Kobieta na czele amerykańskich finansów

Kobieta na czele amerykańskich finansów

Wybory prezydenckie 2020 roku w USA przebiegały w burzliwej, a biorąc pod uwagę szturm zwolenników Trumpa i fanów teorii spiskowych “Qannon” na Waszyngton, także dramatyczne. Po zwycięstwie Joe Bidena osoby o poglądach centrowych, liberalnych i lewicowych odetchnęły z ulgą nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Przez pierwsze tygodnie od wyniku starcia nie było jednak jasne, jak “detrumpizacja” USA będzie wyglądać w praktyce. Od czasu ogłoszenia kandydatury na sekretarz skarbu kierunek, w którym zmierzać będzie amerykańska gospodarka staje się coraz jaśniejszy. Kim jest Janet Yellen, od stycznia najpotężniejsza kobieta w światowej gospodarce?

Społeczna twarz ekonomii

Yellen, profesor ekonomii i była szefowa Banku Centralnego to pierwsza kobieta na stanowisku odpowiadającym funkcji ministry finansów w Białym domu. Urzędniczka w przebijaniu szklanego sufitu w karierze zawodowej ma z resztą duże doświadczenie. Jej kariera zawodowa idealnie nadawałaby się na scenariusz dla feministycznego kina zaangażowanego z pozytywnym przekazem. “Jako pierwsza kobieta” znajdowała się w trakcie swojego życia wielokrotnie: jako pierwsza przedstawicielka swojej płci została gubernatorką, a w 2014 r. kierowała działaniami amerykańskiego banku centralnego (FED), szefowała prezydenckiej radzie doradców ekonomicznych. Dziś kieruje finansami najzamożniejszego kraju na świecie.

Urodziła się w 1946 r. na Brooklynie w rodzinie o żydowsko-polskich korzeniach. Jej dziadek Elias Blumenthal wyjechał pod koniec XIX w. do USA z Suwałk. Jako dziecko obserwowała praktykę lekarską swojego ojca, co jak mówiła m.in. podczas niedawnego przesłuchania przed senacką komisją spowodowało, że w swojej pracy stara się realizować ten sam cel co on: pomagać zwykłym ludziom w trudnych dla nich momentach. Początkowo studiowała filozofię na Uniwersytecie Browna, ale na szczęście dla niej, jak sama mówi, dzięki semestrowi zajęć z ekonomii mogła zmienić główny kierunek studiów jeszcze w ich trakcie. Przeniosła się na ekonomię po tym jak uświadomiła sobie, jak duże znaczenie na życie ludzi mają rozumiane przez niewielu z nich decyzję FEDu. Mimo zmiany dyscypliny i zajęcia się makroekonomią, w centrum jej zainteresowania pozostawały praktyczne, ludzkie sprawy. W swojej pracy często wykorzystywała metody oraz studiowała tematy z obszaru nauk społecznych. Refleksji poddawała m.in. pamięć osób dotkniętych bezrobociem, satysfakcję z pracy czy nawet trendy w narodzinach dzieci pozamałżeńskich.

Doktorat z ekonomii obroniła w wieku zaledwie 25 lat na Uniwersytecie Yale. Jej promotorem był James Tobin, późniejszy laureat prestiżowej nagrody Banku Szwecji im. Nobla w dziedzinie ekonomii. Jako badaczka i nauczycielka akademicka zaczęła wykładać wpierw na Harvardzie, a następnie na London School of Economics oraz w Berkeley. W trakcie kariery Yellen pracowała także z innym sławnym ekonomistą i noblistą, Josephem Stiglitzem. Jej mężem został George Akerloff, także ekonomista. W dodatku nie byle jaki: także jego Bank Szwecji uhonorował “ekonoblem” za teorię rozwijającą koncepcje asymetrii informacji rynkowej, po raz pierwszy opisaną przez niego w latach 70-ych na przykładzie handlu używanymi samochodami. Ekonomicznych kontekstów w ich związku jest zresztą więcej: para poznała się w Banku Rezerwy Federalnej, a ich dziecko, Robert Akerloff także jest akademickim ekonomistą. Yellen także nie może narzekać na brak sukcesów: obok funkcji urzędniczych, była także doceniona przez środowisko eksperckie m.in. przez wybór na szefową Amerykańskiego Towarzystwa Ekonomicznego oraz Komitetu Polityk Ekonomicznych OECD.

Kiedy na początku lat 90-ych za sprawą nominacji Prezydenta Clintona przeniosła się z Berkeley do Waszyngtonu, stanowisko w Radzie Gubernatorów Banku Rezerwy Federalnej objęła podchodząc do gospodarki w sposób wpisujący się w tzw. keynesowski (od James Maynarda Keyensa) nurt ekonomii. To paradygmat uznający dominację kapitalistycznej gospodarki, ale zakładający aktywną rolę instytucji publicznych w korygowaniu i naprawianiu naturalnych dla rynków sprzeczności i patologii. Ewolucyjna, a nie rewolucyjna droga dojścia do zamożnego i sprawiedliwego społeczeństwa. Mniej więcej od połowy lat 70-ych keynesizm był w odwrocie, czego skutkiem była polityka niskich wydatków na usługi publiczne, prywatyzacja i komercjalizacja kolejnych sektorów życia (jak edukacja, zdrowie, pomoc społeczna) oraz wzrost znaczenia branży finansowej. W tym czasie, jak wspominają jej współpracownicy, Yellen nie uległa modzie i pozostała wierna koncepcjom ekonomicznym, nad które tworzyła z Tobinem, Stiglitzem czy Akerloffem.

Keynes wrócił do łask na fali kryzysów, które od początku XXI w. destabilizowały gospodarkę Zachodu. Amerykańscy decydenci: prezydenci (zarówno Bush jak i Obama), parlamentarzyści czy bankierzy centralni za każdym razem, gdy gospodarka notowała krach odkrywali na nowo rolę, które w takich sytuacjach muszą pełnić instytucje publiczne. Nie inaczej było w przypadku koronakryzysu. W tym kontekście nominacja Yellen przez Bidena nie powinna dziwić: to odpowiednia osoba na trudne czasy. Kto miałby poradzić sobie z nawigowaniem w obliczu pandemicznych wichrów lepiej niż ona?

Planowanie

Co zatem zakłada plan Bidena, którego mózgiem i komputerem jest Janet Yellen? Przede wszystkim składa się on z kilku pakietów, które mają regulować kolejne obszary życia w USA. Najważniejsze z nich to uchwalony w marcu American Rescue Plan oraz American Jobs Plan i American Family Plan, nad przyjęciem których toczą się prace w parlamencie. Wszystkie trzy składają się na spójną wizję gospodarki, warto więc omawiać je łącznie.

Punkt wyjściowy dla American Rescue Plan to zaszczepienie społeczeństwa i pomyślne zakończenie pandemii COVID-19. To, dzięki masowej akcji wakcynacji, w zasadzie udało się już zrealizować. Do tego za prawie 2 biliony dolarów zwiększono (do 2 tys. dolarów) wypłacane większości Amerykanów jednorazowe przelewy, przedłużono do września wynoszące 1,6 tys. dolarów miesięcznie zasiłki dla bezrobotnych oraz zakaz eksmisji oraz podwojono (do 3,6 tys. dolarów) ulgi podatkowe dla rodzin z dziećmi.

American Jobs Plan w większym ma stopniu charakter strategiczny, a nie awaryjny. Obejmuje m.in. służbę zdrowia, odbudowę zniszczonej infrastruktury, rozwój energetyki niskoemisyjnej, naprawę i rozbudowę sieci wodociągów, wzmocnienie związków zawodowych, objęcie całego terytorium szerokopasmowym internetem czy wsparcie dla lokalnego przemysłu. Z kolei American Families Plan zakłada kompleksowe wsparcie (podatkowe, finansowe) dla rodzin, rozbudowę sieci opiekuńczej (żłobki, przedszkola) oraz niesienie opłat (nawet do zera) studiów w lokalnych uczelniach (Community Colleges).

Przed Bidenem i Yellen wciąż trudne zadanie wywiązania się z ważnych, wciąż niezrealizowanych obietnic. Najistotniejsze z nich dotyczą podniesienia głodowej płacy minimalnej (do co najmniej 15 dolarów za godzinę) oraz zapowiedzi objęcia obywateli podstawowym ubezpieczeniem zdrowotnym bazującym na rozwiązaniach reformy z czasów Barracka Obamy oraz obniżenia koszty ponoszone na leczenie i leki przez obywateli. Na większą pomoc liczyli także studenci, którym w trakcie kampanii obiecywano umorzenie długu studenckiego, który w sumie obciąża ponad 160 mln. osób i wynosi ponad 1,5 biliona dolarów. Ostateczne administracja Bidena zdecydowała się na umorzenie długu w całości dla jedynie niewielu ponad 100 tys. osób, co wraz z ulgą dla kolejnego miliona zadłużonych składa się w sumie tylko na 2% (2,8 mld dolarów) sumy długu studenckiego. Wciąż nie wiemy także, jak duże będą musiały być ustępstwa, na które będzie musiał pójść prezydent, aby uzyskać popracie sprzyjających korporacjom i osobom zamożnym reprezentantom Republikanów i Demokratów.

Kto za to zapłaci?

Jak to wszystko sfinansować? Według opisywanej w jednym z poprzednich tekstów Stephanie Kelton, zwolenniczki tzw. Nowoczesnej Teorii Pieniądza (MMT, Modern Monetary Theory) inwestycje powinno finansować się z pieniędzy tworzonych na te potrzeby przez Bank Centralny. Yellen jak sama mówi, nie jest fanką MMT, co w tej sytuacji pozostawia tylko jedną opcję: podatki.

Aby pozyskać przynajmniej część środków na realizację tych ambitnych działań, reforma faktycznie zakłada zmiany w podatkach. Najważniejsze w niej są dwa elementy. Pierwszy to wprowadzenie minimalnej – i dzięki wsparciu G7 i OECD obowiązującej międzynarodowo – stawki podatkowej dla korporacji. Pierwszy krok ogłoszono na początku czerwca podczas szczytu G7 w Kornwalii, gdy liderzy grupy państw obiecali m.in. wprowadzenie obowiązującego na całym świecie minimalnego, 15 procentowego podatku od międzynarodowych korporacji. Wdrożenie tego rozwiązania pozwoliłoby de facto wyeliminować dzisiejszą plagę urzędów skarbowych na świecie, czyli ukrywanie dochodów za pomocą rejestracji działalności w tzw. rajach podatkowych. Drugi element dotyczy najbogatszych. Większe podatki zapłacą osoby, które zarabiają powyżej 1 mln dolarów, grupa ok. 0,3% z całej populacji USA, mniej więcej 500 tys. gospodarstw domowych. Dziś osoby z tej kategorii płacą średnio niższe podatki, niż osoby mniej zamożne. Reforma ma na celu nie tylko znalezienie nowych źródeł dochodu dla budżetu, ale także przywrócenia społecznego zaufania do podatków, a co za tym idzie, państwa. Te propozycje administracji nie spotkały się oczywiście z poparciem zamożnych mieszkańców, jednak rządzący USA demokraci mogą w tym wypadku być spokojni. Za podniesieniem podatków najbogatszym opowiada się bowiem prawie dwie trzecie Amerykanów.

Boomerzy na ratunek?

Plany są ambitne. A jak jest z szansami na ich realizację? Obecna sytuacja daje administracji prezydenckiej możliwość wprowadzania reform, jednak aby móc zmieniać prawo długofalowo potrzebna jest także zgoda Kongresu. Pierwszą fazę reform (American Rescue Plan) udało się przegłosować niewielką większością. Aktualna przewaga Demokratów nad Republikanami w Senacie jest minimalna, a kluczowy głos potrafi należeć do centrystów takich jak konserwatywny gospodarczo Joe Manchin. Ten senator z Virginii Zachodniej w ostatnich miesiącach funkcjonuje de facto jako człowiek-partia, od którego poparcia zależy przyszłość polityczna nie tylko konkretnych ustaw, ale być może nawet samej prezydentury.

Okoliczności sprawiły, że ogromne doświadczenie Yellen przydaje się jak nigdy. Aby proces wprowadzania nowego ładu gospodarczego był skuteczny, potrzebne są nie tylko dobre chęci, ale także profesjonalizm, zaufanie oraz szacunek spoza świata polityki. Janet Yellen jest osobą, która spełnia wszystkie powyższe wymogi. Nie bez znaczenia jest też to, że Yellen należy do generacji, która na szczytach władzy urzęduje z niewielkimi przerwami od kilku dekad. Ekonomistka jako równolatka Trumpa, o 4 lata młodsza od Bidena, o 5 od Berniego Sandersa i 6 lat od przewodniczącej Senatu Nancy Pelosi i 4 lata starsza od przewodniczącego Senatu Chucka Schumera należy do ostatnich wpływowych przedstawicieli tzw. pokolenia wyżu demograficznego (prześmiewczo nazywanego “Boomersami”) w amerykańskiej polityce . W ostatnich latach w media poświęciły sporo czasu na krytykę Boomersów, zarzucając pokoleniu hipokryzję. Urodzeni od połowy lat 40-ych do połowy lat 70-ych to osoby, które w trakcie swojego życia z jednej strony korzystały z licznych społecznych benefitów (tania bądź bezpłatna edukacja, stabilne i godne warunki pracy, tanie nieruchomości, dobre emerytury), a z drugiej pozwoliło na rozregulowanie gospodarki w stronę, która generuje ogromne nierówności i nie pozwala na równie dobry start młodym. Efektem takiej polityki jest znacznie większe niż w przyszłości rozwarstwienie majątkowe i dochodowe Amerykanów z różnych pokoleń. Wchodząc na rynek pracy młoda osoba, ma dziś znacznie mniejsze szanse na zdobycie dobrze płatnej pracy, zakup nieruchomości czy odłożenie na godną emerytury. Do tej krytyki dorzucić należy także argumenty ekologiczne: to właśnie mniej więcej od połowy XX w. krzywa ilustrująca emisję gazów cieplarnianych wystrzeliła w górę, a planeta jest coraz mniej bioróżnorodna. I choć nie jest jeszcze pewne, jak dokładnie będzie wyglądał nowy, pokoronawirusowy system gospodarczy, już widać, że powrót do status quo nie jest możliwy. Wśród ekonomistów rośnie konsensus, że potrzebne są głębokie zmiany, które sprawią, że rozwój gospodarczy oparty będzie o zmniejszanie (a nie pogłębianie) społecznych nierówności i redukowanie negatywnego wpływu cywilizacji na planetę.

Na ironię zakrawa fakt, że na śmietnik historii (przynajmniej na pewien czas) neoliberalizm gospodarczy może odesłać pokolenie Boomersów. Te samo, które w młodości z entuzjazmem wybrało ideologie wolnorynkową w pakiecie wraz z wolnościami i benefitami, którymi kusiła od lata 60. i 70. rewolucja kulturowa. Yellen, która w tej bonanzie nie brała udziału i w swojej profesji określana była jako reprezentantka “lewej” flanki ekonomicznego mainstreamu stoi dziś przed zadaniem naprawienia przynajmniej części szkód, które jej wpływowi koledzy i koleżanki po fachu wyrządzili przez ostatnie dekady. Biden, z Yelen i reszta “starszyzny” mają więc ostatnią szansę na to, aby w obliczu pandemii i spowodowanego nią załamania gospodarczego i społecznego (w szczytowym momencie bezrobocie osiągnęło prawie 15%!) przywrócić amerykańską i światową gospodarkę na zdrowszy kurs.

 

Filip Konopczyński – Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Realizował projekty badawcze i edukacyjne m.in. dla Institute For New Economic Thinking, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowego Banku Polskiego, Uniwersytetu Warszawskiego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował w Gazecie Wyborczej, Przekroju, Oko.press, Newsweeku, Magazynie Kontakt, Kulturze Liberalnej, Res Publice Nowej.

 

 

KOMENTUJ: