Krótsza praca się opłaca!

Krótsza praca się opłaca!

„Za 100 lat, czyli około roku 2030, tydzień pracy dla większości ludzi będzie wynosił nie więcej niż 15 godzin, czyli trzy godziny pracy dziennie” – prognozował John Maynard Keynes w słynnym eseju o sugestywnym tytule Economic Possibilities for Our Grandchildren („Ekonomiczne perspektywy dla naszych wnuków”), wydanym w 1930 roku.

Swoją hipotezę Keynes podpierał analizą wzrostu czegoś, co dzisiaj moglibyśmy nazwać produktem krajowym brutto (chociaż w czasach, kiedy powstał tekst, miara produktu krajowego brutto dopiero była wykuwana przez innego znamienitego  ekonomistę Simona Kuznetsa). Precyzując: Keynes wnosił, że do powszechnego dobrobytu doprowadzi procent składany z „wzrostu kapitału”. Wzrost ów, będący pochodną między innymi technologicznego rozwoju, miał zaowocować groźbą technologicznego bezrobocia. Aby temu zapobiegać, „wnuki Keynesa” (czyli po prostu my) będą musiałby „rozsmarowywać” pracę między członków społeczeństwa. Ekonomista uważał, że naszym problemem może być zagospodarowanie czasu wolnego.

Obawiał się, że jego nadmiar doprowadzi do powszechnego „załamania nerwowego”. Takiego, jakie obserwował u współczesnych mu kobiet z klas wyższych. Te przez bogactwo „zostały pozbawione wielu tradycyjnych zadań i zajęć”, takich jak sprzątanie, gotowanie, szycie. To z kolei powodowało, że nie mogły znaleźć sobie bardziej satysfakcjonującego zajęcia, co ostatecznie skutkowało kryzysem psychicznym.

Co poszło nie tak z jego prognozami? Dlaczego zamiast pracować coraz mniej, pracujemy coraz więcej? Zacznijmy od tego, że Keynes nie pomylił się tak zupełnie. Trend spadku liczby przepracowanych godzin widać w zasadzie w całym rozwiniętym świecie. Platforma Our World in Data wskazuje, że w momencie kiedy esej ekonomisty wychodził drukiem, przeciętna roczna liczba godzin przepracowanych przez Brytyjczyków wynosiła ponad 2250. Dzisiaj jest to „tylko” 1670 godzin. Nie jest to spadek tak dramatyczny, jakiego chciałby Keynes, jednak widać, że Brytyjczycy pracują po prostu coraz mniej, a mimo to są bezdyskusyjnie coraz bogatsi.

Ta zmiana w dużej mierze nastąpiła kilka dekad po opublikowaniu Ekonomicznych perspektyw. Jednak od lat 80. i 90. wydaje się spowalniać. Dlaczego tak się dzieje? I czy można coś z tym zrobić?

John Maynard Keynes miał rację co do tego, że w przyszłości społeczeństwa będą znacznie zamożniejsze niż w jego czasach. Nie mylił się również co do tego, że wielu z nich uda się niemal całkowicie rozwiązać problem skrajnej biedy. Można zaryzykować stwierdzenie, że państwa rozwinięte (niemal) poradziły sobie z tym problemem. Keynes nie przewidział jednak, że wraz z rozwojem kapitalizmu kapitał zacznie generować potrzeby ludzi, aby mógł dalej się pomnażać.

Ekonomista nie przewidział tego, że będziemy mieć nie tylko zmywarki i samobieżne odkurzacze, lecz także lodówki z ekranami dotykowymi, wymieniane co dwa lata smartfony, samochody. Nie wiedział również, że będziemy mieć Netflixa, gry komputerowe i wakacje all inclusive. A żeby to wszystko wyprodukować, żeby świadczyć te wszystkie usługi, żeby podtrzymać kapitalistyczną machinę rozrywkową, potrzebna jest praca.

To tylko jedna strona medalu. Druga jest bardziej zaskakująca: pracujemy długo, ponieważ zarówno my, jak i pracodawcy przyzwyczailiśmy się do tego, że… powinniśmy pracować długo. Choć wcale nie musimy tego robić. Istnieją dowody na poparcie tej zaskakującej hipotezy.

Dobitnie pokazał to raport podsumowujący eksperyment ze skróceniem czasu pracy w Islandii. W tym niewielkim, liczącym zaledwie około 350 tys. mieszkańców kraju (liczba ludności Islandii zbliżona jest do liczby mieszkańców Lublina) w latach 2015–2019 przeprowadzono dwa pilotażowe programy redukcji liczby godzin pracy. Jeden przeprowadzono pod auspicjami islandzkiego rządu, w drugi natomiast zaangażowane były władze miasta Reykjawik. Badanie objęło część prywatnych firm, jednak wśród badanych podmiotów dominowały przedsiębiorstwa świadczące usługi publiczne: szkoły, żłobki, urzędy, komisariaty policji.

W obu badaniach udział wzięło około 2500 osób. Mogłoby się wydawać, że to niewiele, jeśli jednak weźmiemy pod uwagę liczebność ogółu pracowników tego niewielkiego państwa, okaże się, że w pilotaże był zaangażowany był ponad 1% wszystkich pracujących na wyspie. Co istotne, badacze zadbali o tak zwane grupy kontrolne, czyli pracowników statystycznie podobnych do tych, którym skrócono czas pracy, jednak pozostających na swoich stanowiskach w dawnym wymiarze godzin. Co ważne, skrócenie czasu pracy nie wiązało się z redukcją wynagrodzenia. Należy dodać, że nie było to badanie czterodniowego tygodnia pracy, o czym bardzo często mylnie informowały media. Było to skrócenie czasu pracy o kilka godzin (w różnych zakładach w różny sposób było to regulowane) w tygodniu.

Eksperyment miał na celu zbadanie, czy skrócenie czasu pracy przekłada się na lepszy work-life balance oraz jakie ewentualne konsekwencje ekonomiczne pociąga za sobą.

Jakie były wyniki? Jakość świadczonych usług nie spadła, wzrosła za to produktywność pracowników. Znacznie poprawił się też ich dobrostan: byli mniej zestresowani, raportowali wyższy poziom zadowolenia z pracy, mniejszy poziom stresu, mieli więcej czasu na załatwianie domowych sprawunków, co zazwyczaj pochłaniało ich weekendowy czas. Co ciekawe, w heteroseksualnych związkach spadek poziomu stresu naukowcy przypisali w dużej mierze temu, że pracujący mężczyźni mieli więcej czasu na wypełnianie domowych obowiązków będących zwyczajową kością niezgody między partnerami.

Powyższe zmiany były efektem skrócenia czasu pracy, nie wynikały zaś z czynników zewnętrznych, takich jak choćby poprawa koniunktury czy podwyżki. Badacze wnioskowali to, porównując raportowane parametry z wyżej wspomnianymi grupami kontrolnymi.

Mało tego, według raportu podsumowującego eksperymenty ze skracaniem czasu pracy w Islandii pilotaże poszły tak dobrze, że do dnia jego publikacji około 86% pracowników tego wyspiarskiego kraju albo już skróciło czas pracy, albo jest w trakcie procedury, która im to w niedługiej przyszłości umożliwi. Podkreślmy: chodzi o skracanie czasu pracy bez redukcji wynagrodzenia.

To niejedyne badanie tego typu, które miało miejsce w ostatnim czasie. Kilka lat temu eksperyment ze skróceniem czasu pracy przeprowadzono w szwedzkim Göteborgu. Część personelu tamtejszego szpitala przesunięto wtedy na sześciogodzinną zmianę z zachowaniem tej samej pensji. Efekty były podobne – lepsze samopoczucie, mniej stresu, więcej energii do pracy. Do tego doszła lepsza opieka w samym ośrodku, ponieważ mniej przepracowany personel medyczny to po prostu lepszy personel.

Również w japońskim oddziale firmy Microsoft w 2019 roku ponad dwóm tysiącom pracowników zaoferowano wolne piątki bez obniżania wynagrodzenia. Wyniki firmy nie tylko nie spadły w porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego, ale znacząco się poprawiły. I tak jak w przypadku innych eksperymentów, tak i tym razem wzrósł dobrostan pracowników. Spadła również liczba zwolnień lekarskich.

Jeśli chodzi o dobrostan psychiczny, dysponujemy badaniami na temat ustawowego skrócenia czasu pracy w Portugalii i we Francji. Okazuje się, że redukcja czasu pracy o kilka godzin tygodniowo przynosi wymierne efekty. Skrócenie czasu pracy w rzeczonej Francji z 39 do 35 godzin tygodniowo zaowocowało spadkiem masy ciała części pracowników, poprawieniem się ich stanu zdrowia oraz… spadkiem intensywności palenia. Spadek masy ciała dotyczył głównie „białych kołnierzyków”, co mogłoby sugerować, że osoby takie spędzały mniej czasu za biurkiem i miały więcej czasu na ćwiczenia fizyczne. W przypadku „niebieskich kołnierzyków” skrócenie czasu pracy spowodowało przypuszczalnie skrócenie przerw, podczas których palono papierosy.

***

No dobrze, ale właściwie w jaki sposób udało się skrócić czas pracy, w dodatku najczęściej bez uszczerbku na jakości usług czy produktów? Odpowiedzi na to udzielili pytani przez islandzkich badaczy pracownicy firm, w których przeprowadzano eksperyment. Okazało się, że skrócili oni spotkania służbowe, nie wysyłali tylu maili i skrócili przerwy w pracy. Mówiąc wprost: zajęli się raczej pracą niż jej pozorowaniem. Podobne zjawisko można było zaobserwować w japońskim Microsofcie – spadła liczba zadrukowanych stron oraz zmniejszyła się liczba bezsensownych spotkań.

Przy tej okazji warto przytoczyć bardzo niepokojące dane z WHO, według których zbyt długie godziny pracy tylko w 2016 roku przyczyniły się do przedwczesnej śmierci 745 tys. ludzi na świecie. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia niemal 400 tys. osób zmarło z powodu wylewu, następne niecałe 350 tys. odeszło w wyniku problemów z sercem. Według WHO 72% zmarłych stanowili mężczyźni. Szczególnie narażone na śmierć z powodu przepracowania były osoby pracujące co najmniej 55 godzin tygodniowo oraz te, które miały więcej niż 45 lat.

Wiemy już, że skracanie czasu pracy o kilka godzin tygodniowo najczęściej nie prowadzi do spadku wyników w danej firmie. Istnieją tu jednak pewne wyjątki, mianowicie zajęcia związane w jakiejś części z opieką albo z nauką. W tych profesjach nie da się zwiększyć wydajności pracy bez pogarszania jakości usług.

Dlaczego? Ponieważ jeżeli będziemy starać się zwiększać wydajność pracy albo w szkole, albo na przykład w szpitalach, może stać się to kosztem pacjentów czy uczniów. Jest to specyficzny rodzaj usług, w których kluczową sprawą jest towarzyszenie „klientom” i ich możliwie dobre zaopiekowanie się nimi. Czy wynika z tego, że nie powinniśmy skracać czasu pracy nauczycieli i pielęgniarek? Absolutnie nie, ale może to oznaczać, że skrócenie czasu pracy w tych konkretnych instytucjach może być bardziej kosztowne niż skrócenie czasu pracy w wielu firmach będących domeną klasy średniej. Dlaczego? Ponieważ jeżeli skrócimy czas pracy, jednocześnie chcąc zachować pensje i jakość usług, będziemy potrzebowali więcej osób, które będą się zajmować pacjentami lub uczniami. To oznaczałoby konieczność zatrudnienia dodatkowego personelu. I to był jeden z wniosków z eksperymentu ze skróceniem czasu pracy w szwedzkim szpitalu.

Jest jednak pewne zjawisko, które nie tylko równoważyłoby, ale niemal z pewnością przeważyłoby kwestię kosztów. Chodzi o zaoszczędzenie na opiece medycznej milionów ludzi. Skąd miałaby się brać ta oszczędność? Przypomnijmy, że skrócenie czasu pracy łączy się z poprawą stanu zdrowia pracowników. Lepsze zdrowie oznacza natomiast mniej wizyt lekarskich, a to z kolei jest czystą oszczędnością. Innymi słowy, zbyt długa (i często bezsensowna) praca to koszt, który ponosi system w formie podatków.

Jako społeczeństwa dopłacamy do nieracjonalnego systemu zbyt długich godzin spędzanych w pracy. Płacimy za to nie tylko jedną z najcenniejszych walut w naszym życiu: czasem. Płacimy również środkami, które należy przeznaczyć na opiekę medyczną tej części z nas, których zdrowie pogarsza się z powodu przepracowania.

Jest jeszcze jeden argument przemawiający za skróceniem czasu pracy. Chodzi o ekologię. A mówiąc precyzyjnie, o emisję gazów cieplarnianych. Organizacja Platform London promująca model społecznej i ekologicznej sprawiedliwości opublikowała niedawno raport, z którego wynika, że skrócenie czasu pracy w Wielkiej Brytanii o jeden dzień mogłoby skutkować redukcją emisji o 127 mln ton rocznie. To ponad 21% całych emisji tego kraju.

W jaki sposób czterodniowy tydzień pracy miałby przyczynić się do obniżenia emisji? Otóż praca wymaga dostarczenia energii: do pracy trzeba dojechać, biura należy zimą ogrzać, a latem schłodzić. Należy je oświetlić, należy zasilić komputery i drukarki. Duża część tej energii powstaje w wyniku spalania paliw kopalnych. Jeżeli więc – jak twierdzą autorzy raportu – skrócilibyśmy jeden dzień pracy, w następstwie uzyskalibyśmy ogromne korzyści ekologiczne.

Moim zdaniem te kalkulacje są znacznie przesadzone. Wynika to z faktu, że w zasadzie każda konsumpcja jest obarczona śladem węglowym, a trzydniowy weekend to potencjalnie więcej czasu na konsumpcję. Nie można też oczekiwać, że wszyscy, którzy dojeżdżali do pracy samochodem, w przypadku wolnego piątku zrobią sobie dzień bez samochodu. Część z nich zapewne tak, ale część wybierze się na przykład na wycieczkę.

Wszystko, o czym pisałem powyżej, dotyczy osób mających umowę o pracę. Tak, jest ich znaczna większość, natomiast na rynku istnieje przecież rzesza prekariuszy i freelancerów (nie każdy freelancer to prekariusz, choć zapewne jest ich większość; prekariat cechuje się ekonomiczną niepewnością, część freelancerów natomiast to ludzie zamożni). Co z nimi?

Cóż, przydałyby się tu działania dwutorowe. Po pierwsze, ograniczenie śmieciówek tam, gdzie de facto mamy do czynienia ze stosunkami pracy. Dotyczy to w dużej mierze mediów czy sektora pozarządowego. Potrzebne są regulacje, które będą czyniły zatrudnienie na śmieciówkach nieopłacalnym.

A co z freelancerami, którzy naprawdę są freelancerami? Nie można ludziom zakazać pracować zbyt długo. Można jednak starać się podwyższać stawki na tyle, żeby godne życie nie musiało wiązać się z pracą ponad miarę.

***

Podsumowując, mamy naprawdę sporo argumentów za krótszą pracą. Po pierwsze, okazuje się, że w znacznej części przypadków skrócenie godzin pracy nie skutkuje spadkiem jakości usług ani obniżeniem wydajności produkcji. Po drugie, pracownicy, którzy pracują krócej, są po prostu bardziej szczęśliwymi ludźmi. Są mniej zestresowani, mają więcej czasu na swoje hobby i przyjaciół. Są też zdrowsi, a to niesie oszczędności w służbie zdrowia. Kolejny pozytyw to zmniejszenie kosztów ekologicznych. Krótsza praca to mniejszy ślad węglowy.

Niełatwo natomiast znaleźć argumenty przeciwko temu rozwiązaniu. Jednym z niewielu jest to, że skracanie czasu pracy w nielicznych sytuacjach (szkoły, szpitale) może się wiązać z koniecznością zatrudnienia dodatkowego personelu.

Mam głęboką nadzieję, że stoimy u progu cichej rewolucji, która być może nie zaowocuje tak radykalnym skróceniem pracy, o jakim mówił John Maynard Keynes, ale przynajmniej przełamie impas panujący od kilku dziesięcioleci w kwestii ustawowego skracania czasu pracy w wielu rozwiniętych krajach. Kto wie, być może trzygodzinny dzień pracy jest odpowiednią perspektywą dla naszych wnuków?

 

 

Kamil Fejfer – analityk rynku pracy i nierówności społecznych, dziennikarz piszący o ekonomii i gospodarce. Współpracuje z Krytyką Polityczną, Newsweekiem, NOIZZem, WP Opinie, Pismem, Dwutygodnikiem. Jego teksty ukazywały się również w Gazecie.pl, OKO.press, Vice, F5. Autor książek „O kobiecie pracującej. Dlaczego mniej zarabia chociaż więcej pracuje” oraz „Zawód. Opowieści o pracy w Polsce”.

 


Autor zdjęcia tytułowego: Fox (Canva.com)
Autor zdjęcia Kamila Fejfera: Tom Bronowski

KOMENTUJ: