Czy waluty lokalne mogą być lekiem na kryzys?

Czy waluty lokalne mogą być lekiem na kryzys?

Na świecie funkcjonuje dziś nawet 10 tysięcy walut lokalnych, używanych w obrębie miast czy gmin równolegle do oficjalnych pieniędzy państwowych. Lokalne systemy walutowe rozwiązują problemy społeczne, mogą wydźwignąć regiony z kryzysu, pomóc w walce z globalizacją. Skąd się wzięły i jaka czeka je przyszłość po pandemii koronawirusa?

Wörgl leży w Tyrolu, 20 kilometrów od niemieckiej granicy. Otoczone górami, od północy okalane rzeką Inn. Na początku XX wieku żyło tu zaledwie 4 tysiące mieszkańców – dziś jest ich około 13 tysięcy. Wörgl od ponad 100 lat jest istotnym węzłem kolejowym – przecina się tu linia łącząca Innsbruck z Monachium, z austriacką wewnętrzną magistralą kolejową prowadzącą do Salzburga. Pod koniec lat 20. ubiegłego wieku kolej zatrudniała tu 310 osób, lokalna cementownia – około 50, a w fabryka celulozy ­– około 400 pracowników. Gdy konsekwencje kryzysu finansowego z 1929 roku dotknęły Europę z pełną mocą, miasteczko pogrążyło się w kryzysie. Kolej zwolniła 120 osób, w cementowni utrzymały zatrudnienie zaledwie dwie, a w fabryce cztery – byli to wyłącznie strażnicy pilnujący nieużywanych maszyn. Wiosną 1932 roku w mieście było 350 bezrobotnych, a w okolicy ich liczba przekraczała 1500.   Burmistrz miasteczka Michael Unterguggenberger wiedział, z czym się mierzą mieszkańcy – ceny produktów spadały, a pieniądz spowalniał swój obieg, bo w obliczu kryzysu ludzie zaczęli oszczędzać i kupowali tylko to, co niezbędne. Część straciła pracę, a ci, którzy ją utrzymali lub mieli oszczędności, obawiali się tego, co przyniesie przyszłość. Przy braku wydatków gospodarka nie mogła się ożywić. Każdy zakup odłożony na później był utratą dochodu, a często także pracy sprzedawcy, który, nie mając pieniędzy do wydania, nie mógł kupować potrzebnych produktów. I tak zamykało się błędne koło. Burmistrz postanowił działać. Źródła informują, że o teoriach ekonomicznych Silvio Gesella przeczytał w gazecie. Ekonomista jako 25-latek wyjechał do Buenos Aires, gdzie przez kilka kolejnych lat obserwował zmagania argentyńskiego rządu z kryzysem gospodarczym. Widział, jak destruktywna jest tendencja do oszczędzania w czasach kryzysu, uniemożliwiająca rządowi prowadzenie skutecznej polityki fiskalnej. Epizod ten obudził w nim zainteresowanie naturą pieniądza. Przez kolejne dekady Gesell opublikował kilkanaście prac poświęconych ekonomii, w których zarysował koncepcję Freiwirtschaft, czyli wolnej gospodarki. Jednym z jej trzonów miał być właśnie wolny pieniądz – waluta, która pozwalała na pokonanie standardowych problemów, z jakimi mierzą się gospodarki wychodzące z kryzysu.

Wolny pieniądz.

I tak 31 lipca 1932 roku w Wörgl powstał lokalny pieniądz. „Wolny pieniądz”, czyli Freigeld, miał zagwarantowaną stabilną wartość i mógł być wymieniany na inne waluty. Jednak, co najważniejsze, w przeciwieństwie do oficjalnych pieniędzy miał w każdym miesiącu tracić jeden procent wartości, żeby nie opłaciło się go gromadzić. Plan był prosty – ludzie muszą wydawać, a nie oszczędzać, bo to napędza gospodarkę. Wyemitowano 32 tysiące lokalnych szylingów, z czego 12 tysięcy trafiło do obiegu. W praktyce krążyło jedynie 8 tysięcy – pomimo założeń i utraty wartości, pozostała część była oszczędzana lub kolekcjonowana. Fritz Shwartz w książce Das Experiment von Wörgl pisze, że Unterguggenberger sam chodził po miasteczku i wyjaśniał mieszkańcom, na czym polega nowy koncept pieniądza i jakie założenia za nim stoją. Pieniądze weszły do obiegu jako część płac pracowników gminy – pierwotnie 50%, później 75%, a przez ich wydatki rozeszły się po lokalnej gospodarce. W każdej chwili mogły być wymienione na walutę oficjalną za opłatą 2% prowizji. Krążący pieniądz pozwolił na zlecenie publicznych inwestycji, na które wcześniej nie było środków, jak również na zaangażowanie bezrobotnych pracowników. Dzięki temu poprawiono system kanalizacji, naprawiono i wyasfaltowano część dróg, rozwinięto miejskie oświetlenie, zmodernizowano gminny młyn. Wzrosła spłacalność długów podatkowych wobec miasta. Eksperyment z pieniądzem okazał się sukcesem, a w czerwcu 1933 roku burmistrz spotkał się z ponad setką przedstawicieli innych miast i wsi, które mierzyły się z zapaścią gospodarczą, i przedstawiał im efekty swojej działalności. Austriackie miasteczka, zachęcone historią z Wörgl, planowały zaimplementować podobne rozwiązania w swoich regionach. Kres nadszedł 1 września 1933 roku, kiedy Narodowy Bank Austrii, prawdopodobnie przestraszony wizją utraty monopolu na emisję waluty, zakończył eksperyment w Wörgl. Złożoną przez mieszkańców apelację w tej sprawie odrzucił Austriacki Sąd Najwyższy, a emitowanie lokalnych walut uzupełniających stało się w Austrii przestępstwem.

Od Wörgl do XXI wieku.

Eksperyment w Wörgl był jednym z pierwszych nowożytnych przypadków emisji waluty przez lokalne władze, która miała funkcjonować uzupełniająco do waluty państwowej. Wkrótce w ślad za Austrią poszła Szwajcaria – w 1934 roku szesnastu mieszkańców Zurychu stworzyło walutę uzupełniającą – WIR (niem. „my” lub „nasze”). Grupa mądrzejsza o doświadczenia burmistrza Unterguggenbergera zdecydowała się nie przyjmować podatków w walucie lokalnej. Szacuje się, że dziś na świecie funkcjonuje około 10 tysięcy walut komplementarnych. Współczesne waluty alternatywne można porównać do systemów lojalnościowych, które nie są ograniczone jedną siecią handlową, ale granicami miasta czy regionu. Emitowane są zwykle przez zrzeszenia aktywistów, czasami wspierane przez lokalne urzędy miejskie czy gminne. Zwykle przyjmują formę pieniądza, który może być w pełni wymienialny na walutę oficjalną (i często oparty na kursie 1:1), tak jak w przypadku lokalnego Funta Brystolskiego czy Brixtońskiego. Jednak nie tylko forma pieniądza zyskuje uznanie w kontekście walut alternatywnych. Coraz większą popularnością cieszą się tak zwane banki czasu – lokalne formy samopomocy, w których można oferować lub kupować usługi, a płaci się za nie godzinami własnej pracy w wybranej przez siebie formie. W Londynie funkcjonuje w ten sposób znany Echo – Economy of Hours. Kilkanaście lat temu banki czasu zaczęły pojawiać się również w największych miastach Polski. W Japonii z kolei działa „bilet opieki” (Fureai Kippu) czyli elektroniczny abonament opłacany z komputerowego konta oszczędności dla osób pomagających starszym lub niepełnosprawnym w jakimkolwiek aspekcie związanym z ich pielęgnacją, którego japoński narodowy system opieki zdrowotnej nie pokrywa. Jednostką rozliczeniową jest godzina usługowa, ale różne usługi mają różne stawki – jedna godzina zakupów jest równa jednemu Fureai Kippu, ale godzina pielęgnacji ciała to już dwie jednostki. Dziś waluty lokalne rzadko mają na celu walkę z kryzysem. Odgrywają inną rolę – są próbą odpowiedzi na wyzwania globalizacji. Podstawowym założeniem jest zatrzymanie wycieku pieniędzy za granicę. Kiedy mieszkańcy kupują w dużych sieciach, które w znacznej mierze są własnością międzynarodowych koncernów, w kraju pozostaje tylko ułamek wydanych pieniędzy, a w gospodarce lokalnej często nie zostaje nic. Dodatkowo, globalne korporacje często nie płacą podatków w państwach, w których działają, piorąc zarobione pieniądze w rajach podatkowych. Temu także może zapobiec lokalna waluta. Lokalny pieniądz akceptowany jest wyłącznie przez użytkowników i lokalne przedsiębiorstwa, które będą w stanie znów go wydać, płacąc za usługi czy produkty w swoim regionie. Następuje wówczas coś, co nazywa się lokalnym efektem mnożnikowym – pieniądze nie wyciekają za granicę, tylko krążą w społeczności, co przyśpiesza rozwój gospodarczy i społeczny regionu. Jak piszą analitycy New Economic Foundation, „im więcej razy pieniądz zmieni właściciela, tym lepiej dla lokalnej społeczności. W gruncie rzeczy pieniądze, które pozostają w lokalnym obiegu, działają tak samo, jak przyciągnięte do regionu nowe inwestycje”.

Konfrontacja z rzeczywistością.

Choć idee stojące za lokalnymi walutami są szczytne, a potencjalne ekonomiczne korzyści dobrze udokumentowane, niewiele walut lokalnych umie poradzić sobie z próbą czasu. Przez chwilę zajmują uwagę społeczności, tworzą lokalną modę, lecz szybko zostają zapomniane. Taki los spotkał polskie waluty lokalne, takie jak Piast, Zielony czy Dobry. Piast powstał w 2014 roku w Kielcach, jeden Piast był równowarty jednemu złotemu. Projekt zdobył rozgłos medialny, jego twórcy górnolotnie deklarowali, że tworzy „nowe możliwości dla biznesu, których nie oferuje żaden inny projekt biznesowy”, a przedsiębiorca zrzeszony w sieci lokali akceptujących Piasty „ma możliwość kreacji własnej waluty” i w ten sposób „może uniezależnić się od systemu bankowego”. Choć na stronie projektu wciąż można znaleźć dziesiątki ofert, za które zapłacić można Piastami, w praktyce Piastów niemal nikt już dziś nie przyjmuje. Strona nie była aktualizowana od kwietnia 2015 roku, a gdy pytam znajomych mieszkańców Kielc, czy kiedykolwiek mieli do czynienia z walutą, okazuje się, że nikt się nią nie posługiwał, część słyszała o projekcie parę lat temu, lecz od tego czasu słuch o nim zaginął.   Inaczej sytuacja ma się z Zielonym, powstałą w Starachowicach walutą, również równoważną wartością ze złotówką, która funkcjonuje wyłącznie cyfrowo. Zielony funkcjonuje w sposób zbliżony do platformy sprzedażowej, gdzie można złożyć zamówienie, a później w tej walucie uiścić część lub całość opłaty za produkty i usługi firm zrzeszonych w sieci. Jak deklarują twórcy projektu, w obiegu jest dziś 500 tysięcy Zielonych. Jakie będą losy waluty, zobaczymy na przestrzeni nadchodzących miesięcy – pandemia i lockdown odcisnęły wyraźne piętno na mikroprzedsiębiorcach, którzy stanowili znaczną część zrzeszonych w systemie. Dziś nawet najbardziej spektakularne waluty lokalne, takie jak Funt Brystolski, mierzą się z kryzysem. Przez lata była to największa waluta lokalna w Wielkiej Brytanii, jedyna, w której można było płacić lokalne podatki i rachunki za energię. W 2017 roku twórcy deklarowali, że wyemitowano już milion Funtów Brystolskich, z czego ponad 700 tysięcy jest w regularnym obiegu. Jednak w ciągu ostatnich miesięcy – częściowo w wyniku zatrzymania gospodarki związanego z pandemią koronawirusa, częściowo w związku z wysokimi kosztami operacyjnymi przedsięwzięcia – inicjatywa stanęła na krawędzi upadku.

Co nie znaczy, że teoria Silvio Gesella straciła na aktualności. Waluty lokalne wciąż mają potencjał wydźwignięcia regionów z kryzysu. Tam, gdzie istnieją niewykorzystane moce przerobowe w postaci pustych fabryk i bezrobotnych pracowników, wprowadzenie do obiegu pieniądza i zniechęcenie mieszkańców do oszczędzania może zdecydowanie przyspieszyć obieg gospodarczy, zrealizować potrzebne inwestycje publiczne i dać zatrudnienie potrzebującym mieszkańcom. Problem w tym, że zwolennikami „wolnego pieniądza” zwykle są pasjonaci i aktywiści, którzy bardzo rzadko mogą liczyć na aktywne wsparcie organów miejskich. Tylko te mogą zlecać takie inwestycje i zachęcać mieszkańców do korzystania z nich poprzez umożliwienie płacenia podatków w takiej walucie czy częściowe wypłacanie pensji pracownikom miejskim [D1] w lokalnym pieniądzu.


 

Hubert Walczyński – nauczyciel ekonomii w liceum, publicysta, redaktor Magazynu Kontakt. Interesuje się socjologią nauk społecznych.

KOMENTUJ: