta: 77160010391898373410000001

Adres fundacji na Facebooku: https://www.facebook.com/groups/2603440096534654s

Anna Szulc – reportażystka, laureatka nagrody Grand Press w kategorii reportaż prasowy i Europejskiej Nagrody Dziennikarskiej. Dwukrotnie wyróżniana przez Amnesty International. Autorka dwóch książek “Stacja Kraków” i “Krakowscy Czarodzieje”. 


Komentarz eksperta

Łukasz Komuda, ekspert do spraw rynku pracy FISE i redaktor portalu Rynekpracy.org

Pandemia i lockdown nie spowodowały jeszcze widocznego we wskaźnikach statystycznych wzrostu bezrobocia. Po pierwsze, dlatego że blisko 3,1 mln etatów zostało osłoniętych Tarczą Antykryzysową w postaci pożyczki z Państwowego Funduszu Rozwoju, której umorzenie w 3/4 zależne jest od utrzymania stanu zatrudnienia z chwili przyznania wsparcia przez kolejne 12 miesięcy. Po drugie, ze względu na to, że wielu pracowników nie została całkowicie pozbawiona dochodu z pracy, ale jego części – zredukowany został wymiar pracy dziesiątków tysięcy pracowników etatowych, a kolejne dziesiątki tysięcy pracujących na umowach cywilno-prawnych i samozatrudnieniu odczuły spadek wielkości zamówień. Zjawisko to można określić terminem pół-bezrobocia, gdyż oznacza często radykalne obniżenie dochodów, a jednocześnie uniemożliwia rejestrację w urzędzie pracy.

Jednak pandemia nie tylko nie słabnie, ale wręcz przeciwnie – skala liczby zachorowań i zgonów rośnie. W tym roku nadwyżka liczby zmarłych – bez względu na przyczyny – w porównaniu do średniej z ubiegłej dekady może w Polsce sięgnąć nawet 100 tys. Ponownie konieczne okazało się wprowadzenie lockdownu dotykającego całych branż, a jednocześnie wsparcie publiczne dla gospodarki jest o wiele mniej hojne niż w II kwartale tego roku. Zaowocuje to upadkiem setek firm w ostatnich miesiącach 2020 roku i na początku roku kolejnego, za którym pójdą bankructwa i zwolnienia w podmiotach gospodarczych, jakie przestaną chronić swoich pracowników za sprawą pożyczki z PFR. W nadchodzących miesiącach powinniśmy więc spodziewać się wzrostu bezrobocia, a to sprawi, że potrzeby w zakresie wsparcia dla osób w trudnej sytuacji materialnej będą rosły. Dotyczyć będzie to nie tylko gospodarstw domowych, gdzie dorośli stracili pracę lub biznes, ale także tych, którym ograniczona liczba zamówień nie pozwala na uzyskanie środków finansowych niezbędnych na pokrycie wszystkich niezbędnych kosztów życia. No i grupa najbardziej doświadczona: gospodarstwa domowe, w których jeden z żywicieli rodziny zmarł. Nie tylko na skutek zarażenia koronawirusem, ale także mocno ograniczonego dostępu do publicznej opieki zdrowotnej w każdym dziale, w tym diagnostyce. Dostępu ograniczonego ze względu na zasady bezpieczeństwa higienicznego oraz mobilizację opieki zdrowotnej na odcinku SARS-COV-2.

Czeka nas wyjątkowo trudny rok, i wszelkie przejawy solidarności są na wagę złota, a ich wartość będzie tylko rosnąć.

KOMENTUJ: