Bzduropraca 2020

Bzduropraca 2020

Bzduropraca to termin, który stworzył David Graeber i upublicznił go w książce Bulshit Jobs (polskie wydanie: Praca bez sensu, Krytyka Polityczna ). Antropolog zastanawia się, dlaczego tak wiele osób wykonuje pracę, z którą się nie utożsamia. Wszak 40% Holendrów i 37% Brytyjczyków w badaniach deklaruje, że za wykonywanym przez nich zajęciem nie idzie nic wartościowego ani sensownego. Jakie Polacy mają podejście do bzduropracy? Nad tym zastanawiali się uczestnicy grudniowej konferencji „Bzduropraca 2020. Jaka praca ma sens?”, zorganizowanej przez Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych FISE z okazji obchodów 30-lecia jej działalności.

Szukać desperacko, czy cierpliwie czekać

Podczas pierwszej debaty Agnieszka Lichnerowicz, dziennikarka radia TOK FM, spytała, jak pandemia COVID-19 wpłynęła na rynek pracy, sytuację przedsiębiorców i pracowników. Według profesorki Joanny Tyrowicz, ekonomistki z Uniwersytetu Warszawskiego i członkini ośrodka badawczego GRAPE, mówienie o wzroście czy spadku bezrobocia w czasie epidemii właściwie nie ma sensu.

– Żeby mówić o bezrobociu, musi zostać spełnionych kilka warunków. Osoba zmagająca się z brakiem pracy musi być w odpowiednim wieku, nie mieć pracy, chcieć ją mieć i aktywnie jej poszukiwać. A jak czynnie poszukiwać zatrudnienia, skoro siedzimy zamknięci w domach? –pyta retorycznie ekonomistka. Jej zdaniem sytuacja jest na tyle niepewna, że ludzie jeszcze nie wiedzą, jak właściwie mają reagować. Wielu nie wie, czy za miesiąc znowu wrócą do tej samej pracy, czy może lepiej już teraz zmienić zawód i się przebranżowić. Czy lepiej desperacko szukać byle jakiego zajęcia, czy cierpliwie przeczekać najgorsze?

Dlatego wyliczenia, które dziś podaje premier Mateusz Morawiecki w oparciu o dane z Ministerstwa Pracy Rozwoju i Technologii, nie są miarodajne. Nie wysokość stopy bezrobocia bowiem liczy się najbardziej, ale wielokrotność jej wzrostu. Wiadomo na pewno, że w czasie pandemii liczba osób bez pracy zwiększyła się aż trzykrotnie (z 3% do 9%).

Z badań Diagnoza+, czyli wspólnego projektu badawczego Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego i ośrodków GRAPE i CASE, wynika, że aktywność w poszukiwaniu pracy w czasie pandemii znacznie wzrosła. Obecnie aż 40% osób bez pracy aktywnie jej poszukuje, podczas gdy normalnie, czyli w czasie przed pandemią, robiło to jedynie 8%. Spośród osób bez pracy aż 75% chciałoby bezzwłocznie ją podjąć, podczas gdy normalnie deklarowało taką chęć jedynie 15%.

Zdaniem Michała Boniego, byłego ministra pracy i polityki socjalnej oraz administracji i cyfryzacji, właściwy kryzys na rynku spowodowany pandemią jeszcze nie nadszedł, a jego skutki zaczną być widoczne dopiero w przyszłym roku. Boni uważa, że dziś na utratę pracy i wykluczenie z rynku są najbardziej narażone określone grupy społeczne, między innymi ludzie młodzi. – Cały rocznik kończący w tym roku edukację prawdopodobnie nie wszedł na rynek pracy. Także kobiety są szczególnie narażone na bezwzględne ruchy przedsiębiorców, którzy jako pierwsze wyrzucą je za burtę – uważa Boni.

Czy jednak kryzys wymusi na nas jakieś zmiany? – Na całym świecie wraca się do poważnej rozmowy o redefinicji kapitalizmu i równowagi między pracownikami a pracodawcami. Zmiany są możliwe, ale w Polsce nie widać na razie mocnego lidera, który pomógłby kryzys przekuć w wartość dodaną. Instytucje publiczne absolutnie nie spełniają takiej funkcji – ocenia Boni.

Chronić pracownika w domu

Tym, co być może wyjdzie pracującym Polakom na dobre, jest większa odwaga i częstsza praktyka w podejmowaniu pracy zdalnej. – Podczas lockdownu w Finlandii 59% osób pracowało zdalnie. W Polsce 31%, a średnia UE to 35%. Otworzyły się nowe możliwości, na przykład w postaci pracy hybrydowej. Stoimy przed wyborem – albo puścimy trend pracy zdalnej na żywioł, albo produktywnie ją wykorzystamy, aby podnieść szanse pracowników na lepsze ułożenie sobie relacji pracy z życiem rodzinnym i osobistym – uważa były minister.

– Za pracą zdalną stoją liczne zagrożenia – nie zgadza się z powyższą tezą Maciej Konieczny, poseł na sejm z ramienia Partii Razem, wcześniej działacz społeczny. Jego zdaniem gdy pracownikowi jest przypisane miejsce pracy, łatwiej mu egzekwować swoje prawa, choćby przestrzegać wyznaczonych godzin pracy. Jeżeli pracujemy przy komputerze w domu, ryzyko ciągłej pracy, od rana do wieczora, jest większe. Pracodawca w każdej chwili może napisać maila lub zagadnąć pracownika na czacie. Ponadto praca zlewa się z obowiązkami domowymi, a więc trwa dłużej. Nie ma rozdziału pracy od domu. – Żeby chronić pracownika w domu, musiałyby istnieć narzędzia radykalnego odcięcia od pracy, czyli maila i komunikatorów, oraz narzędzia nadzoru i śledzenia nadużyć pracowniczych. Jak na razie nie ma na to żadnego pomysłu – kwituje Konieczny.

Gwaranty ochrony

Z badań przytaczanych przez prof. Tyrowicz wynika, że w październiku tego roku mniej osób pracowało w domu (powyżej 20%) niż w kwietniu (powyżej 35%). Jednak wciąż jest to cztery razy częściej wybierana forma pracy niż przed pandemią. Około 40% badanych deklaruje, że pracuje wieczorami, godząc obowiązki zawodowe i rodzinne. Wprawdzie spada liczba godzin przepracowanych w weekendy, ale nie jest to bynajmniej efekt zwiększenia wydajności pracy, a jedynie wynik ograniczeń pracy kin, ośrodków kultury i rozrywki, brak koncertów i zamknięcie obiektów turystycznych, z których Polacy chętnie korzystali w weekendy.

Tym, co martwi organizatorów badań, jest fakt, że dziś jedynie co piąty pracownik czuje się w swojej pracy bezpiecznie.

Ponad 20% deklaruje, że wprawdzie pracuje bezpiecznie, ale wśród gwarantowanych środków ochrony, które zapewnia pracodawca, wymienia głównie płyn do dezynfekcji rąk i maseczki.

Wpływowi lobbyści

Również poczucie bezpieczeństwa, które miały stworzyć kolejne tarcze pomocowe wprowadzane przez rząd, zdaje się zachwiane. Według wyliczeń Diagnoza+ tarcze w jakimś stopniu pomogły w przetrwaniu 45% firm, z czego dla 10% finansowanie publiczne miało charakter egzystencjalny. Jednak znaczny odsetek deklaruje, że wsparcie jest niewystarczające, aby bezpiecznie przetrwać czas kryzysu. Wśród osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą aż 20% było zmuszonych ją zamknąć.

Zdaniem Koniecznego dla polityków gospodarka to przede wszystkim troska o przedsiębiorców, którzy łaskawie dają pracę. A chroniony powinien być przede wszystkim pracownik. Aby tak się stało, powinny działać mechanizmy gwarantujące dbałość o prawa pracownicze. – Powinno się to stać albo poprzez siły polityczne oddane sprawie pracowników, gotowe postawić się wpływowym lobbystom, albo poprzez zorganizowany ruch pracowniczy. W Polsce nie mamy żadnego z nich – ocenia.

Co więc można zrobić, aby ochronić polskich pracowników przed bzduropracą rozumianą jako wyzysk i brak przestrzegania prawa?

Według prof. Tyrowicz na początku należałoby usprawnić, a właściwie stworzyć od nowa system pośrednictwa pracy. – W Polsce osoba ze średnim wykształceniem szuka pracy ok. 10 miesięcy, z wyższym – około ośmiu. Pracodawca natomiast odpowiedniego pracownika szuka blisko kwartał. Ten czas jest tak długi nie dlatego, że ci, którzy szukają pracy, są głupi, ani że jest mało miejsc pracy. W Polsce nie ma po prostu żadnego pośrednictwa pracy. Nie wystarczy przyjąć ustawę, żeby móc świadczyć usługę pośrednictwa. Trzeba mieć kompetentnych ludzi, organizację i strukturę. Tymczasem osoba poszukująca pracy dłużej stoi w kolejce w celu rejestracji, niż realnie ma szansę porozmawiać z pośrednikiem o swojej sytuacji – kwituje prof. Turowicz.

Kolejną przeciwnością na drodze do godnych warunków jest to, że w Polsce utrata pracy niemal zawsze wiąże się z natychmiastową utratą wszelkich dochodów. W państwach skandynawskich na przykład ci, którzy utracili pracę, mogą liczyć na zasiłek pozwalający na spokojne szukanie zatrudnienia w zawodzie na miarę swoich kompetencji. Tymczasem w Polsce zasiłek pobiera jedynie 13% wśród zarejestrowanych osób bez pracy. Katalog wykluczeń, punktujący, komu nie należy się pomoc, liczy aż 25 stron.

Nierówność płac

Według Koniecznego, żeby podnieść bezpieczeństwo i komfort pracy, należy zadbać o to, żeby prawo pracy obejmowało ochroną wszystkich pracujących, czyli zlikwidować luki śmieciowego zatrudnienia. Ponadto poseł lewicy postuluje skrócenie czasu pracy do 35 godzin tygodniowo. To pomogłoby pracującym wziąć głębszy oddech i uzyskać balans między życiem zawodowym i prywatnym. Postuluje także jawność płac na każdym stanowisku.

– Aż 80% pracowników jest przeciwnych jawności płacy – odpowiada prof. Tyrowicz. Jej zdaniem problem z nierównościami płac nie leży tylko po stronie pracodawców. Jest głęboko zakorzeniony w naszej społecznej mentalności.

– Dla Niemca nierówność płac jest wtedy, kiedy dwie osoby pracują na tym samym stanowisku, a jedna zarabia więcej niż druga. My, Polacy, żeby mówić o nierówności płac, najpierw pytamy, jaki obaj pracownicy mają staż pracy, jakie wykształcenie, jakie kompetencje. Dopiero gdy uznamy, że pracownicy nie tylko, że pracują na tożsamym stanowisku, ale też są na tym samym poziomie, a mimo to zarabiają różnie, mówimy o nierówności płac.

Podsumowując debatę, prof. Tyrowicz rozwiewa złudzenia: – Żeby walczyć o prawa pracodawców i pracowników, musimy zaangażować wszystkie siły i wymyślić nową formułę na miarę naszych czasów. Świat się zmienia. Niczego nie można i nie warto przywracać z przeszłości. Możemy jedynie patrzeć w przód. I działać.

Agata Jankowska – redaktorka prowadząca portal Ekonomiaspoleczna.pl. Dziennikarka specjalizująca się  w tekstach o tematyce społecznej. Wieloletnia autorka tygodnika Wprost, wcześniej związana z Przekrojem, publikowała również w Wysokich Obcasach oraz Elle. 

KOMENTUJ: