Bzduropraca, czyli praca (anty)społeczna

Bzduropraca, czyli praca (anty)społeczna

Czy w życiu zawodowym towarzyszy Ci poczucie absurdu? Czy miewasz nawracające myśli o tym, że niektóre stanowiska i posady są zagadką nawet dla osób, które je zajmują? Nie rozumiesz, czemu sprawy, które da się załatwić od ręki, w magiczny sposób ciągną się kilka tygodni lub miesięcy? A może twoja własna kariera przypomina niekończącą się procesję męczących, powtarzalnych formalności, które do niczego nie prowadzą? Jeśli na którekolwiek z powyższych pytań odpowiedziałeś twierdząco, jest szansa, że intuicyjnie czujesz, o czym będzie ten artykuł.

Termin bullshit jobs pochodzi z wydanej w 2018 roku książki Davida Graebera, amerykańskiego antropologa gospodarczego i wykładowcy z London School of Economics pt. “Bullshit Jobs. A Theory”.
Tytuł można przetłumaczyć jako „pracę bez sensu” (tak zrobili m.in. redaktorzy „Krytyki Politycznej”, która wydała tę pozycję po polsku, link: https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/praca-bez-sensu-teoria-graeber-779), dosadnie jako „pracę gównianą”, bądź też mniej dosłownie, a bardziej precyzyjnie jako „pracę bzdurną”. Bzduropraca niekoniecznie jest nisko płatna, niebezpieczna dla zdrowia czy niestabilna. Tym, co ją wyróżnia, jest specyficzny emocjonalny stosunek pracownika do swojej profesji czy też zajmowanego stanowiska.

Opis zjawiska

Bzduropraca czy szerzej – bzduryfikacja pracy – opisuje nie tyle zjawisko z tradycyjnie rozumianego rynku pracy, ile poczucie bezsensu i beznadziei, z którym zmagają się współcześni pracownicy. Towarzyszy ono pracownikom na całym świecie: zarówno tym z budżetówki, jak i sektora prywatnego. Jednocześnie trudno o nim rozmawiać, szczególnie z osobami, z którymi stykamy się na co dzień w pracy. Niektórzy mogą takie próby zinterpretować jako prowokację, opacznie rozumianą szczerość, lenistwo, złośliwość czy wyraz złej organizacji czasu. Bardziej opłacalną taktyką jest zachowanie tych wątpliwości dla siebie, przynajmniej dopóki ktoś inny nie zwróci na daną sprawę uwagi.

Jak odróżnić pracę bzdurną od tej sensownej? Najlepiej zapytać o to, oczywiście anonimowo, samych zainteresowanych. Graeber powołuje się na wyniki prowadzonych metodą kwestionariuszową badań (m.in. amerykańskiego Yougov.com), z których wynika, że w USA aż dwóch na pięciu pracowników określa swoją pracę jako bezsensowną lub niemającą dla nikogo znaczenia. Ogólnodostępne wyniki sondaży opinii sugerują, że problem jest ważny także w Polsce. Według badań CBOS-u, mimo dobrej koniunktury gospodarczej, wzrostu płac czy malejącego bezrobocia w ostatniej dekadzie Polki i Polacy deklarują spadające poziomy zadowolenia z kariery zawodowej. Tylko w latach 2013–2018 liczba osób deklarujących satysfakcję z pracy zmalała o prawie 10 punktów procentowych. A to tylko wierzchołek góry lodowej: wypalenie zawodowe, mobbing, stres, depresja – to wszystko symptomy, na które według Graebera wpływają nieustannie powracając e poczucie, że to, co robimy przez kilkadziesiąt godzin tygodniowo, jest w istocie zbędne.

W świetle modeli ekonomicznych głównego nurtu problem nie powinien w ogóle istnieć. W teorii rynek reguluje się sam w oparciu o indywidualne strategie jednostek maksymalizujących zyski i unikających strat. Jeśli, jak twierdzi Graeber, współczesne firmy i instytucje są zorganizowane w sposób marnujący czas i zasoby, to powinny zostać wyparte przez bardziej gospodarną konkurencję. A nawet jeśli tak by się nie stało, to sami pracownicy tym bardziej powinni być zadowoleni. W końcu, jeśli co miesiąc dostajemy na konto przelew, a obowiązki nie są przytłaczające, to czy na pewno mamy powody do narzekania? Sęk w tym, że współcześnie widmo zawodowej frustracji straszy także w krajach, w których zarobki i warunki są na stosunkowo wysokim poziomie.

Bzduropraca pod lupą

W życiu codziennym bzduropraca występuje w dwóch rodzajach. Po pierwsze chodzi o zawody i posady, które w opinii zarówno osób je zajmujących, jak i z systemowego punktu widzenia mogłyby zniknąć bez szkody dla kogokolwiek. Graeber wskazuje np. prawników w bankach, którzy mają czuwać nad przestrzeganiem prawa przez ich szefostwo w sytuacji, kiedy lobbyści tych samych banków dążą do umożliwienia naginania i łamania regulacji w celu osiągnięcia jak największego zysku. Bezsensowne według autora są także zawody, które istnieją tylko dlatego, że to samo robi konkurencja (np. pozycjonowanie treści w internecie, marketing bezpośredni).

Po drugie, kategoria odnosi się do zjawiska, w którym prace najzupełniej zwyczajne, tj. zrozumiałe i potrzebne, w wyniku procesów administracyjnych stopniowo zmieniają się w biurokratyczny koszmar. Może to polegać na wykonywaniu zadań, które i tak dla organizacji nie mają znaczenia, jak np. bycie audytorem, którego raporty nie muszą być wdrażane, czy redaktorem firmowego magazynu, którego nikt nie czyta. Do tego należy dodać produkowane taśmowo przez organy legislacyjne i urzędy regulacje, których objętość niemal bezpośrednio przekłada się na nowe etaty lub dodatkowe roboczogodziny.

W efekcie, argumentuje Graeber, istnieją całe zawody, które na poziomie systemowym nie realizują funkcji, do której zostały powołane. Nikomu nie służą, nie tworzą nowych produktów i usług, nie adresują problemów, które miały rozwiązać. Pracownicy, którzy znajdują się w takiej sytuacji, mogą odczuwać niepokój i w podświadomy sposób chcą uzasadnić swoją przydatność, co z kolei często wiąże się z generowaniem dodatkowych obowiązków (np. sprawozdawczych) dla innych.

Jako przykład bzduryfikacji jako procesu zmieniającego całą branżę Graeber przywołuje doskonale mu znane podwórko akademickie. I tak, nie najlepszej od dekad sytuacji zawodowej amerykańskich naukowców towarzyszy dynamiczny wzrost liczby pracowników administracji i marketingu. W ostatnich trzech dekadach, przy w miarę stałej proporcji studentów i wykładowców, liczba pracowników akademickiej biurokracji wzrosła o kilkaset procent. Powód? Oficjalnie chodzi o sprostanie wymogom rynku. Jednak według Graebera mamy w tym przypadku do czynienia właśnie z klasycznym zjawiskiem bzduryfikacji. Etos i specyfikę akademicką zastąpiono kulturą znaną z dużych prywatnych firm. Korporacyjny menedżeryzm, podobnie jak znany z historii feudalizm, wysoko ceni rytuały, procedury i skomplikowane formuły działania. O miejscu jednostki w hierarchii świadczą przede wszystkim zewnętrznie lokowane symbole władzy, takie jak: nazwa stanowiska, liczba podporządkowanych osób, prawo do organizowania spotkań zespołu, prawo do pełnienia funkcji reprezentacyjnych, prawo do korzystania z miejsca parkingowego itp.

Graeber definicję bzduropracy uzupełnia w przewrotny sposób. Paradoksalną, ale fundamentalną cechą systemu, w którym występuje, jest to, że najmniej zarabiają osoby wykonujące zawody intuicyjnie uznawane za ważne i godne szacunku. Zawody opiekuńcze: pracownicy socjalni, pedagodzy, terapeuci, pielęgniarki czy opiekunowie osób starszych należą do najgorzej płatnych w większości krajów rozwiniętych. Dla autora to nie przypadek: im bardziej dana profesja jest potrzebna lub polega na pomaganiu innym, tym mniej się w niej zarabia. Innymi słowy, robienie tego, co uważa się za użyteczne, to przywilej, za który trzeba słono płacić. Tę myśl autor rozwinął już wcześniej, m.in. w opublikowanym w 2014 r. eseju poświęconemu kwestii solidarności we współczesnym rynku pracy w “Guardianie”. Zdaniem Graebera przyczyną kiepskich warunków pracy w zawodach powszechnie uznawanych za godne szacunku to efekt zmian cywilizacyjnych, a konkretnie sukcesu kultury, którą Richard Sennet nazywa “kulturą nowego kapitalizmu”.

Skąd to się wzięło?

Oryginalność Graebera polega na tym, że zwraca on uwagę na aspekty w mediach i nauce pomijane, ignorowane czy bagatelizowane. Według niego problem jest poważny – ponad połowa stanowisk i aktywności we współczesnej, zglobalizowanej gospodarce spełnia jego definicję bezsensowności. Skąd tak duża skala zbędnych posad? Nie chodzi wcale o kwestie złego zarządzania, lenistwo, roszczeniowość czy inne zdroworozsądkowe wytłumaczenia. To, że tak wiele dzisiejszych zawodów spełnia definicję pracy bzdurnej, można uznać za efekt postępu gospodarczo-politycznego, który dokonał się w ostatnim stuleciu. W pewnym sensie jako ludzkość padliśmy ofiarą własnego sukcesu.

Redakcja „Financial Times”, w imieniu której na tezy Graebera zareagowała Pilita Clarke w polemicznym tekście Why do pointless jobs exist (https://www.ft.com/content/e6fa6cfc-52d2-11e8-b24e-cad6aa67e23eO, argumentuje, że problem wynika ze skomplikowania współczesnej gospodarki. Współczesne łańcuchy produkcji są zbyt rozdrobnione, aby indywidualny pracownik mógł widzieć ich sens. Z kolei autorka recenzji książki w New York Timesie (https://www.nytimes.com/2018/06/26/books/review/david-graeber-bullshit-jobs.html) zwróciła uwagę, że innym czynnikiem wpływającym na utatę poczucia sensu na rynku pracy jest postęp technologiczny, a konkretnie automatyzacja procesów przemysłowych.

John Meynard Keynes, jeden z najważniejszych ekonomistów ubiegłego stulecia, w latach 30. XX wieku prognozował , że w ciągu kolejnych stu lat ludzkość będzie mogła pozwolić sobie na pracowanie poniżej 20 godzin tygodniowo. Szacując zsumowany wzrost gospodarczy świata, wskazywał trafnie, jak się później okazało, że zaawansowana technologicznie postawi nas przed problemem nadmiaru czasu wolnego . Jak wiemy (m.in. ze statystyk OECD), świat nie poszedł tą drogą. Nie ma społeczeństw, w których standardem byłaby pełnoetatowa praca w wymiarze 15 czy 20 godzin. Teoretycznie nie wynika to z konieczności: mówiąc ekonomicznym żargonem, „nożyce produktywności i wynagrodzeń się rozjechały”, co w uproszczeniu oznacza, że o ile pracujemy coraz efektywniej, o tyle nie idą za tym wzrosty stawek godzinowych (które pozwalałaby nam otrzymywać takie same zarobki za mniej godzin w spędzonych w pracy).

Postulaty ograniczenia tygodnia roboczego, zgłaszane zarówno przez miliarderów jak twórca Microsoftu Bill Gates czy założyciel Alibaby Jack Ma, jak i przez progresywnych polityków, rzadko spotykają się ze zrozumieniem.
Nawet perspektywa robotyzacji, automatyzacji i rozwoju sztucznej inteligencji nie sprawia, że bylibyśmy gotowi rozważyć skrócenie wymiaru czasu pracy.

Ponieważ jako społeczeństwa nie chcemy pozwolić sobie na wydłużenie czasu wolnego, nadmiar czasu spędzanego w pracy wypełniamy działaniami pozornymi. W efekcie, według Graebera, współcześnie żyjemy nie tyle w systemie kapitalistycznym, ile w opartym na hierarchii feudalizmie menedżerskim. Sposób, w jaki zorganizowane są korporacje, urzędy i wiele innych instytucji, mimo oficjalnych deklaracji, ponad skuteczność i efektywność wyżej ceni sobie skomplikowane rytuały, niekończące się obiegi dokumentów czy czasochłonne personalne intrygi. Nie da się tego uzasadnić pragmatyką, bo wcale nie chodzi o model organizacyjny, ale o kulturę i styl życia, które opierają się na zbiorze określonych zasad zachowania, myślenia i działania. To właśnie nasze przywiązanie do pozorów profesjonalizmu, jak przekonuje autor, odpowiada bezpośrednio za inflację bezsensu we współczesnym świecie pracy.

Odtrutką na poczucie bezsensu na rynku pracy jest kariera w sektorze, którego wpływ na otoczenie uznajemy za pozytywny. Zawody pomocowe, zaangażowanie w projekty, z których celami się zgadzamy, praca w środowisku lokalnym, odpowiadanie na potrzeby społeczne – osoby wykonujące takie profesje powinny być bardziej odporne na wirus bzduropracy. Dokonując wyborów edukacyjnych i zawodowych, warto uwzględniać nie tylko istniejące warunki, lecz także pamiętać o własnym dobrostanie psychicznym i „sensotwórczych” zaletach niektórych ofert i ścieżek. Szanse na powiązanie kariery i poczucia sensu daje szeroko rozumiany sektor pozarządowy, organizacje pożytku publicznego, sektor usług opiekuńczych i leczniczych czy przedsiębiorczość społeczna.

Jednak problemu nie da się rozwiązać tylko za pomocą indywidualnych wyborów. W czasach, kiedy stanowiska dające poczucie spełnienia często nie gwarantują godnych warunków materialnych, kierowanie się satysfakcją w poszukiwaniu pracy może uchodzić za zastrzeżony dla niewielu luksus. Aby bzduropraca zniknęła, potrzebne są zmiany systemowe, wręcz rewolucyjne: dalsze innowacje w zakresie robotyzacji i automatyzacji, reformy krajowego prawa pracy, podatków i ubezpieczeń społecznych, nowe traktaty międzynarodowe czy w końcu głębokie przemyślenie roli, jaką dla naszej tożsamości odgrywa kariera zawodowa.

Tymczasem warto pamiętać, że z takimi rozterkami nie musimy zostawać sami I nawet wykonując czynności, których znaczenia nikt tak naprawdę nie rozumie, możemy nawiązać wartościowe relacje. Zawsze jest szansa, że nasi szefowie, współpracownicy, kontrahenci czy podwładni też zmagają się z podobnymi myślami.

 

Filip Konopczyński – Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Realizował projekty badawcze i edukacyjne m.in. dla Institute For New Economic Thinking, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowego Banku Polskiego, Uniwersytetu Warszawskiego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował w Gazecie Wyborczej, Przekroju, Oko.press, Newsweeku, Magazynie Kontakt, Kulturze Liberalnej, Res Publice Nowej.

 



Bullshit Jobs The Rise of Pointless Work, and What We Can Do About It, David Graeber, Peguin 2019,

Praca bez sensu. Teoria; David Graeber, wyd. Krytyki Politycznej 2019

KOMENTUJ: