Imigranci – czyli siła napędowa gospodarki

Imigranci – czyli siła napędowa gospodarki

Tłumacze, dziennikarze, programiści i inżynierowie. Właściciele restauracji i salonów piękności – to nowe twarze imigrantów w Polsce. Migranci ze Wschodu to coraz częściej osoby z wyższym wykształceniem, które nie ograniczają się do zbierania owoców i warzyw na polach, sprzątania czy podejmowania funkcji pomocy domowej. Z roku na rok coraz więcej migrantów ze Wschodu otwiera własne firmy w Polsce, tworzy nowe miejsca pracy (często dla swoich rodaków) i konkuruje z polskimi firmami.

Jednoznacznej liczby firm otwieranych przez migrantów nie udało nam się ustalić, ponieważ GUS nie dysponuje takimi danymi. Jedyne, co wiemy, to że w 2014 roku w Polsce było 680 firm otwartych przez Ukraińców. I ze do Punktu Informacji Zawodowej dla Cudzoziemców zgłasza się coraz więcej osób. Niedawno Andriij Deszczycia, ambasador Ukrainy w Polsce, mówił o ponad 16 tys. firm z ukraińskim kapitałem w Polsce.

Jednym z takich przykładów jest rodzinna restauracja PESTO. Sieć jest dobrze znana w Kijowie, gdzie firma ma ponad 20 lokali. Pierwsza restauracja w Warszawie została otwarta we wrześniu 2019 roku, niestety sześć miesięcy później rozpoczęła się pandemia. Oczywiście pół roku nie wystarczyło, by rozkręcić biznes. „Przyszliśmy na polski rynek z ukraińskim doświadczeniem. Są w tym plusy i minusy” – mówi Marianna Olivko, menedżerka placówki. – „Stworzyliśmy zupełnie nowy projekt na warszawskim rynku i nie będę kłamać, jeśli powiem że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju. Oferujemy wyśmienitą kuchnię, którą dopełnia w 100% profesjonalna opieka nad twoim dzieckiem. Jest u nas pysznie, przytulnie i kolorowo, a każdy klient jest w pierwszej kolejności naszym gościem. Chcemy, żeby poczuł się jak w domu”.

Na szczególną uwagę zasługuje historia migracji Marianny z PESTO. Dziewczyna rozpoczęła swoją drogę zawodową w Polsce, pracując na przysłowiowym zmywaku. W ciągu miesiąca nauczyła się polskiego i od zmywania naczyń awansowała na kierownicze stanowisko w tej samej restauracji. Później otrzymała propozycję współpracy z PESTO. W swojej codziennej pracy Marianna łączy dotychczasowe ukraińskie doświadczenie menedżerki z nowo nabytym doświadczeniem migracyjnym. Dlatego jej sposób prowadzenia biznesu ma teraz aspekt społeczny – restauracja stała się miejscem spotkań młodych matek-migrantek. Marianna organizuje dla nich spotkania tematyczne, w ten sposób tworząc przestrzeń wymiany doświadczeń, wzajemnego wsparcia, komunikacji i promocji ukraińskiego biznesu wśród swoich rodaków.

„Jesteśmy dumni, że możemy z podniesionym czołem reprezentować ukraińską firmę na biznesowej mapie Warszawy. Najpierw jednak trzeba było dostosować działalność do polskich realiów, bo nie dałoby się tego dokładnie skopiować. Nadal istnieje mentalna różnica między prowadzeniem działalności restauracyjnej w Ukrainie i w Polsce. Warto o tym pamiętać” – podkreśla Marianna. Na przykład, według niej, istnieje różnica w serwowaniu jedzenia i obsługi. „Nasza dbałość i troska o komfort gości restauracji jest szokiem dla odwiedzających. Nie są przyzwyczajeni do takiej opieki. Jeśli chodzi o potrawy: w Ukrainie jest tak, że mamy pierwsze, drugie danie i na końcu kompot z ciachem. A  tutaj zamawiają jedno główne danie, ale ma być duże. Dlatego na początku nasze porcje były mniejsze, ale dzięki konstruktywnej krytyce i wyjaśnieniu różnic w kulturze posiłku zdaliśmy sobie sprawę, że ludzie są gotowi zapłacić więcej, żeby dostać dużą porcję jednego dania”.

Obecnie w restauracji pracuje 13 osób, w zwykłym niepandemicznym czasie – 20. Są to Ukraińcy, Polacy i Białorusini, ale Marianna podkreśla, że ​​nie wiadomo dlaczego akurat pracownicy z Europy Wschodniej wyróżniają się wybitną pracowitością i odpowiedzialnością. „Inny jest też proces prowadzenia biznesu: w domu jest łatwiej i jaśniej. Jednak podstawowe zasady wszędzie są takie same – wszystkie sprawozdania podatkowe muszą być składane na czas. W Polsce otrzymaliśmy świadczenia i wsparcie finansowe podczas pandemii. Niestety czegoś takiego nie było w Ukrainie” – podsumowuje dziewczyna.

Wiele do powiedzenia o różnicach w prowadzeniu biznesu w Ukrainie i Polsce ma fryzjer i barber Dmytro Volkov. Swoją działalność otworzył 14 lat temu w Kijowie, a następnie przyjechał do Polski, żeby tu rozwijać biznes. „Nie miałem nikogo w Warszawie – żadnych przyjaciół ani znajomych. Granicę ukraińsko-polską przekroczyłem na motocyklu dwa dni przed zamknięciem granic spowodowanym pandemią. Dla firmy takiej jak moja koronawirus to kryzys nad kryzysami, ale potrafiłem wykorzystać lockdown jako możliwość” – mówi Dmytro. I kontynuuje „Dzięki koronawirusowi udało nam się znaleźć i wynająć lokal w niższej cenie, a potem przeprowadzić trwający trzy miesiące remont. Skończyliśmy i Barber shop  został otwarty! Mam podobny lokal w Kijowie, ale bardzo chciałem się rozwijać i wyjechać z Ukrainy, więc zaryzykowałem. W Ukrainie teraz niestety nie mamy stabilności ekonomicznej, a w Polsce rozumiem wszystkie zasady gry. Tu jest spokojnie i przewidywalnie – mam wszystko, czego potrzebuję do prowadzenia własnej sprawy” – opowiada.

Na początku nie było jednak tak kolorowo. Volkov szukał pracy w zawodzie, ale mimo wieloletniego doświadczenia nikt nie chciał zatrudnić profesjonalnego fryzjera i barbera bez znajomości języka. „I nikogo nie interesowało to, że mam 14 lat doświadczenia, pięć lat doświadczenia w prowadzeniu barber shopu i własnej szkoły fryzjerskiej. Język to podstawa, bez niego nie mogłem dostać pracy! Minęło kilka dni bezskutecznych pooszukiwań, aż w końcu dotarło do mnie:  jeśli w Ukrainie jestem znaną osobą w swojej dziedzinie i moje nazwisko jest dość popularne, to tutaj jestem zerem i wszystko muszę  zaczynać od samego początku. Takie są realia migracji” – wspomina Dmytro i dodaje: „Te problemy zainspirowały mnie do otwarcia własnego salonu fryzjerskiego. Nie chciałem wracać na Ukrainę[DG2] ”.

Aby odróżnić się od konkurencji, Dmytro koncepcyjnie stworzył Barber shop Mr.Morgan, w zupełnie innym stylu niż konkurencja – gra tu rock, a nie rap jak zwykle, klientów częstują rumem, a piracki i motocyklowy motyw tworzy luźny charakter, komfort i paradoksalnie domową przytulność. Jest też atrakcja dla kobiet, której próżno szukać w innych salonach – raz w tygodniu, w poniedziałki, Dmytro obcina i farbuje włosy kobiet.

Teraz, kiedy minęło pół roku, biznes Dmytra się rozkręcił. Mają dużo nowych klientów, a stali chętnie wracają. W planach Dmytro ma stworzenie dwóch dodatkowych miejsc pracy, poprawę znajomości języka polskiego i wreszcie otwarcie własnej szkoły fryzjerskiej.

„Na początku, kiedy przyjechałem do Warszawy, miałem złudną myśl, że z jakiegoś powodu mógłbym tu studiować fryzjerstwo, nauczyć się czegoś nowego. W rzeczywistości wyszło odwrotnie. Nie chcę nikogo zniechęcić, ale nasze wschodnie szkoły fryzjerskie są lepsze, a nasza wiedza i umiejętności są tutaj wysoko cenione. I teraz chcę się tą wiedzą podzielić – mówi Dmytro. Dodaje, że 2020 rok okazał się dla niego najlepszym w życiu. „Przede wszystkim, dzięki Bogu, wszyscy moi krewni i przyjaciele są zdrowi. Postanowiłem przyjechać do Polski, zacząć od zera w kraju, w którym nie miałem wsparcia – żadnych przyjaciół i znajomych, a do tego nie znałem języka. I udało mi się! Zaryzykowałem i jestem bardzo zadowolony ze swojej decyzji”.

Tych, którzy ryzykują, jest coraz więcej. Dzięki temu dziś inaczej wygląda twarz migranta ze Wschodu. O ile wcześniej byli to pracownicy sezonowi, których mało interesowała integracja z polskim społeczeństwem, a czasem nawet nauka języka, o tyle teraz są to wysoko wykwalifikowani, wykształceni ludzie, którzy nie mieszkają na wsi, w gospodarstwach rolnych, ale w dużych miastach. To ludzie, którzy pracują, płacą podatki, zakładają firmy i inwestują w polską gospodarkę. Jednocześnie często pozostają niezauważeni i niedoceniani przez tutejsze społeczeństwo.

Żeby to zmienić, zintegrować nowo przybyłych migrantów i pomóc im na dobre wsiąknąć w polską tkankę społeczną, potrzebna jest aktywność przybyszów oraz otwartość Polaków. Kto powinien zrobić pierwszy krok?

Tłumaczka przysięgła Julia Gogol jest przekonana, że ​​migranci powinni asygnować się w polskim środowisku. To oni muszą mówić o swoich umiejętnościach i nauczyć się konkurować z polskimi kolegami. Mówi o tym na podstawie własnych doświadczeń. Przyjechała do Polski w 2007 roku na stypendium wyszehradzkie. Przez wiele migracyjnych lat Julia pracowała w międzynarodowym biznesie, w korporacji i w Polsko-Ukraińskiej Izbie Gospodarczej. „Jednak z uwagi na rodzinę, dzieci, macierzyństwo konieczna była reorganizacja życia. Otworzyłam małą firmę, mam upoważnienie tłumacza przysięgłego z języka ukraińskiego. Okazało się, że w tej chwili jestem na bardzo wysokiej fali”.

Biorąc pod uwagę specyfikę pracy, Julia obserwuje, jak zmienił się migrant z Ukrainy. „Przede wszystkim zauważalna jest zmiana geograficzna. Wcześniej byli to ludzie z zachodniej Ukrainy, a teraz liderami wśród moich klientów są mieszkańcy Krzywego Rogu. Ukraińców rosyjskojęzycznych jest teraz znacznie więcej. Kiedy studiowałam, byłam jedyną Ukrainką w grupie, a dziś wygląda na to, że w Collegium Civitas, które ukończyłam, trudno będzie znaleźć Polaka…” – mówi Julia.

Dodaje, że na co dzień tłumaczy również dyplomy swoich rodaków – od wyższej matematyki po kombajnera. „Na ogół milczę o lekarzach  – to ciągły przepływ ludzi”. Jednak problem dzisiejszych migrantów, mówi Julia, polega na tym, że sami tworzą dla siebie getta, oferując usługi swoim rodakom wyłącznie w języku ukraińskim lub rosyjskim. „Wszyscy ci lekarze, hydraulicy i fryzjerzy muszą wyjść ze swoją propozycją do Polaka, aby Polak i Polka mogli się o nich dowiedzieć i poznać ich potencjał. A to oczywiście wymaga znajomości języka” – kwituje i opowiada anegdotę z życia: „Wyobraźcie sobie sytuację – Ukrainiec przyjeżdża na wieś do rolnika, do pracy sezonowej, a potem chce zostać dłużej. Zaczyna legalizować się i pokazywać swoje dokumenty. I w tym momencie okazuje się, że rolnik u siebie na polu przez cały ten czas miał inżyniera, którego umiejętności można było wykorzystać do zupełnie innych prac! Niestety, nadal widzę wśród migrantów tendencję do tworzenia gett. A dopóki to robią, będą ukrywać swój potencjał. Moim zdaniem pierwszy krok powinni zrobić migranci. Z moich obserwacji wynika: kiedy Polacy widzą ten potencjał, chętnie zaczynają go wykorzystywać. Pamiętajcie też o tym, że teraz w Polsce brakuje specjalistów”.

Czy Polska będzie w stanie wykorzystać potencjał imigrantów? To pytanie retoryczne. Jedno wiemy na pewno – pracowici i uparci w dążeniu do sukcesu migranci stają się nową siłą napędową polskiej gospodarki.

*Zdjecia: Alicja Szulc. Powstały w ramach projektu Punkt Informacji Zawodowej dla Cudzoziemców.




Oksana Denysyuk – dziennikarka, tłumaczka, aktywistka. Wpółtworząca Punkt Informacji Zawodowej dla Cudzoziemców. Prezeska Fundacji Ukraińskie Centrum Informacyjne, współpracowniczka Fundacji Inicjatyw Społeczno- Ekonomicznych FISE. Współpracuje z ukraińskimi mediami,BBC, 5 kanał, poland2day. Współpracowała z Międzynarodową Organizacją do spraw Migracji przy realizacji projektu „Jestem migrantem”, Ambasadą Ukrainy przy organizacji Dnia Niepodległości Ukrainy. Aktywistka działająca na rzecz migrantów w Polsce, organizatorka i inicjatorka licznych inicjatyw – międzynarodowych koncertów, wizyt studyjnych, targów, wernisaży, pierwszej ukraińskiej street-art galerii w Polsce. Pisze o życiu migrantów w Polsce.

KOMENTUJ: