Osoby wieszczące koniec ekonomii współdzielenia dały się oszukać takim firmom jak Uber czy Airbnb. Dzielenie się ma przed sobą wielką przyszłość. Potrzebuje tylko więcej nierynkowego zaufania.
„Koronawirus pokazał, jak niebezpieczna może być ekonomia współdzielenia” – grzmi tytuł tekstu Sary Manavis opublikowanego w lewicowym tygodniku „New Statesman”. Najważniejszym argumentem jest dla niej los zatrudnionych w tej branży pracowników, którzy nosząc dumne miano partnera, w istocie są po prostu tanią siłą roboczą. Maryann Keller w magazynie „Forbes” pisze wprost: „żegnaj ekonomio współdzielenia, witaj ekonomio izolacji” i wskazuje, że obecnie jakakolwiek forma dzielenia się zasobami zwiększa ryzyko infekcji. „New York Times” zwraca zaś uwagę zarówno na słabe wyniki takich firm jak Airbnb, Uber czy Lyft – globalnych potentatów na rynku współdzielenia, jak i ich gwałtownie kurczące się zapotrzebowanie na tego typu usługi. Rzeczywiście, Airbnb odłożyło swoje plany wejścia na giełdę i zwolniło 25% pracowników, czyli 1900 osób. Lyft raportuje, że w końcówce marca liczba przejazdów w ramach tej platformy zmalała o 80% w porównaniu do poprzednich okresów. Kwiecień też był bardzo słaby, więc straty mogą sięgać nawet 450–500 mln dolarów. Pracę straciło już 17% pracowników Lyfta (982 osoby), a pensja reszty zmalała o 10%. Uber z kolei pozbawił zatrudnienia 3700 osób i zamknął ponad 180 centrów obsługi swoich kierowców. Według „Bloomberga” to dopiero początek planowanych redukcji.
Wybiła północ dla Kopciuszka?
Czyżby więc na naszych oczach kończył się wielki biznes oparty na zasadach ekonomii współdzielenia? Ten sam „Forbes”, którego autorka w marcu 2020 r. grzebie ten model biznesowy, jeszcze rok wcześniej publikował dane o przewidywanym wzroście wartości całego rynku współdzielenia z 15 mld dolarów w 2014 roku do 335 mld w 2025. „Szybciej niż kiedykolwiek zmieniamy się w świat ekonomii współdzielenia – przekonywał na łamach magazynu Sarote Tabcum Jr., szef małej amerykańskiej firmy VFX Technologies zajmującej się wynajmem specjalistycznego sprzętu komputerowego. Jak więc to możliwe, że w ciągu kilku tygodni ten piękny sen ewidentnie zamienia się w koszmar? „Praktycznie w ciągu nocy nasza firma całkowicie się zmieniła. Zasypialiśmy jako ci, którzy są bardzo blisko osiągnięcia zysku – jako pierwsi w branży. Obudziliśmy się tylko po to, by zamrozić 99% naszych usług w mieście na całym świecie” – napisał na firmowym blogu Brad Bao, szef firmy Lime, znanej również w Polsce z krótkoterminowego wynajmu hulajnóg elektrycznych. To bolesne przebudzenie jest dosyć ciekawym doświadczeniem, jeśli spojrzeć na nie w szerszym kontekście. Warto zauważyć, że podobnie drastyczne ograniczenia dotknęły branży hotelowej, restauracyjnej czy turystycznej. Tymczasem trudno się doszukiwać tak katastroficznego spojrzenia na przyszłość tych obszarów naszej gospodarki. Owszem, wiele przedsiębiorstw zbankrutuje. Nasze wakacje jeszcze długo nie będą takie jak wcześniej. Nikt jednak nie mówi, że koronawirus obnażył zło, na którym zbudowane są usługi hotelowe.
Oszustwo od samego początku?
Aż 76% klientów zgadza się, że ekonomia współdzielenia jest korzystniejsza dla środowiska. 43% ankietowanych uważa, że posiadanie wydaje się ciężarem w dzisiejszych czasach. 81% sądzi, że dzielenie zasobów i dóbr jest tańsze niż ich posiadanie. 83% jest zdania, że dzięki współdzieleniu życie jest wygodniejsze i bardziej efektywne. Takimi wynikami swoich badań w 2015 roku przekonywała do ekonomii współdzielenia jedna z największych firm konsultingowych, PWC. W styczniu tego samego roku Uber otrzymał od banku Goldman Sachs 1,6 mld dolarów zastrzyku finansowego. Airbnb w czerwcu zebrało 1,5 mld dolarów od grupy funduszy inwestycyjnych z przeznaczeniem na dalszy rozwój. Przyszłość zapowiadała się wspaniale. Zresztą, już w 2013 roku komentator CNN Van Jones przekonywał, że ekonomia współdzielenia doprowadzi nas do bardziej zrównoważonej i bogatszej przyszłości. I sądząc po szybkości, z jaką rosły takie firmy jak Uber czy Airbnb, nie był w tym odosobniony. Świat uwierzył, że na ekonomii współdzielenia nie tylko można nieźle zarobić, ale być przy tym również bardziej odpowiedzialnym wobec planety i społeczności. Nic więc dziwnego, że Annie Leonard, szefowa amerykańskiego oddziału Greenpeace, zachęcała do dzielenia się jako doskonałego sposobu na zachowanie surowców i zapewnienie ludziom dostępu do zasobów, na które normalnie nie byłoby ich stać. To jej zdaniem miało duże znaczenie dla budowania zdrowych społeczności. Dziś dużo osób ma poczucie, że zamiast świetnego pomysłu na nowy model gospodarczy, ekonomia współdzielenia zostawia po sobie mnóstwo problemów, których rozwiązanie będzie finansowane z kieszeni podatników. Można się teraz sprzeczać, czy zmianę perspektywy wywołał kryzys, czy jest to raczej efekt wieloletniej debaty o pasożytowaniu Ubera na taniej sile roboczej czy katastrofalnym wpływie Airbnb na rynek mieszkaniowy w naszych miastach. Czuliśmy, że ktoś bogaci się naszym kosztem. I że tego typu współdzielenie już dawno odeszło od będącego jego źródłem pomysłu na bardziej efektywne wykorzystanie tego, co już mamy. Użytkownicy Airbnb czy Ubera w bardzo umiarkowanym stopniu oferowali do wynajęcia to, co i tak już posiadali. Dla wielu osób korzystanie z tych platform było dobrą przykrywką dla prowadzenia obmyślanej na dużą skalę działalności gospodarczej.
Raz zbudowanego zaufania nigdy nie oddamy
Wielkim zwycięstwem takich firm jak Uber i Airbnb było jednak udowodnienie, że możliwe jest dzielenie się zasobami z obcymi sobie ludźmi. Uber nie oferował usługi przejazdu tak samo jak Airbnb nie wynajmowało domów i mieszkań. Prawdziwym produktem tych firm były zaufanie i łatwość dostępu. Dzielenie wcale nie jest takie łatwe, jak się wydaje. „Dobry zwyczaj – nie pożyczaj” – prosta mądrość zawarta w tym przysłowiu uczy nas, że pożyczanie czegoś od kogoś lub komuś często źle się kończy. Brak jasnych, zewnętrznych regulacji i zasad, zwłaszcza na wypadek awarii czy uszkodzenia, może powodować bardzo dotkliwe perturbacje towarzyskie. Każdy z nas ma pewnie w pamięci tego typu doświadczenia. Starsi ode mnie, którzy doskonale pamiętają jeszcze czasy niedoboru PRL-u, z pewnością potwierdzą również, że utrzymanie dostępu do dobra rzadkiego, jak na przykład samochodu, wiązało się z koniecznością utrzymywania przymusowych relacji sąsiedzkich. Z kolei posiadanie własnego sprzętu – samochodu, telefonu, narzędzi, przynosiło ulgę i satysfakcję. W końcu nie trzeba było nikogo prosić o wypożyczenie. Nie trzeba było też bać się, co się stanie, gdy dany sprzęt się popsuje. Nie było się na niczyjej łasce. Dzięki Uberowi i jemu podobnym firmom te niedogodności przestały mieć znaczenie. Marce można było zaufać. Marka troszczyła się o jakość. Marka pomagała w rozwiązywaniu sporów i konfliktów. Dzięki łatwości dostępu i relatywnie niskim cenom pożyczanie przestało być już przykrym obowiązkiem – stało się sprytne. A przez to modne.
Nauczka na przyszłość
Uber, Airbnb, Lyft, Lime i inni pokazali, że dzielenie się może być proste i fajne. To duży postęp, dzięki któremu umożliwimy budowanie kolejnych modeli ekonomii współdzielenia. To krok, który musieliśmy zrobić, żeby wydobyć się z zarówno z etapu dzielenia się spowodowanego niedoborami, jak i romantycznego zrywu dzielenia się napędzanego empatią albo chęcią przeżycia przygody (czego przykładem była założona w 2014 roku platforma CouchSurfing ułatwiająca znalezienie wolnego miejsca do spania, co nierzadko było przyczyną niechcianych relacji towarzyskich). Okazało się, że dzielenie się może być dobrym sposobem na wykorzystanie zasobów i zarabiania na tym. Wiemy jednocześnie, że może generować nadużycia. Znamy sposoby ich ograniczania. Jesteśmy mądrzejsi.Ten model ekonomii może przydać się zwłaszcza w czasach kryzysu – zarówno tego ekonomicznego, jak i tego wywołanego czekającą nas nieuchronnie katastrofą klimatyczną. To będą czasy niedoboru, które współdzielenie może ewidentnie złagodzić. Istotne stanie się wówczas budowanie platform ułatwiających dostęp do dóbr i zapewniających bezproblemowe ich pożyczanie, nawet od obcych osób. Jeżeli udało się to Uberowi, to czemu miałoby się nie udać innym, bardziej społecznie nastawionym podmiotom? Przestrzeń dla siebie mogą tu znaleźć także państwa i samorządy. Tworzenie miejskich przestrzeni wymiany może ujawnić wszystkie zalety ekonomii współdzielenia, a jednocześnie stać się platformą do zarabiania dodatkowych pieniędzy na tym, czego naprawdę tymczasowo nie potrzebujmy. Wiem, że nad taką platformą już pracują władze Warszawy. Jest to więc jak najbardziej realne. To zaś oznacza, że ekonomia współdzielenia może mieć przed sobą dobrą przyszłość. Może tylko niekoniecznie jej prosperity musi być liczone wartością rynku, który stworzy.
Artur Celiński – politolog, konsultant, komentator życia publicznego, miejski aktywista, ekspert w dziedzinie polityki kulturalnej i znaczenia kultury dla rozwoju miast. Promotor innowacji w zarządzaniu politykami publicznymi i wprowadzaniu narzędzi dialogu obywatelskiego. Twórca i szef zespołu projektu DNA Miasta. Zastępca redaktorki naczelnej Magazynu Miasta. Pomysłodawca i koordynator badania „DNA Miasta: Miejskie Polityki Kulturalne”. Współpracuje z Radiem TOK FM – obecnie jako współtwórca podcastów “Magazynu Miasta”. Kurator międzynarodowego projektu “Rozmowy zamiejscowe” prowadzonego przez Goethe-Institut.