Czy bieda jest wynikiem lenistwa?

Czy bieda jest wynikiem lenistwa?

Najbliższe święta Bożego Narodzenia będą najdroższe od dwóch dekad, ale najbardziej odczują to najmniej zarabiający. Rosnąca inflacja i recesja spowodowana walką z pandemią koronowirusa zwiększyła lęk przed biedą. Najwyższa od 20 lat inflacja przypomniała wielu Polakom o trudnym okresie transformacji lat 90. ub. w., kiedy zwycięstwo “Solidarności” towarzyszyła jeszcze nadzieja na budowę lepszego jutra dla wszystkich. Po 30 latach rosnące nierówności dochodowe utrwalają podziały społeczne na beneficjentów systemu i jego ofiary. 

Pasadena w Kaliforni, lato 2017 roku. Coroczny bezpartyjny festiwal spraw publicznych Politicon jak zwykle zgromadził tysiące zainteresowanych polityką osób z całych Stanów Zjednoczonych. Właśnie trwa debata dotycząca opodatkowania najlepiej zarabiających. Na scenie Ben Shapiro, komentator polityczny, medialna gwiazda konserwatywnych mediów, zwolennik Trumpa, z niemal 4 milionami subskrybentów na kanale Youtube. Ujmujący, gładki na twarzy, strzelający argumentami niczym seriami z karabinu maszynowego, argumentuje przeciwko większej progresji podatkowej: “jeżeli zabierzesz pieniądze bogatym ludziom, którzy oszczędzają swoje pieniądze i oddasz je biednym po to, żeby kupili sobie hamburgery, to nie pomoże to gospodarce…”. Na te słowa prowadzący debatę nerwowo prostuje się na krześle, a sala buczy w dezaprobacie. Zdezorientowany Shapiro z zakłopotaniem pyta: “Ale o co chodzi?”

No właśnie, o co? Przecież nawet w Polsce wiemy, że ludzie są biedni dlatego, że są leniwi, niewykształceni i mało ambitni. I w przebłysku złotych myśli nad kolejnym łyczkiem latte w kawiarni po pracy sami nie możemy się nadziwić, jak twarde było kowadło, na którym w pocie czoła wykuwaliśmy nasz sukces. Nawet jeśli czujemy jeszcze ciepło rodzicielskiej dłoni, która pomagała nam udźwignąć młot, to i tak wiemy, że wszystko, co mamy, choćby mieszkanie po dziadkach na start, zawdzięczamy tylko sobie. Wsparcie bliskich, nasza szkoła, dodatkowe płatne zajęcia po szkole, czy majątek naszych rodziców nie miał tu oczywiście żadnego znaczenia. 

U Shapiry padają dwa dogmatyczne stereotypy, którymi klasa średnia oraz wąskie grono, do którego klasa ta aspiruje, jak świat długi i szeroki, uzasadniają nierówności: zaradność i zapobiegliwość zamożnych oraz beztroska i nieracjonalność biednych. I niezależnie od poglądów politycznych istnieje czytelny konsensus ponad politycznymi podziałami, w którym ubodzy winni są swojej biedy. 

Do dziesiątek fobii cywilizacyjnych kapitalizm wprowadził jeszcze jedną: aporofobię (gr. aporos – nie mający środków) – termin ukuty przez hiszpańską filozofkę Adelę Cortinę w latach 90 XX w., oznaczający strach przed biednymi. W 2017 r. aporofobia została słowem roku w Hiszpanii i niedługo potem znalazła się na liście haseł w słowniku języka hiszpańskiego. Cortina twierdzi, że to aporofobia stoi za europejskim lękiem przed uchodźcami. To nie określona etniczność i krąg kulturowy decydują o tym, że pozwalamy komuś osiedlić się w Europie, tylko stan portfela. ─ “Mur Trumpa stanął na granicy z Meksykiem, a nie Kanadą”. ─ cytuje filozofkę El Pais ─ “Jachty szejków bez problemu cumują na bogatym wybrzeżu Morza Śródziemnego, podczas gdy łodzie z biedotą toną, próbując do niego dotrzeć”. 

Aporofobia, nieodłączna towarzyszka nierówności majątkowych, ma też swoje naukowe rozpoznanie. W 2006 r. Lasana Harris i Susan Fisk z Uniwersytetu Princeton (tak, słynni “amerykańscy naukowcy”) przeprowadzili badania nad aktywnością obszarów mózgu, które  wykazały, że aktywność przyśrodkowej części kory przedczołowej znacząco wzrastała, kiedy badany stykał się z wizerunkiem drugiego człowieka. Z jednym frapującym zastrzeżeniem – o ile obserwowany człowiek nie wyglądał na biednego, gdyż wówczas aktywność kory przedczołowej dramatycznie spadała. Zaobserwowano korelację pomiędzy jej zredukowaną aktywnością a wizerunkiem osób wzbudzających w badanych odrazę; co wg badaczy mogło oznaczać, że ludzie na zdjęciach postrzegani byli jako pozbawieni “cech ludzkich”. 

Polska w dziejach aporofobii z pewnością zasłuży na swój osobny rozdział. W głośnym eseju sprzed paru lat opublikowanym w Dzienniku Gazecie Prawnej  “Bieda zasługuje na pogardę?” Karolina Lewestam barwnie opisała stosunek beneficjentów systemu wobec tych, którym się nie powiodło, czy – jak woli wielu – którzy sami zasłużyli na swój los. ─ ”Prawnicy, politycy, dziennikarze, intelektualiści i przedsiębiorcy mogą się różnić między sobą jak kangur z jeżem, mogą głosować na Petru czy na Razem, ale wciąż łączy ich (często nieuświadomiona) pogarda dla rezydujących w dołach społecznych jaskiniowców”.─  pisała Lewestam. Tekst wzbudził chwilową polemikę, ale w codziennej debacie, w mainstreamowych mediach, kwestia nierówności w Polsce jest praktycznie nieobecna. 

Kiedy się już pojawi, to przedstawienie osoby ubogiej nosi często znamiona manipulacji i wzmacniania uprzedzeń, co opisała prof. Małgorzata Lisowska-Magdziarz z UJ w pracy Ubóstwo jako problem estetyczny. Medialne reprezentacje polskiej underclass:  “Często definiuje się jego [osoby ubogiej – red.] usytuowanie społeczne, wprost opisując lub pokazując trudną sytuację życiową, z której próbuje się wydobyć. Jeżeli tego brakuje, pochodzenie uczestnika zdradza sposób, w jaki sam się prezentuje, jego kapitał kulturalny i ucieleśniony: słownictwo, fryzura, cera i uzębienie, gust odzieżowy, niezgrabność czy brak samokontroli” ─  pisze Lisowska-Magddziarz. ─  “Potem zestawia się to z reprezentantami mediów, zazwyczaj starannie wystylizowanymi, wytrenowanymi w publicznym występowaniu, reprezentującymi fizyczne piękno, kompetencję, bogactwo i atrakcyjność seksualną, co jeszcze bardziej podkreśla medialną tezę”. Wtóruje jej głos prof. Wielisławy Warzywody-Kruszyńskiej z Uniwersytetu Łódzkiego: ─ “Taki wizerunek ludzi biednych przyczynił się do tego, że w społeczeństwie rośnie wola wykorzenienia nie biedy, ale biednych. Obawa przed biedą przekształca się – duży w tym udział mają środki masowego przekazu – w strach przed biednymi niczym przed wszami”.

Politycy “z sercem po lewej stronie”, a także część reprezentantów czwartej władzy nie gryźli się w język, w stereotypowy sposób opisując osoby mniej zamożne przy okazji wdrażania 500+. Najbardziej oświecone umysły Rzeczypospolitej jęły rzucać się dowodzić, jak bardzo te pieniądze zepsują rodziny z dziećmi i ile hektolitrów wódy spłynie plażami Bałtyku. Nawet jeśli wśród komentujących był dziennikarz opiniotwórczej redakcji, który nie tak dawno wcześniej chwalił się, że kupił na wakacjach produkty niezbędne w podróży, a po ich użyciu, bez żenady zwrócił do sklepu, otrzymując zwrot pieniędzy. Kiedy zarabiasz grubo powyżej średniej krajowej jesteś zaradny. Przy minimalnej stajesz się cwaniakiem i kombinatorem wyciągającym łapy po cudze.

Ten brak zahamowań w ocenie mniej zarabiających komentowała na łamach “Kontaktu” zmarła kilka lat temu badaczka problemu biedy i stereotypów biedy, profesorka Elżbieta Tarkowska : “I tak Polacy, którym się powiodło, zaczęli napawać się swoim sukcesem, tym bardziej godnym podziwu, że odniesionym w niezwykle trudnych warunkach. Za takim sposobem myślenia poszło przekonanie, że ci, którzy nie dali sobie rady, są gorsi. To jest kwintesencja kultury indywidualizmu i kultu sukcesu”.

25 % Polaków uważa, że bieda jest wynikiem lenistwa. To najwyższy wynik spośród wszystkich krajów uwzględnionych w badaniach z 2018 r., prowadzonych przez OECD” na temat nierówności ekonomicznych. Nic dziwnego, że ubóstwo polskie to ciągły, toksyczny stres powodowany “wiązaniem końca z końcem” przy akompaniamencie młota, którym wyższa klasa wykuwa swój sukces wbijając w głowy tych na dole, że sami zasłużyli na swój los. W konsekwencji poczucie niemocy i bycia nikim spoziera z badań i wywiadów polskich socjolożek i socjologów zajmujących się ubóstwem i wykluczeniem z powodu niskich dochodów. 


Szczególnie przygnębiająca jest lektura tego, jak psychiczna udręka wynikająca z przynależności do unterklasy odbija się na dzieciach. Nie znalazłem badań, w których kwestia dyskryminacji, wyśmiewania, poniżania z powodu niskiego dochodu rodziców, nie wybijała się jako jeden z głównych powodów szkolnego dręczenia. Polska szkoła jest wobec tego zjawiska całkowicie bezradna, bądź nie zauważa problemu. Co więcej, przez nieudolne interwencje nauczycieli, czasem w dobrej wierze, pogłębia problem. Kto nie wie, czym jest bieda dla dzieci w wieku szkolnym, niech poczyta choćby Czytanki o edukacji cz. Dyskryminacja wydaną przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Dzieciom z biedniejszych rodzin wmawia się, że sukcesem dla nich będzie zaledwie przetrwanie podstawówki, nawet przy braku osiągnięć w nauce. “Tymczasem fakt nieosiągania rozlicznych sukcesów podczas nauki szkolnej jest poważnym obciążeniem dla osobowości człowieka, prowadzi bowiem do niskiego poczucia własnej wartości i do przekonania, że bieda jest naturalną konsekwencją bycia nikim” – czytamy w raporcie ZNP.  “Uczniowie deklarujący, że sytuacja finansowa ich rodziny jest gorsza od przeciętnej w klasie, wyraźnie częściej doświadczają różnych form agresji, znacznie częściej też są ofiarami dręczenia szkolnego”. – pisze z kolei Joanna Węgrzynowska w tegorocznym opracowaniu dla Ośrodka Rozwoju Edukacji, dotyczącym profilaktyki antyprzemocowej w szkołach. 

Z powodu rosnących cen maleje także siła nabywcza sztandarowego projektu rządu – “500 plus”. Efekt świadczenia polegający na niwelowaniu różnic dochodowych przestaje działać. Nierówności w Polsce rosną i są silnie odczuwane – ponad 80 % Polaków uważa, że są one zbyt duże – bezdenna przepaść dzieli najlepiej zarabiających od najbiedniejszych. Dodajmy, że jest to spowodowane głównie lecącymi w kosmos dochodami najbogatszych, a nie pogorszeniem się sytuacji biednych bo, jak gdzieś sarkastycznie ktoś zauważył, “będąc na dnie, nie możesz już zejść poniżej zera”.

20 % Polaków z najmniejszymi dochodami nie jest w stanie pokryć swoich wydatków z pensji, pomimo, że są one ponad dwukrotnie niższe aniżeli 20% najlepiej zarabiających.

Według tegorocznego raportu Credit Suisse na temat akumulacji bogactwa w Polsce 10 % populacji posiada niemal 60% całego majątku Polaków, a 10 procentowa grupa najlepiej zarabiających osób uzyskuje około 41 procent dochodów wszystkich podatników. Wydaje się, że to jest już reguła, która zadomowiła się u nas na stałe: w latach 1989-2015 1 procent Polaków zgarnął dwukrotnie więcej dochodu narodowego niż 50 % najbiedniejszych. 

Jednocześnie beneficjenci obecnego systemu nie zauważają, jak nierówności podcinają gałąź, na którą się wdrapali (bądź ich posadzono): nierówności dochodowe stają się jednym z głównych czynników rozsadzających demokrację, czego dowodzi zeszłoroczny raport społeczny Narodów Zjednoczonych. Pozbawienie nadziei na awans nie potrzebują systemu, który chroni tylko wybranych. Kiedy nie masz już nic, pozostaje ci jedno retoryczne pytanie: jak wierzyć w instytucje, które mnie nie chronią? 

Dla ochłody czytam, co pisze bloger Jason Hunt, dawniejszy Kominek, który nie może się “nadziwić temu typowo polskiemu bólowi dupy”. Nie może pojąć “pogardy dla osób bardziej majętnych” (sic) i kończy diagnozą, że “Ubogi intelektualnie człowiek widzi problemy i czyni podziały wszędzie tam, gdzie szczęśliwi ludzie pragną wieść bezproblemowe życie”.

Brzmi jak brawurowy manifest rzecznika prasowego partii “Jebać biedę”. Dosłownie.

Tymczasem kolejne pokolenia przegranych czują, że kazano im dołączyć do rozgrywki w Monopoly, w której najwięksi gracze zajęli już wszystkie pola. I nawet po miliardzie rzutów kostką rezultat może być tylko jeden: rozczarowanie i frustracja. Ból dupy więc, czy nie, kiedy po raz setny wygrani pouczają cię, że zasady są takie same dla wszystkich, a ty za słabo rzucałeś, być może jedyne co ci pozostało, to walnięcie pięścią w stół.

Jakub Jaskółowski –  koordynator projektów edukacyjnych, publicysta, grafik i twórca gier. 

KOMENTUJ: