Myślicielka i wizjonerka

Myślicielka i wizjonerka

Czy dominujące myślenie oparte na założeniu, że budżet państwa powinien „się spinać” (tj. być zrównoważony), a na wydatki można przeznaczać tylko tyle, ile ściąga się z podatków, to bzdura? Według Stephanie Kelton, bohaterki tego tekstu – jak najbardziej.

 

Posługująca się metaforyką show-biznesu Stephanie Kelton jest jedną z największych gwiazd sceny niezależnej. O ile opisana w poprzednim artykule na portalu EkonomiaSpoleczna.pl Mariana Mazzucato szturmem zdobyła słuchaczy (tj. polityków, dziennikarzy i ekspertów) głównego nurtu, o tyle Kelton uznanie i rozgłos zyskała przede wszystkim jako twórczyni alternatywna. Nie oznacza to, że zajmuje się tematami niszowymi. Wręcz przeciwnie: w swojej twórczości i działalności uderza w samo sedno dyskursu, którym legitymizują się dominujące modele zarządzania gospodarkami i społeczeństwami.

Naukowczyni związana była z uczelniami spoza ścisłego amerykańskiego topu. Jako ekonomistka nauczała między innymi na University of Missouri w Kansas City, a obecnie pracuje w Stony Brooks University i New School w Nowym Jorku. Mimo że nie dostąpiła „zaszczytu” nauczania w szkołach z Ivi League, mając 52 lata sprawiła, jej wpływ na współczesną debatę ekonomiczną jest ogromny. W 2016 roku, kiedy była doradczynią gospodarczą w kampanii Berniego Sandersa, portal Politico uznał ją za jedną z 50 najbardziej wpływowych intelektualistek USA. W 2020 roku jej opus magnum The Deficyt Myth  znalazło się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Diagnozy i analizy Kelton są szczególnie aktualne w dobie pandemicznej recesji i dyskusji o tym, w jaki sposób jak najsprawniej zredukować jej wpływ na życie miliardów obywateli.

 Co z tym długiem?

Centralnym punktem refleksji Kelton są finanse publiczne. To im poświęciła swój doktorat (w którym analizowała różne modele polityki banków centralnych) i przy nich pracowała jako ekspertka w senacie USA. Ekonomistkę szczególnie interesuje kwestia długu publicznego i deficytu, czyli sytuacja, w której wydatki publiczne (np. infrastrukturalne inwestycje rządu i samorządów, pensje dla nauczycieli i lekarzy czy wydatki na obronność i bezpieczeństwo) są wyższe niż dochody z podatków, składek i innych źródeł. Zarówno w klasycznej ekonomii, jak i dominujących w niej do dziś nurtach neoklasycznych dług publiczny traktowany jest analogicznie do długów prywatnych. Jeśli obywatel czy gospodarstwo domowe wydaje więcej, niż zarabia, prędzej czy później popadnie w kłopoty. Czemu w przypadku państw miałoby być inaczej?

Według Kelton jest dokładnie na odwrót: rygorystyczne trzymanie się bilansu księgowego przekłada się na bardzo poważne konsekwencje: kryzysy, recesje, masowe bezrobocie i wynikające z nich katastrofalne szkody społeczne. Sęk w tym, że tak zwany zdrowy rozsądek jest tu niekoniecznie przydatny. W końcu przeciętnych Kowalskich od Rzeczpospolitej Polskiej sporo różni. W przypadku nas wszystkich naturalne jest, że wpierw musimy środki zarobić (lub dostać), a dopiero później możemy je wydawać. Osoby i rodziny, w przeciwieństwie do organizmów państwowych, nie mogą samodzielnie emitować własnej waluty oraz obligacji. A to właśnie z nich, jak wskazuje Kelton, realnie finansuje się wydatki publiczne.

Innymi słowy, rząd najpierw pieniądze tworzy i wydaje, a potem część z nich odzyskuje poprzez daniny publiczne. To kluczowe przesunięcie względem neoklasycznej teorii, w której państwo powinno dążyć do redukcji deficytu budżetowego. To w imię tej filozofii, w przypadku zawirowań gospodarczych słyszymy o „koniecznych cięciach” czy „polityce oszczędności” (austerity politics). Tą drogą poszło wiele krajów Unii Europejskiej po kryzysie finansowym w 2008 roku. Szczególnie w krajach takich, jak Wielka Brytania, Włochy czy Hiszpania spowodowało to dramatyczne skutki: wzrost rozwarstwienia społecznego, skok bezrobocia czy pogorszenie się realnej stopy życiowej dziesiątek milionów osób w skali kontynentu.

Sześć mitów

Tu pojawia się Kelton ze swoim twórczym wkładem, czyli rozwinięciem i popularyzacją koncepcji tak zwanej nowoczesnej teorii monetarnej (Modern Monetary Theory). Zakłada ona, że celem polityki gospodarczej państw powinno być przede wszystkim pełne zatrudnienie, a działania takie jak emisja pieniądza mają być realizowane w stopniu, który pozwoli całkowicie zlikwidować bezrobocie oraz zaspokoić podstawowe potrzeby społeczne. W książce Mit deficytu Kelton, chcąc rozprawia się z sześcioma głównymi mitami na temat deficytu, które według niej powodują złe rozumienie polityki gospodarczej, a co za tym idzie – tragiczne w skutkach błędy w jej prowadzeniu. Pierwszy mit to wspomniana wcześniej błędna analogia między budżetami państwa a gospodarstwa domowego. Drugi dotyczy niesłusznego według ekonomistki założenia, że nadmierne wydatki państwa szkodzą. Kelton argumentuje, że deficyt wydatków publicznych w skali makro przekłada się na oszczędności lub zyski konkretnych grup, firm czy osób. Na przykład, jeśli państwo finansuje szpitale, szkoły czy żłobki, to odpowiednio mniej na te cele muszą wydawać obywatele. Trzeci mit dotyczy rzekomego obciążenia dzisiejszymi deficytami przyszłych pokoleń. Dane historyczne pokazują, że państwa, które finansują swój rozwój z długów, rozwijają się szybciej, a więc podwyższają standard życia kolejnych generacji lepiej niż kraje sknerusy. Czwarty mit dotyczy przekonania, że przez zwiększoną rolę państwa w gospodarce potencjalne zyski tracą prywatni przedsiębiorcy. W tym przypadku według autorki pośrednie zyski ze zwiększonych inwestycji nie tylko nie szkodzą biznesowi, ale wręcz przeciwnie, zwiększają okazję do zarobienia pieniędzy przy okazji dużych projektów publicznych. Kolejne dwa mity dotyczą już przede wszystkim gospodarki amerykańskiej, a rozprawienie się z nimi jest polemiką z przeciwnikami odpowiednio: oferowania krajowych papierów dłużnych obcym krajom oraz rozwiniętego systemu usług publicznych i bezpłatnej służby zdrowia.

Dzięki tak zorganizowanej polityce gospodarczej nie tylko udałoby się zlikwidować ostatecznie problem bezrobocia. Kelton popiera także koncepcję publicznych miejsc prac jako „pracodawcy ostatniej szansy” dla każdego, kto nie może znaleźć zatrudnienia na rynku prywatnym i w dzisiejszej budżetówce, ale także lepiej dofinansować ochronę zdrowia czy siatkę zabezpieczeń społecznych.

Nie wszystko złoto, co się świeci?

To właśnie częściowy amerykocentryzm wydaje się największą słabością teorii Kelton, przynajmniej jeśli chodzi o jej stosowanie w innych krajach i systemach gospodarczych. To, co wolno w USA, niekoniecznie sprawdzi się w innych krajach. Dolar pełni funkcję nie tylko jako waluta amerykańska, lecz także jako jednostka rozliczeniowa między innymi państwami oraz atrakcyjne źródło lokowania oszczędności zamożnych osób i firm na całym świecie. To powoduje, że popyt na niego jest ogromny. Tę zasadę w akcji można było zobaczyć między innymi po krachu w 2008 roku, kiedy – pomimo że to amerykańska giełda się załamała – największe konsekwencje gospodarcze odczuły kraje europejskie, z których kapitał zaczął „uciekać” między innymi na rynek amerykański, jako najbardziej przyjazny osobom zamożnym i pod tym względem najbezpieczniejszy na świecie. Trudno sobie wyobrazić, że w przypadku radykalnie obfitej emisji dolara zimbabweańskiego czy polskiego złotego jego realna wartość nie spadnie, powodując między innymi hiperinflację. Istnieje ryzyko, że w przypadku państw o słabszych gospodarkach trik z nieograniczonym drukowaniem mógłby udać się bezproblemowo. Takiego narzędzia pozbawione są także kraje, które nie posiadają własnej waluty, czyli na przykład zmagające się od dekad z poważnymi problemami gospodarczymi kraje południa i dalekiego zachodu Europy.

Krytykę można wysunąć także z pozycji politologicznych. Wiemy, że świat, w którym za faktyczną kreację pieniądza w gospodarce odpowiadają w dużym stopniu banki prywatne (poprzez udzielanie kredytów) nie jest, mówiąc bardzo eufemistycznie, „najlepszym z możliwych”. Jednak, zwłaszcza że piszący te słowa pochodzi z Europy Środkowo-Wschodniej, nie sposób nie zadać sobie pytania, czy oddanie całości władzy nad gospodarką politykom w danym momencie rządzącym krajem faktycznie jest panaceum. Sprawowanie nieograniczonej niczym władzy tworzy tendencje do degeneracji i demoralizacji osób, które pełnią funkcje decydenckie. Sprawne i odpowiedzialne zarządzanie gospodarką, nad którą pełnię kontroli mają politycy, musiałoby być oparte na wysokim poziomie zaufania i kontroli obywatelskiej. Z tym jednak potrafi być we współczesnych społeczeństwach równie ciężko, jak ze znalezieniem empatycznych, kompetentnych i niepodatnych na chciwość i korupcję dyrektorów i akcjonariuszy banków.

Zarzuty wobec MMT w obliczu pandemii i rosnącego z każdym dniem poziomu długów publicznych coraz bardziej tracą moc. Mimo radykalnego skoku deficytów nie borykamy się na świecie z masową hiperinflacją, przed którą rytualnie w takich sytuacjach ostrzegają neoklasyczni ekonomiści. Skoro więc „po cichu” banki centralne i rządy zaakceptowały to, że pieniądze można po prostu drukować, najwyższy czas zacząć poważnie rozmawiać o tym, do kogo powinny one trafić. Taką dyskusję skutecznie spopularyzowała między innymi Stephanie Kelton. I choć Bernie Sanders, któremu doradzała, nie uzyskał nominacji Partii Demokratycznej na prezydenta USA ani w 2016, ani w 2020 roku, nie przeszkodziło jej to zmienić biegu współczesnej myśli ekonomicznej.

 

Filip Konopczyński – Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Realizował projekty badawcze i edukacyjne m.in. dla Institute For New Economic Thinking, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowego Banku Polskiego, Uniwersytetu Warszawskiego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował w Gazecie Wyborczej, Przekroju, Oko.press, Newsweeku, Magazynie Kontakt, Kulturze Liberalnej, Res Publice Nowej.

 

 

KOMENTUJ: