Ekonomia społeczna a rozwój Polski

Ekonomia społeczna a rozwój Polski

Wolny rynek nas nie zbawi. A przynajmniej nie on sam. I z pewnością nie nas wszystkich. Choć niewątpliwie ma on swoje zalety i zasługi, to w skomplikowanym systemie gospodarczo-społecznym nie jest w stanie zaspokoić wszystkich naszych potrzeb. Dlaczego? Ponieważ kieruje się on określoną logiką, u podstaw której leży maksymalizacja zysku. Wszystkie inne funkcje, choć odrywają pewną rolę w rynkowej grze, są spychane na dalszy plan. O jakich funkcjach mówimy? O zaspokojeniu potrzeb materialnych pracowników, o zaspokojeniu ich potrzeby godności i przynależności, o zwiększaniu dobrobytu, o polepszaniu naszego życia po prostu. Z uwagi jednak na naczelną zasadę – zasadę maksymalizacji zysku właśnie, część z tych funkcji przez gospodarczych aktorów jest porzucana jako stojąca na drodze do pomnażania kapitału.

I tak – w kontekście rynku pracy – z perspektywy rynkowej (właścicieli kapitału) najlepszy jest pracownik możliwie dyspozycyjny, najlepiej wykształcony, gotowy pracować możliwie długo, o możliwie najlepiej dopasowanych do potrzeb konkretnego przedsiębiorstwa kwalifikacjach. Taki człowiek najczęściej znajduje się na tak zwanym rynku pracownika: w bardzo wygodnym miejscu, gdzie to on, dzięki swoim istotnym z rynkowego punktu widzenia cechom, może wybierać pośród pracodawców. To on może powiedzieć: mam trzech, pięciu, dziesięciu na wasze miejsce. Ale osób, które realnie znajdują się na rynku pracownika, wbrew obowiązującej narracji, jest niewiele. Dla większości z ludzi rynek na zawsze pozostanie rynkiem pracodawcy. Ale pozostają jeszcze osoby, które znajdują się poza rynkiem pracy.

Osoby długotrwale bezrobotne, czy nieaktywne zawodowo z wielu powodów: choroby, opieki nad osobami zależnymi, nakładających się na siebie wykluczeń. Właśnie tym ludziom wolny rynek nie jest w stanie wiele zaoferować. Z jego perspektywy są to osoby zbędne. Tymczasem ich dobrostan jest ważny nie tylko z najbanalniejszego powodu: lepiej, żeby możliwie dużej liczbie ludzi żyło się możliwie dobrze, ale też dlatego, że takie osoby mogą wnieść ważny wkład w społeczeństwo. Przyczynić się do lepszego życia swoich lokalnych społeczności, sąsiadów, nas wszystkich. Właśnie do nich jest kierowana oferta ekonomii społecznej.

Trochę liczb

Spróbujmy zgrubnie przedstawić grupy, którym nie sprzyja logika maksymalizacji rynku, które potrzebują innego rodzaju oferty.

Grupa, która zapewne jako pierwsza przychodzi nam do głowy, to osoby bezrobotne. Według GUS III kwartale 2019 roku bezrobotni stanowili jedynie 3,1% osób aktywnych zawodowo. W liczbach bezwzględnych to nieco ponad 530 tysięcy ludzi. Tutaj ważne zastrzeżenie: te nieco ponad 3% to tak zwane bezrobocie wg BAEL (Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności), które jest badane metodą ankietową i obejmuje również osoby pracujące na przykład w szarej strefie. Bezrobocie rejestrowane w urzędach pracy jest zawsze nieco wyższe. W listopadzie 2019 wynosiło ono 5,1%. W jednym i w drugim przypadku to poziomy rekordowo niskie jak na nasz kraj, w zasadzie nienotowane od trzech dekad. Czy w takim razie bezrobocie należy traktować jako problem społeczny?

Jakiś poziom bezrobocia jest dla gospodarki stanem naturalnym i zapewne nie da się go uniknąć. Większość z nas w pewnym momencie swojej kariery jakiś okres bez pracy zapewne zaliczy. Nie musi być to nasza wina i zazwyczaj nie jest. Aktorzy gospodarczy zwalniają pracowników podczas restrukturyzacji, optymalizacji procesów produkcji, zmiany profilu działalności lub po prostu znikania z rynku. Samo bezrobocie – o ile mamy jakąś formę zabezpieczenia, czy to w postaci zasiłku (a z tym w Polsce jest naprawdę fatalnie), czy w postaci pomocy bliskich, czy w postaci oszczędności – nie musi być doświadczeniem negatywnym. To czas, kiedy możemy po prostu trochę odpocząć, przemyśleć dalsze kroki w swojej karierze. Problem pojawia się kiedy jesteśmy pozbawieni owej poduszki bezpieczeństwa, lub jeżeli bezrobocie trwa zbyt długo. Wtedy wpadamy w tak zwane bezrobocie długotrwałe (czas poszukiwania pracy 13 miesięcy lub więcej), z którego bardzo trudno jest się wykaraskać. Według GUS osób długotrwale bezrobotnych w III kwartale ubiegłego roku było 73 tysiące. W całej liczbie ponad 17 milionów osób aktywnych zawodowo wydaje się to bardzo mało. Ale to tyle samo ile mieszkańców liczy na przykład Piła, albo Inowrocław. To całe średniej wielkości miasto ludzi, którzy przeżywają mały dramat związany nie tylko z obniżeniem się jakości życia w skutek utraty dochodów, ale tracący wiarę w siebie, co w pewnym momencie może doprowadzić do depresji. Ludzi oddalający się od rynku pracy i z każdym miesiącem tracący szanse na dobrej jakości pracę.

Do tej pory mówiliśmy o osobach bezrobotnych, czyli takich, które nie mają pracy, ale jej poszukują. Inną kategorią są tak zwane osoby nieaktywne, czy też zdezaktywizowane zawodowo. Są to osoby, które nie pracują i nie zamierzają podjąć pracy. Według głównego Urzędu Statystycznego w II kwartale 2019 roku takich osób w Polsce było… ponad 13,2 mln.

Większość z nich stanowili emeryci – 7,3 mln, oraz uczniowie i studenci – 2,2 mln. I o ile studiowanie, czy emerytura nie są problematyczne w kontekście rynku pracy, to już dezaktywizacja zawodowa z powodu zniechęcenia bezskutecznym poszukiwaniem pracy – 230 tys. osób, obowiązków rodzinnych – 1,8 mln (w ten sposób GUS kategoryzuje osoby opiekujące się dziećmi lub innymi osobami zależnymi), czy choroby i niepełnosprawności – 1,5 mln, stanowią poważne problemy które – jako społeczeństwo – powinniśmy rozwiązywać.

Każda z tych grup zdezaktywizowanych ma swoją specyfikę. Osoby zniechęcone poszukiwaniem pracy to ludzie, którzy z jakichś powodów nie są w stanie skutecznie zawalczyć „o swoje” na rynku pracy: albo czują się nie wartościowi, albo najbliższy zakład pracy jest na tyle daleko, że dojazd do takiej pracy jest nieopłacalny, albo na przykład cierpią na depresję. Te czynniki mogą się również krzyżować. Często osoby zniechęcone bezskutecznym poszukiwaniem pracy to ludzie o niskich kwalifikacjach, niskim wykształceniu, z niewielkich miasteczek, bądź wsi, a więc miejsc, w których nie ma dopasowanych do nich miejsc pracy.

Osoby opiekujące się osobami zależnymi (kobiety stanowią 86 proc. tej grupy) to ludzie nierzadko pozbawieni wsparcia instytucjonalnego w postaci żłobków (jeżeli mówimy o opiece nad dziećmi), czy też opieki wytchnieniowej (jeżeli mówimy o opiekunkach osób niepełnosprawnych).

Kolejną wyżej wskazaną grupą zdezaktywizowaną są niepełnosprawni. Choć dla części z tych ludzi praca zawodowa nie jest możliwa, tak bardzo wielu spośród nich może – z pewną pomocą – funkcjonować na rynku pracy. Spójrzmy znów na liczby. Według Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w 2017 roku w Polsce mieszkało 3,1 mln osób niepełnosprawnych w wieku powyżej 16 lat. Liczba niepełnosprawnych w wieku produkcyjnym natomiast to niemal 1,7 mln. Tutaj warto wprowadzić kategorię tak zwanego wskaźnika zatrudnienia. Oznacza ona odsetek osób w danej grupie wiekowej, które są mają pracę. Wskaźnik zatrudnienia w grupie wiekowej od 20 do 64 lat według Eurostatu wynosi w Polsce wynosi nieco ponad 72 procent i jest o punkt procentowy niższy niż europejska średnia. W Szwecji (tej rzekomo rozleniwionej przez zasiłki) wynosi ponad 82 proc. Tymczasem wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych w Polsce to jedynie nieco ponad 26 proc. Cała rzesza osób niepełnosprawnych to niewykorzystany zasób pracy, ale też marnujące się talenty, potencjały i życia pędzone w czterech ścianach.

Nie aktywizując skutecznie tylu milionów ludzi tracimy rocznie miliardy złotych. Oraz możliwy zysk nie tylko w postaci lepszego życia tych osób, ale lepszego funkcjonowania nas jako społeczeństwa.

Ekonomia społeczna

Według MRPiPS ekonomia społeczna to „sfera aktywności obywatelskiej, która poprzez działalność ekonomiczną i działalność pożytku publicznego służy: integracji zawodowej i społecznej osób zagrożonych marginalizacją społeczną, tworzeniu miejsc pracy, świadczeniu usług społecznych użyteczności publicznej (na rzecz interesu ogólnego) oraz rozwojowi lokalnemu”.

Jest to więc przestrzeń działań gospodarczych, w której zawodzi wspomniany na początku wolny rynek, którego naczelną zasadą jest powiększanie kapitału właścicieli kapitału, a więc po prosu maksymalizacja zysku.

Dlaczego tak wiele do tej pory było o osobach nieaktywnych zawodowo? Ponieważ ich reintegracja to jedna z najważniejszych, o ile nie najważniejsza, przestrzeń działania podmiotów ekonomii społecznej. Według raportu „Ekonomia społeczna w Polsce w nowej perspektywie finansowej 2020+” podmioty ekonomii społecznej zapewniały aż 65 proc. usług w sektorze integracji społecznej i zawodowej. Bardziej (niemal 99 proc.) przez ekonomię społeczną był zdominowany jedynie sektor sportowy. Podmioty społeczne są również silnie obecne w pomocy społecznej i opiece nad dziećmi (27,6 proc.) czy w edukacji (10,6 proc.).

Sektor ekonomii społecznej to ponad 90 tysięcy organizacji pozarządowych i półtora tysiąca aktywnych spółdzielni. W 2016 roku zatrudniał on nieco ponad 130 tysięcy osób na umowach o pracę i około 50 tys. na umowach cywilnoprawnych, co przekładało się na niecałe półtora procenta przeciętnego zatrudnienia w całej polskiej gospodarce. Co ważne odsetek pracujących w sektorze osób niepełnosprawnych był dwukrotnie większy niż w przedsięwzięciach nastawionych na zysk i w budżetówce.

Specyficzną częścią sektora ekonomii społecznej są tak zwane przedsiębiorstwa społeczne. W literaturze istnieje pewien spór co do tego, czym w zasadzie firma społeczne jest. Najczęściej mówi się o tym, że zaliczają się do nich spółdzielnie socjalne, NGOsy prowadzące działalność gospodarczą, czy spółki non profit. Według wyżej cytowanego raportu przedsiębiorstw społecznych w Polsce jest około półtora tysiąca. Wiele miała uporządkować ustawa o przedsiębiorstwie społecznym i wspieraniu podmiotów ekonomii społecznej, niestety proces prac nad ustawą o ekonomii społecznej się przedłuża.

Przyszłość. Ekonomia społeczna szansa na rozwój kraju?

Poza wyzwaniami związanymi z potrzebą aktywizacji zawodowej części bezrobotnych oddalonych od rynku pracy, czy osób zdezaktywizowanych z wyżej wymienionych grup dochodzi jeszcze jeden istotny czynnik społeczny, który wskazuje na potrzebę rozwoju podmiotów ekonomii społecznej. Chodzi oczywiście o demografię. Banałem jest stwierdzenie, że nasze społeczeństwo się starzeje. Nie chodzi tylko o to, że osoby młode coraz rzadziej decydują się na liczne potomstwo. Chodzi również o to, że seniorzy żyją coraz dłużej (co oczywiściej jest świetną wiadomością).

„Prognozy ludności na lata 2014-2050 wskazują na pogłębianie się procesu starzenia społeczeństwa. Populacja osób w wieku 65 lat i więcej wzrośnie o 5,4 miliona w porównaniu do 2013 r. i do końca 2050 będzie wynosiła ponad 11 mln. Tym samym osoby w wieku 65 lat i więcej będą stanowiły prawie 1/3 ogółu ludności Polski.” – czytamy w wyżej cytowanym raporcie. To oczywiście rodzi popyt na usługi opiekuńcze. Czyli te, z których efektywnym dostarczeniem nie radzi sobie wolny rynek. Część podaży zawodów opiekuńczych zapewne będzie mogło zagospodarować państwo, jednak wydaje się, że ekonomia społeczna ma tutaj do odegrania ważną wolę. Zwłaszcza, że może upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: z jednej strony aktywizując osoby oddalone od rynku pracy z drugiej zapewniając opiekę nad starzejącymi się członkami społeczeństwa.

Ekonomia społeczne mogłaby również „głębiej” wejść w sektory związane z recyklingiem, który wraz z nieuniknioną transformacją gospodarki w stronę bardziej zamkniętych obiegów produkcyjnych, będzie zyskiwał na znaczeniu. Podobnie jak branże związane z zieloną energią. Zapotrzebowanie na mądrze pomyślane wkomponowanie ekonomii społecznej w system gospodarczy z pewnością istnieje.

Niestety – jak to często ma miejsce w Polsce – mądre pomysły trafiają na mur złych przyzwyczajeń i instytucjonalnych barier. Odwołajmy się jeszcze raz do diagnoz postawionych w raporcie „Ekonomia społeczna w Polsce”. Zdaniem autorów dokumentu rynkiem zbytu dla przedsiębiorstw społecznych jest niewystarczająco rozwinięty z uwagi na nikłe zainteresowanie samorządów sektorem ekonomii społecznej. A to właśnie władze lokalne są naturalnym odbiorcą oferty ekonomii społecznej. Być może jakąś jaskółką przemian jest nowo powołany urząd pełnomocnika ekonomii społecznej i solidarnej. Pytanie tylko na ile instytucja będzie kwiatkiem do kożucha, a na ile bytem zdolnym przeforsować polityczne postulaty przyjazne środowiska ekonomii społecznej. Poczekamy, zobaczymy. A w międzyczasie zapłacimy miliardy złotych kosztów zaniechania reintegracji społecznej i aktywizacji zawodowej milionów osób.

KOMENTUJ: